Filofuny stały się prawdziwym hitem na początku lat dwutysięcznych. Z tych gumowych żyłek tworzono naprawdę imponujące rzeczy: breloczki, bransoletki i naszyjniki. Widok dziecka, spacerującego z filofunami na korytarzu szkolnym był na początku naszego stulecia czymś zupełnie naturalnym. Też je pletliście?
Filofuny
Zaczęło się od tych z wizerunkami Backstreet Boys i Leonardo DiCaprio, a skończyło na Winx, Iniemamocnych i księżniczkach. Były brokatowe i zwykłe, małe i duże, z bajek i filmów. Te rzadziej spotykane, chciał mieć każdy. Można było spędzać godziny na negocjowaniu i wymianie, by wciąż powiększać swoją kolekcję. To dopiero była zabawa!
Karteczki do wymiany
Tazosów szukało się w paczkach z chipsami. Przed zakupem trzeba więc było dokładnie zbadać opakowanie, by sprawdzić, czy w środku na pewno znajduje się kapsel. A później? Trzeba było liczyć na łut szczęścia, że trafi się taki, którego akurat nie mamy.
Jeśli, niestety, Tazos nam się zdublował, można było zyskać nowego, grając z kolegami na przerwie. Oczywiście, ukrywając się przed czujnym okiem nauczycieli. Gra w kapsle była przecież zakazana.
Tazosy (Pokemony)
Każde dziecko chciało mieć Tamagothi. W momencie, gdy rodzice nie pozwalali na zakup prawdziwego zwierzątka, w grę wchodził wirtualny pupil, którego trzeba było karmić i wyprowadzać na spacer. Przyczepiano je do spodni czy torebki, żeby zwierzę zawsze mogło dać o sobie znać. To wydaje się dziś niebywałe, ale nad małym ekranem i kilkunastoma pikselami można było spędzać długie godziny.