Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Komedia romantyczna „Narzeczony na niby” w reż. Bartosza Prokopowicza [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Niespodzianką jest rola Piotra Adamczyka, który nie miał w swoim dorobku takiej postaci. Szarżuje, chwilami idzie o krok za daleko, ale stworzył jedną z najbardziej wyrazistych kreacji w filmie
Niespodzianką jest rola Piotra Adamczyka, który nie miał w swoim dorobku takiej postaci. Szarżuje, chwilami idzie o krok za daleko, ale stworzył jedną z najbardziej wyrazistych kreacji w filmie Mówi Serwis
Na ekrany kin weszła komedia romantyczna „Narzeczony na niby” Bartosza Prokopowicza. W rolach głównych występują: Julia Kamińska, Piotr Stramowski, Piotr Adamczyk, Dorota Kolak

Twórcy polskich tzw. komedii romantycznych zdają się zbyt często przedkładać warstwę komediową nad wzruszenia, uciekając w wygłup, pozwalając aktorom na popisywanie się szalbierskimi sztuczkami i granie „po bandzie”, pozostawiając wrażenie ogólnego samouwielbienia całej ekipy realizatorów i występujących przed kamerą. Jak gdyby obawiali się, że odwoływanie się do tkliwości, afektu jest mniej godne, niż wywoływanie rechotu i nieustanne mruganie oczami do publiczności. Sądząc po wynikach frekwencyjnych niektórych rodzimych koszmarów, można i tak. Jednak siła wspomnianego gatunku zawiera się w stylowym eksponowaniu emocji, wątku romantycznego właśnie, któremu subtelny, ciepły humor pozwala na „zdrapanie” nieznośnego patosu, uniesienia i sztuczności oraz pozostawienie widza w doskonałym nastroju. Swego czasu doskonale zaadaptowali takie działanie do swoich produkcji Brytyjczycy. Na szczęście tym tropem w filmie „Narzeczony na niby” podążyli reżyser Bartosz Prokopowicz oraz scenarzystki Katarzyna Sarnowska i Katarzyna Priwieziencew. I mimo że operują schematami, a do wielu ról zaprosili znanych „zgrywusów”, zrealizowali film, którego oglądanie nie wywołuje częstego na naszych komediach poczucia zażenowania, a nawet sprawia związaną z tą kategorią kina przyjemność.

Historia, na którą zapraszają nas autorzy filmu, zawarta jest już w tytule. Karina postanawia zostawić zdradzającego ją narzeczonego, zakochanego w sobie reżysera telewizyjnego show, w dodatku jej szefa. Przypadkiem poznaje kompletne przeciwieństwo skupionego na własnym istnieniu narcyza, taksówkarza Szymona. Tymczasem zbliża się ślub siostry Kariny, przygotowywany przez apodyktyczną matkę. Dziewczyna prosi więc Szymona, by przez kilka dni poudawał przed rodziną jej partnera. Proste? Było już? Zgadza się. Lecz zgrabnie opowiedziane i zatrzymane w granicach przyzwoitego smaku staje się okazją do spędzenia we dwoje sympatycznego wieczoru. Bez zgrzytów.

Komedia romantyczna „Narzeczony na niby”

Pewne obawy przed projekcją mogła budzić obsada, ograna przecież tak źle, w tak wielu fatalnych filmach, powtarzająca te same sprawdzone grepsy. Bartoszowi Prokopowiczowi w większości przypadków udało się jednak poskromić aktorskie zapędy do przejaskrawień i mizdrzenia się do publiczności. Nawet Tomasz Karolak jest tu wyjątkowo stonowany i dokładnie wpasowany w swą postać. Dobrze odnaleźli się w romantyczno-komediowej konwencji Julia Kamińska i Piotr Stramowski, grając swoje role na poważnie, płynnie zmieniając nastroje, a kiedy trzeba, na ekranie pomiędzy nimi iskrzy.

Niespodzianką jest rola Piotra Adamczyka, który nie miał jeszcze w dorobku takiej postaci. Gra bohatera „grubo” napisanego, jest przeciwwagą dla pary, wokół której kręci się akcja całego filmu, jego zadaniem jest wprowadzać najsilniejsze elementy komediowe, a zarazem być tym, na którego tle budowana jest sympatia widza do Kariny i Szymona. Adamczyk musi zatem szarżować, chwilami nawet idzie o krok za daleko, ale na pewno stworzył jedną z najbardziej wyrazistych kreacji w filmie. Zawodową klasę pokazują, oczywiście, Dorota Kolak i Krzysztof Stelmaszyk; słabiutkie, jak zawsze, są Barbara Kurdej-Szatan i Sonia Bohosiewicz, w ten sam sposób, co w każdym występie, przerysowana i nie na miejscu, ze stałym zestawem gestów i min. Do tego mamy bogactwo znanych twarzy w epizodach - od Andrzeja Grabowskiego, przez Ewę Kasprzyk, po Sebastiana Karpiela-Bułeckę.

Prokopowicz lekko prowadzi swój film, ale niczego nie trywializuje, nie zamienia w tanią farsę. I, co warte podkreślenia - a przykre jest to, iż trzeba to podkreślać - można zrobić współczesny polski film rozrywkowy bez wulgaryzmów, dowcipasów okołogenitalnych, polewania widza wodą wypełniającą liczne dziury w scenariuszu. Reżyser i scenarzystki wybrali rozwiązania naturalne, nie nowe, lecz nowoczesne i przyjazne. W efekcie grubiańskie rżenie zastępuje życzliwy uśmiech.

Twórcy przedsięwzięcia stają po stronie autentyczności. Miłość w ich filmie zaczyna się od momentu, w którym przestajemy kłamać, kiedy nie zamierzamy już być „na niby”. I kiedy przestaje być ważne co robimy, a miarą sukcesu staje się nie to kim, ale jacy jesteśmy. Nie napinając się na zewnętrzności, możemy bowiem odkryć fantastyczne wnętrze. Jak na pozytywną komedię romantyczną przystało, dostajemy też zapewnienie, że co bardziej czyste serca, mimo przeciwności, się przyciągają, zaś przepełnieni zawiścią i zakłamaniem pozostaną, co najwyżej, z siebie wartymi. Nie jest to najgorsze przesłanie na początek roku.

Gwiazdkę w ocenie pozwalam sobie dołożyć po linii prywatnej: jeden z bohaterów ma na imię Darek, drugi nosi nazwisko Pawłowski.

Narzeczony na niby, Polska, komedia romantyczna, reż. Bartosz Prokopowicz, wyst. Julia Kamińska. OCENA 4/6

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki