Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: „Ghostbusters: Pogromcy duchów” [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Komedia „Ghostbusters: Pogromcy duchów” w reżyserii Paula Feiga już na ekranach kin. Zgrabnie zrealizowana wakacyjna rozrywka, ale na podstawie wyeksploatowanego już pomysłu.

No to są te duchy, czy nie?! Kiedyś zainteresowanym odpowiedzią na to pytanie musiały wystarczyć seanse spirytystyczne, teraz można się rozkoszować rozmachem seansów w kinach. Nawet opowiadających po kilka razy o tym samym. W roku 1984 męscy Pogromcy Duchów przekonywali, że różne formy pozamaterialnych bytów szaleją w Ameryce (co właściwie nie powinno nikogo dziwić). Przeszło trzydzieści lat później wychodzi na jaw, iż nic specjalnie w tej - że tak powiem - materii się nie zmieniło. Poza tym, że gdzie nowojorczyk poradzić sobie nie może, tam kobietę pośle.

Ducha z rzędem jednak temu, kto przekona, że do tematu filmu Ivana Reitmana (kto jeszcze pamięta, że naszego sąsiada z południa) warto było wracać (oczywiście nie mam na myśli celu wyrażonego w dolarach). „Ghosbusters: Pogromcy duchów” to raczej dowód na to, iż pomysł, który w latach osiemdziesiątych miał walor świeżości, zgromadził na ekranie zestaw pierwszorzędnych, przezabawnych aktorów, wybrzmiał po pierwszych dwóch filmach i dziś trudno jeszcze coś z niego wycisnąć. Nawet wprowadzenie żeńskiej drużyny na front walki z duchami nie nadało tej historii namiastki nowości czy czaru odmiennego spojrzenia na zmagania z pozarozumową rzeczywistość. Wręcz przeciwnie, można nawet odnieść wrażenie, że zgodnie z obecną tendencją hollywoodzkich komedii humor się strywializował, a pogromczyni z bronią przypominającą odkurzacz aż prowokuje do seksistowskich dowcipów...

Schemat jest sztywny aż do bólu. Ekscentryczni naukowcy (a właściwie zgodnie z obowiązującą tendencją językową: ekscentryczne naukowczynie) badają zjawiska paranormalne, próbując wytworzyć aparaturę umożliwiającą im udowodnienie istnienia duchów, poprzez ducha pochwycenie. Jedna z pań co prawda próbuje wejść na drogę nauki powszechnie akceptowanej, co wymaga od niej upokarzającego mizdrzenia się do wątpliwej inteligencji panów zajmujących decyzyjne stanowiska w uczelniach, ale przecież jasnym jest, że musi do głosu dojść jej prawdziwa natura. Gdy już stanowią gotowy na wszystko team (wzbogacony o pracownicę metra znającą miasto, jak nikt inny), muszą jeszcze przekonać o niebezpieczeństwie dbającego wyłącznie o swój wizerunek burmistrza. A potem już możemy tylko czekać na spektakularny (rzeczywiście świetnie tutaj rozegrany) finał. Po drodze brakuje niespodzianek i rzeczywistych nowinek, kilka chwytów (np. ze wzbogaceniem oręża wymierzonego w przybyszów z zaświatów) powtarzanych jest w nieskończoność, także osobowości głównych bohaterek wygrane są na jednej nucie. Pozostaje nam cieszyć się nawiązaniami do przeszłości, a te udało się bardzo zgrabnie powprowadzać. Przede wszystkim cieszy motyw muzyczny - temat ze świetnego, ponadczasowego jak się okazuje przeboju Raya Parkera Jr. (tutaj w różnych, znakomitych aranżach). Do tego mamy aktorów z poprzednich produkcji - Billa Murraya, Dana Aykroyda, Erniego Hudsona, Sigourney Weaver- sympatycznie „poutykanych” w nowej przygodzie. Ba, są nawet rozrywkowe duchy z poprzednich części, czy nieco zmienione doskonale znane logo przedsiębiorstwa Pogromców. Miłośnicy cyklu znajdą dla siebie jeszcze kilka smaczków, kilka razy się uśmiechną i... zapalą się światła po projekcji.

Słowa uznania za odwagę należą się paniom, które zdecydowały się wystąpić w filmie, bo rywalizowanie z prześwietną męską ekipą sprzed lat przypomina wrestling myszoskoczka z kangurem. Efekt jest nierówny: najlepiej w nowym zestawie poradziła sobie Kristen Wiig, która pokazuje talent komiczny, ale jednocześnie gdy trzeba trzyma go w ryzach. Poczucie humoru Melissy McCarthy albo się „kupuje”, albo zdecydowanie odrzuca, z pewnością jednak w jej aktorstwie (a i metodach wywoływania śmiechu) za dużo jest wszystkiego. Kate McKinnon i Leslie Jones nie wykraczają natomiast poza jeden greps na swoją postać.

Największym upominkiem jest jednak zabawa z wizerunkiem hollywoodzkiego „ciacha” i nierozgarniętej blond sekretarki w wydaniu Chrisa Hemswortha. To celna parodia, a zarazem niegłupie zwrócenie uwagi na to, w jakie schematy w kinowych produkcjach wciskano wielokrotnie żeńskie bohaterki. Także w relacjach między Pogromczyniami a najgorszym recepcjonistą świata rodzi się najwięcej szczerze zabawnych sytuacji.

Paulowi Feigowi udało się stworzyć przyzwoitą wakacyjną rozrywkę, ale też i nic więcej. Seans nie nuży, ale po napisach końcowych ulatnia się równie szybko, jak śmigające po ekranie duchy. Można to rzecz jasna uznać za sukces, ale zadowolenie tym faktem pozostaje jedynie minimalizmem.

No i dlaczego wszystkie te duchy muszą być zawsze złe... Przecież nic gorszego od ludzi być nie może.

OCENA: 3/6
Ghostbusters: Pogromcy duchów,
USA, komedia,
reż. Paul Feig,
wyst. Melissa McCarthy, Kristen Wiig

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki