Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
"Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” w reżyserii braci Anthony’ego i Joe’ego Russo na ekranach kin. Solidna awantura między przyjaciółmi, ze świetnymi sekwencjami walk, choć nie oryginalna

I najlepszym przyjaciołom zdarza się trochę poszarpać. Istotniejszy jest nie sam konflikt, ale to, co się stanie potem. No tak to już między chłopakami jest. Chociaż w świecie Avengersów to i między dziewczynami.

„Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” to trzeci film z gościem z tarczą w tytule, trzynasty obraz z kinowego uniwersum Marvela, bezpośrednia kontynuacja produkcji „Avengers: Czas Ultrona”, jednocześnie otwierająca tzw. Fazę III (już zresztą z zapowiedzianymi kolejnymi tytułami: „Thor: Ragnarok” oraz „Avengers: Infinity War”). Dziełko oparto na wydawanej w latach 2006-2007 serii komiksów „Civil War”, do której scenariusz napisał Mark Millar. I znowu spreparowano całkiem udaną zabawę dla miłośników komiksowych ekranizacji. W dodatku film braci Russo utwierdzi w zadowoleniu wielbicieli marvelowskiej poetyki, a zarazem utrzyma w lekko pogardliwym nastroju - mimo próby mroczniejszego potraktowania tematu - fanów bardziej serio podejścia do superbohaterstwa spod znaku DC.

Jak to można przewidzieć w przypadku męskiej, szorstkiej przyjaźni - a taka łączy Steve’a Rogersa/ Kapitana Amerykę z Tony’m Starkiem/Iron Manem - między protagonistami o mocno rozbudzonym ego musiało dojść do poważnej różnicy zdań. Widzowie znający poprzednie filmy wiedzą o narastającym konflikcie między panami, a że wśród superbohaterów dyskusji i rozważań nie za wiele, mordobicie stanowiło kwestię oczywistą. W „Wojnie...” charakterologiczna rywalizacja zyskuje ważkie tło. Oto po kolejnej akcji Avengersów, w której podczas walki z terrorystami giną cywile, politycy dochodzą do wniosku, iż wojownicy mający ambicje bronienia ludzkości, muszą być zarazem przez nią kontrolowani. Dzielnej drużynie przedstawiona więc zostaje propozycja poddania się stałej kurateli ONZ. Ci, którzy zdecydują się podpisać dokument będą mogli działać zgodnie z wytycznymi międzypaństwowej organizacji, pozostali natomiast powinni udać się na wcześniejszą emeryturę. Rzecz jasna, tak postawiony wybór doprowadza do rozłamu w gronie Avengersów i przeciwstawienia racji Starka oraz Rogersa. W tym pierwszym obudził się rodzaj społecznego sumienia, ten drugi zdaje sobie sprawę, do jakich manipulacji zdolni są polityczni władcy tego świata. Następuje zderzenie istotnych argumentów, godnych równoważnego przeprowadzenia przez cały film, jednak jego twórcy za łatwo z nich rezygnują, przemykając się ledwie po problemie. Wyraźnie też stają po stronie Kapitana Ameryki (usilnie przekonując do tego i widza), by w konsekwencji sprowadzić wszystko - tu drugie rozczarowanie - do zemsty, tajemnic z przeszłości i nieprzerobionych traum. Niejednowymiarowo pokazany spór etyczny, bez wskazywania, kto „ma rację”, dałby tej produkcji znacznie większą siłę rażenia.

W zamian dostajemy perfekcyjnie wymierzoną dawkę kinowej zabawy wynikającej z komiksowej konwencji. Gdy dochodzi do okładania się pięściami i czym tam komu w rękę wpadnie, bracia Russo wykazują doskonałe wyczucie i pierwszorzędną energię. A ocean możliwości z komiksowych postaci „wycisnęli” podczas najlepszej w dotychczasowych marvelowskich produkcjach około dwudziestominutowej sekwencji konfrontacji dwóch frakcji Avengersów - bohaterowie „leją” się tu wspaniale, do maksimum wykorzystując swoje moce, umiejętności oraz przypisane im kostiumy i gadżety. Nie brakuje przy tym charakterystycznego dla Marvela lekkiego, kąśliwego humoru. Fani tej stylistyki będą zachwyceni.

Aktorski show kradnie, jak zwykle odkąd zjawił się w świecie Marvela, Robert Downey Jr. jako Tony Stark, który wykorzystuje każdą okazję, by pogłębić i wzbogacić swoją postać, ale znalazł tu godnego rywala do pozostania w pamięci po projekcji. Okazał się nim Tom Holland, który drugoplanowym pobytem na ekranie w roli Spider-Mana, zmiażdżył niczym muchy wcześniejszych odtwórców tego superbohatera. Idealnie dobrany (i trzeba przyznać, brawurowo do rzeczywistości Avengersów wprowadzony), fantastycznie oddał to, czego Maguire’owi i Garfieldowi brakowało, czyli młodzieńczą zadziorność, butę, niefrasobliwość, intelektualne nieskomplikowanie i poczucie humoru. Jeżeli producenci będą się przymierzać do kolejnego, tym razem „bardzo niesamowitego Człowieka-Pająka”, mają już pewniaka do tego wyczynu.

Kapitan Ameryka, Iron Man, Czarna Wdowa, Zimowy Żołnierz, Falcon, War Machine, Sokole Oko, Wanda Maximoff, Czarna Pantera, Vision, Ant-Man, Spider-Man - Russowie serwują co niemiara obrazkowej radochy. I choć kino coraz bardziej zamienia się w wielkoekranowe telenowele, na rozwój wypadków w tym gronie pewnie chętnie poczekamy. Bo przecież prawdziwi przyjaciele, nawet jak dadzą sobie po twarzy, to w sytuacjach kryzysowych podadzą sobie ręce.

OCENA: 4/6
Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów
USA, sci-fi,
reż. Anthony Russo i Joe Russo,
wyst. Chris Evans

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki