Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lany poniedziałek nikomu nie ujdzie na sucho

Maciej Kałach
Mimo wielu nowinek na rynku zabawek, niezastąpioną dyngusową bronią pozostaje wiadro
Mimo wielu nowinek na rynku zabawek, niezastąpioną dyngusową bronią pozostaje wiadro Tomasz Holod / Polskapresse
Rynek dyngusowych zabawek zaskakuje pomysłowością, ale ze strażakami w wodnej bitwie i tak nikt nie wygra.

"Nikomu nie ujdzie na sucho" - tak brzmi hasło, promujące saturator, czyli najnowszy automatyczny karabin na wodę. Jego główna zaleta: wygląda jak AK 47, czyli słynny kałasznikow. Pole rażenia broni to 6 metrów, a pojedyncze naciśnięcie spustu uruchamia serię wodnych pocisków z magazynku o pojemności 180 mililitrów. Ale te bajery nie sprawiają, że saturatory idą jak woda.

- To wina pogody. W ubiegłym roku zabawki z dyngusowej oferty sprzedawały się dobrze, ale teraz który normalny rodzic wypuści dziecko, aby oblewało się na śniegu? - narzeka Liliana Wrębiak ze sklepu z zabawkami w Łodzi, gdzie "kałacha" na wodę można nabyć za 65 zł. To cena za zestaw podstawowy saturatora. Bowiem można też dokupić zapasowe magazynki, wymieniane jak w prawdziwym karabinie, gdy skończy się woda w zbiorniku podstawowym.

Ale nawet tysiąc zapasowych magazynków do saturatora raczej nie zapewni zwycięstwa w wodnej bitwie z posiadaczami profesjonalnych sikawek. Strażacy ochotnicy leją już w Niedzielę Wielkanocną.

- Utrzymuje się tradycja, zgodnie z którą po symbolicznym złożeniu ciała Jezusa do grobu pańskiego pełnimy przy nim uroczystą wartę w mundurach - opowiada Stanisław Sochacki, naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej Łódź-Mileszki.

Po dzwonach na rezurekcję radość jest tak ogromna, że pełniący wartę wartownicy spontanicznie zaczynają oblewanie. Tyle że ochotnicy z leżących na granicy miasta Mileszek czas prawdziwych szaleństw mają już za sobą.

- Kilkadziesiąt, jeszcze kilkanaście lat temu młodzi strażacy potrafili wpaść za wybraną panną do domu. Teraz, gdy ludzie mają drogie parkiety czy wszechobecne telewizory i komputery, takie oblewanie we wnętrzach raczej nie przyczyniłoby się do popularności naszej służby - mówi Marek Świąder, zastępca naczelnika OSP w Mileszkach.

I dodaje, że sam za pannami z sikawką w lany poniedziałek nie lata, bo ma żonę.

- Po ulicach latają ci nieżonaci. A ilość wylanych litrów chyba wciąż może świadczyć o popularności dziewczyny w Mileszkach - uśmiecha się wicenaczelnik.

Ale tak na poważnie: im bardziej mokry Wielki Tydzień, z tym lżejszym sercem strażacy mogą przygotowywać się do Wielkanocy.

- Gdy na początku marca zrobiło się trochę cieplej, zaczęły się wyjazdy do wypalanych traw - opowiada naczelnik Sochacki. - Na szczęście zima wróciła i zapowiada się spokojniejsze świętowanie.

Całkowitego spokoju nie mogą spodziewać się policjanci.

- W lany poniedziałek nie będzie żadnej pobłażliwości dla tych, którzy przekroczą granicę tradycji - zapowiada Joanna Kącka, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - Kubeł wody wylany na głowę przypadkowej osoby, która sobie tego nie życzy, nie jest tradycją, tylko chuligańskim wybrykiem.

Za dyngusowe wykroczenie grozi mandat do 500 złotych. Ale chuliganów z wiadrami to nie odstrasza. Dla nich ostrzeżenia policji to zwykłe lanie wody, które od dawna zadomowiło się w polszczyźnie.

- To jak z rozwadnianiem czegoś. Woda w języku może uchodzić za coś niematerialnego, a więc niekonkretnego, pozbawionego znaczenia. Dlatego mówimy, że ktoś leje wodę - wyjaśnia prof. Jerzy Bralczyk, wybitny językoznawca.

Z ubiegłorocznych doświadczeń wynika, że w Wielki Poniedziałek lepiej nie pokazywać się m.in. na ulicy Abramowskiego, której mieszkaniec oblał z balkonu idącą chodnikiem matkę z niepełnosprawnym dzieckiem. Zaś przed dwoma laty zmoczona z okna bloku przy ulicy Maratońskiej w Łodzi emerytka tak się zdenerwowała zniszczeniem odświętnej fryzury, że dojść do siebie pomagała jej załoga karetki.

Czasem dochodzi do polewania, z którego powinno cieszyć się całe miasto. W 2010 roku, akurat kilka dni przed dyngusem, do Łodzi przyleciał pierwszy samolot na trasie z Dortmundu. Obsługa lotniska, jak to przyjęto przy okazji debiutanckich lądowań, zgotowała maszynie kurtynę wodną. Ale szczęścia połączeniu to nie przyniosło. WizzAir zlikwidował je przed rokiem, a tuż przed nadchodzącą Wielkanocą zupełnie "olał" Łódź - i przeniósł do Warszawy starty swojej ostatniej trasy z Łodzi - do Londynu.

Gdyby ktoś chciał się "zalać" np. z powodu niepowodzeń łódzkiego lotniska, pomocą służy beer blaster, czyli miotacz piwny. To kolejna zabawka z dyngusowej oferty. Niestety, w przeciwieństwie do AK 47, dostępna tylko w zagranicznych sklepach internetowych. Wystarczą 23 dolary i otrzymujemy pistolet, za którego lufę możemy zaczepić puszkę piwa. Mechanizm urządzenia przebija spód puszki i sprawia, że piwo dochodzi do lufy, a po naciśnięciu spustu leje się z miotacza silnym strumieniem.

Można oblewać się nie tylko piwem, ale i... cukierkami. Tak w Wielki Poniedziałek robi amerykańska Polonia zamieszkała w Buffalo. Początkowo nasi rodacy, którzy w XIX wieku wyemigrowali do tego miasta, pielęgnowali tradycję w czystej postaci. Panny, dopóki nie wykupiły się np. pisankami, były polewane wodą. (Według najpowszechniejszej interpretacji, słowo dyngus wzięło się od niemieckiego "dingen", co znaczy wykupywać się, a "śmigusem" polewanie dziewcząt nazywali Mazurzy.) Jednak gdy 50 lat temu w Buffalo Polacy zaczęli organizować oficjalne obchody oraz wielką paradę na Dyngus Day, zadecydowano, że wodę zastąpi obrzucanie publiczności cukierkami - aby wizerunek Polonii był korzystniejszy.

Może i do Łodzi warto przenieść cukierkowy zwyczaj z Buffalo? Przynajmniej na jeden, najbliższy lany poniedziałek, gdy temperatura niewiele przekroczy zero...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki