"Nikomu nie ujdzie na sucho" - tak brzmi hasło, promujące saturator, czyli najnowszy automatyczny karabin na wodę. Jego główna zaleta: wygląda jak AK 47, czyli słynny kałasznikow. Pole rażenia broni to 6 metrów, a pojedyncze naciśnięcie spustu uruchamia serię wodnych pocisków z magazynku o pojemności 180 mililitrów. Ale te bajery nie sprawiają, że saturatory idą jak woda.
- To wina pogody. W ubiegłym roku zabawki z dyngusowej oferty sprzedawały się dobrze, ale teraz który normalny rodzic wypuści dziecko, aby oblewało się na śniegu? - narzeka Liliana Wrębiak ze sklepu z zabawkami w Łodzi, gdzie "kałacha" na wodę można nabyć za 65 zł. To cena za zestaw podstawowy saturatora. Bowiem można też dokupić zapasowe magazynki, wymieniane jak w prawdziwym karabinie, gdy skończy się woda w zbiorniku podstawowym.
Ale nawet tysiąc zapasowych magazynków do saturatora raczej nie zapewni zwycięstwa w wodnej bitwie z posiadaczami profesjonalnych sikawek. Strażacy ochotnicy leją już w Niedzielę Wielkanocną.
- Utrzymuje się tradycja, zgodnie z którą po symbolicznym złożeniu ciała Jezusa do grobu pańskiego pełnimy przy nim uroczystą wartę w mundurach - opowiada Stanisław Sochacki, naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej Łódź-Mileszki.
Po dzwonach na rezurekcję radość jest tak ogromna, że pełniący wartę wartownicy spontanicznie zaczynają oblewanie. Tyle że ochotnicy z leżących na granicy miasta Mileszek czas prawdziwych szaleństw mają już za sobą.
- Kilkadziesiąt, jeszcze kilkanaście lat temu młodzi strażacy potrafili wpaść za wybraną panną do domu. Teraz, gdy ludzie mają drogie parkiety czy wszechobecne telewizory i komputery, takie oblewanie we wnętrzach raczej nie przyczyniłoby się do popularności naszej służby - mówi Marek Świąder, zastępca naczelnika OSP w Mileszkach.
I dodaje, że sam za pannami z sikawką w lany poniedziałek nie lata, bo ma żonę.
- Po ulicach latają ci nieżonaci. A ilość wylanych litrów chyba wciąż może świadczyć o popularności dziewczyny w Mileszkach - uśmiecha się wicenaczelnik.
Ale tak na poważnie: im bardziej mokry Wielki Tydzień, z tym lżejszym sercem strażacy mogą przygotowywać się do Wielkanocy.
- Gdy na początku marca zrobiło się trochę cieplej, zaczęły się wyjazdy do wypalanych traw - opowiada naczelnik Sochacki. - Na szczęście zima wróciła i zapowiada się spokojniejsze świętowanie.
Całkowitego spokoju nie mogą spodziewać się policjanci.
- W lany poniedziałek nie będzie żadnej pobłażliwości dla tych, którzy przekroczą granicę tradycji - zapowiada Joanna Kącka, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - Kubeł wody wylany na głowę przypadkowej osoby, która sobie tego nie życzy, nie jest tradycją, tylko chuligańskim wybrykiem.
Za dyngusowe wykroczenie grozi mandat do 500 złotych. Ale chuliganów z wiadrami to nie odstrasza. Dla nich ostrzeżenia policji to zwykłe lanie wody, które od dawna zadomowiło się w polszczyźnie.
- To jak z rozwadnianiem czegoś. Woda w języku może uchodzić za coś niematerialnego, a więc niekonkretnego, pozbawionego znaczenia. Dlatego mówimy, że ktoś leje wodę - wyjaśnia prof. Jerzy Bralczyk, wybitny językoznawca.
Z ubiegłorocznych doświadczeń wynika, że w Wielki Poniedziałek lepiej nie pokazywać się m.in. na ulicy Abramowskiego, której mieszkaniec oblał z balkonu idącą chodnikiem matkę z niepełnosprawnym dzieckiem. Zaś przed dwoma laty zmoczona z okna bloku przy ulicy Maratońskiej w Łodzi emerytka tak się zdenerwowała zniszczeniem odświętnej fryzury, że dojść do siebie pomagała jej załoga karetki.
Czasem dochodzi do polewania, z którego powinno cieszyć się całe miasto. W 2010 roku, akurat kilka dni przed dyngusem, do Łodzi przyleciał pierwszy samolot na trasie z Dortmundu. Obsługa lotniska, jak to przyjęto przy okazji debiutanckich lądowań, zgotowała maszynie kurtynę wodną. Ale szczęścia połączeniu to nie przyniosło. WizzAir zlikwidował je przed rokiem, a tuż przed nadchodzącą Wielkanocą zupełnie "olał" Łódź - i przeniósł do Warszawy starty swojej ostatniej trasy z Łodzi - do Londynu.
Gdyby ktoś chciał się "zalać" np. z powodu niepowodzeń łódzkiego lotniska, pomocą służy beer blaster, czyli miotacz piwny. To kolejna zabawka z dyngusowej oferty. Niestety, w przeciwieństwie do AK 47, dostępna tylko w zagranicznych sklepach internetowych. Wystarczą 23 dolary i otrzymujemy pistolet, za którego lufę możemy zaczepić puszkę piwa. Mechanizm urządzenia przebija spód puszki i sprawia, że piwo dochodzi do lufy, a po naciśnięciu spustu leje się z miotacza silnym strumieniem.
Można oblewać się nie tylko piwem, ale i... cukierkami. Tak w Wielki Poniedziałek robi amerykańska Polonia zamieszkała w Buffalo. Początkowo nasi rodacy, którzy w XIX wieku wyemigrowali do tego miasta, pielęgnowali tradycję w czystej postaci. Panny, dopóki nie wykupiły się np. pisankami, były polewane wodą. (Według najpowszechniejszej interpretacji, słowo dyngus wzięło się od niemieckiego "dingen", co znaczy wykupywać się, a "śmigusem" polewanie dziewcząt nazywali Mazurzy.) Jednak gdy 50 lat temu w Buffalo Polacy zaczęli organizować oficjalne obchody oraz wielką paradę na Dyngus Day, zadecydowano, że wodę zastąpi obrzucanie publiczności cukierkami - aby wizerunek Polonii był korzystniejszy.
Może i do Łodzi warto przenieść cukierkowy zwyczaj z Buffalo? Przynajmniej na jeden, najbliższy lany poniedziałek, gdy temperatura niewiele przekroczy zero...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?