Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Poznań - Widzew Łódź 1:0 [ZDJĘCIA+FILM]

Paweł Hochstim
Grzegorz Dembiński
Piłkarze Widzewa jechali do Poznania jak na ścięcie, bo ich forma w ostatnich meczach była fatalna, a Lech zaczął pokazywać dobry futbol. I Widzew przegrał, ale wstydu nie przyniósł. A momentami powodował podwyższenie ciśnienia u fanów Kolejorza i miał szansę na remis. Niestety, nie udało się jej wykorzystać.

FILM WKRÓTCE

Od kilku dni wśród kibiców Widzewa popularny jest jeden dowcip: Rok 1997, Łazienkowska 3, mecz Legia - Widzew 2:3. Kibice Legii są w szoku, na trybunach rozpacz. Wśród kibiców jest mężczyzna z małym synkiem, ubranym w szalik Legii. - Tato, dlaczego oni nam to zrobili - pyta mały chłopiec. - Nie martw się Mateuszku, jeszcze ich dopadniemy - pada odpowiedź...

Wyrzucenie Radosława Mroczkowskiego, a wcześniej dopuszczenie do fatalnej sytuacji finansowej klubu - to główne zarzuty fanów w stosunku do właściciela Sylwestra Cacka i jego syna Mateusza, który przecież przez bardzo długi czas rządził Widzewem. Dziś Widzew jest zbieraniną przypadkowych piłkarzy, najczęściej zagranicznych, którzy zgodzili się na grę za grosze.

W tej całej sytuacji piłkarzom Widzewa po meczu w Poznaniu, mimo porażki, należą się brawa. Bo walczyli jak równy z równym, choć mecz im się ułożył fatalnie, bo już od trzeciej minuty musieli grać w dziesiątkę.

- Jestem widzewiakiem i nie mogłem odmówić, gdy zarząd poprosił mnie, żebym poprowadził drużynę - mówił przed meczem tymczasowy trener Widzewa Rafał Pawlak. Wychowanek ŁKS, od wielu lat związany z Widzewem jako piłkarz i trener, chciał zagrać w Poznaniu odważnie, z dwoma napastnikami i ofensywnym Marcinem Kaczmarkiem na lewej obronie. Ba, w wyjściowym składzie znalazło się aż sześciu Polaków, co w ostatnim czasie się nie zdarzało.

Taktyka była dobra, ale... padła w trzeciej minucie. Rafał Augustyniak powstrzymał faulem wychodzącego sam na sam z Maciejem Mielcarzem Łukasza Teodorczyka i sędzia Tomasz Wajda pokazał mu czerwoną kartkę. Arbiter mógł się zastanawiać, czy nie pokazać żółtej, bo sytuacja nie była jednoznaczna, ale na pewno się obroni. - Biednemu wiatr w oczy - można było pomyśleć.

Tym bardziej, że osiem minut później poznaniacy prowadzili już 1:0. Gergo Lovrencsics kapitalnie zagrał piłkę na środek pola karnego, gdzie brakowało Augustyniaka. Był tam jednak Teodorczyk i z bliska pokonał Macieja Mielcarza.
Zresztą już wcześniej mogło być 1:0, bo obrona Widzewa nie mogła się pozbierać po stracie Augustyniaka. Próbował to wykorzystać Szymon Pawłowski, ale trafił w słupek. Mielcarz miał w tej sytuacji sporo szczęścia.

Po kwadransie Pawlak zdecydował się na roszadę - zdjął z boiska napastnika Alena Melunovicia i wprowadził pomocnika Princewilla Okachiego, który niespodziewanie znalazł się poza wyjściową jedenastką. Z kolei do obrony w miejsce Augustyniaka został przesunięty Krystian Nowak. I gra Widzewa nabrała rumieńców - oczywiście stroną przeważającą był Lech, który niemal bez przerwy był przy piłce, ale widzewiacy groźnie się odgryzali. Głównie dzięki Okachiemu, który najpierw posłał potężną bombę w kierunku bramki (świetnie obronił Maciej Gostomski), a później popisał się kapitalnym podaniem do Aleksejsa Visnjakovsa, które ten zmarnował.

Lech też miał swoje szanse, ale świetnie bronił Mielcarz, odbijając piłkę w sytuacjach sam na sam z Teodorczykiem i Kasperem Hamalainenem. Miał też trochę szczęścia, bo na początku drugiej połowy po rzucie rożnym Łukasz Trałka trafił w słupek.

Zresztą w drugiej połowie Widzew nie prezentował się tak dobrze, a przez długie minuty kibice obserwowali mecz Lech - Mielcarz. Krytykowany od początku sezonu bramkarz Widzewa spisywał się znakomicie i doprowadzał poznaniaków do furii.

Widzew długo czekał na swoją okazję, aż wreszcie w 85. minucie dostał piłkę meczową. Po zamieszaniu w polu karnym z bliska strzelał Krystian Nowak, ale trafił w poprzeczkę. Piłka spadła pod nogi Povilasa Leimonasa, który natychmiast strzelił - i to strzelił bardzo dobrze! - ale Maciej Gostomski jakimś cudem odbił piłkę. Ta ponownie trafiła pod nogi Leimonasa, który znów kopnął mocno, ale tym razem... w słupek. - Biednemu wiatr w oczy - można było pomyśleć po raz kolejny w tym meczu. Nieprawdopodobny pech widzewiaków.

Ta sytuacja wyraźnie przestraszyła lechitów, którzy zaczęli momentami wybijać piłkę przed siebie. A kibice wpatrywali się w zegarki. Ostatecznie jednak mogli się cieszyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki