Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarz rezydent z Łodzi. Medycyna to moja pasja. Ale służba zdrowia dziś choruje

Redakcja
Prawie 300 godzin pracy w miesiącu. Dyżury w kilku placówkach, czasem jeden po drugim - tak pracuje dziś lekarz rezydent. Zmęczenie, przepracowanie i za mało pieniędzy na rozwój. To realia życia większości młodych lekarzy w naszym kraju. O swoim zawodzie, który jest jego pasją, opowiedział nam dr Filip Płużański, lekarz rezydent ze szpitala im. WAM w Łodzi.

Środowy dyżur zaczął o 7.30, ale spał krótko, bo dzień wcześniej został dłużej w szpitalu. Nadgodziny to u niego standard. Zbyt wielu pacjentów, zbyt wiele poważnych przypadków, które wymagały dłuższej konsultacji i wypisania stosu wymaganych dziś papierów.

Odwiedziłam go na dyżurze chwilę po północy, już w czwartek. Właśnie zajmował się swoim 67 pacjentem tego dnia. W kolejce czekało jeszcze kilkoro innych, mocno zniecierpliwionych. Gdy przywitał mnie w drzwiach Oddziału Ortopedii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. WAM w Łodzi, w którym robi specjalizację w ramach rezydentury, był wycieńczony.

CZYTAJ TEŻ: Protest lekarzy rezydentów. Prezydent Andrzej Duda zaprosił rezydentów na spotkanie

Jego organizm niczym migająca w laptopie dioda, sygnalizująca wyczerpanie nagromadzonej energii, wołał o porządną dawkę snu. Ale pacjent, który zwichnął prawy bark, skacząc na trampolinie, czekał na wypis. Na izbę przyjęć trafił trzy godziny wcześniej, więc chciałby wrócić już do domu. Doktor Filip Płużański dokładnie przedstawił pacjentowi zalecenia, wypisał zwolnienie z pracy, by mężczyzna nie nadwyrężał chorego barku i odesłał do domu. I choć dochodziła już prawie pierwsza w nocy, a światła na korytarzach pozostałych oddziałów powoli gasły, nie mógł położyć się spać. Przed pokojem lekarskim czekała jeszcze grupa pacjentów, nerwowo przestępujących z nogi na nogę. Oni też chcieli wrócić już do swoich łóżek.

Światło na korytarzu ortopedii zgasło po godzinie drugiej. Był to znak, że wyszedł ostatni czekający pacjent. Lekarz po całym dniu skomplikowanych zabiegów, konsultacji czasem wymyślnych przypadłości pacjentów i wypełnieniu dokumentacji mógłby wreszcie położyć się spać. Ale i to nie był moment na odpoczynek. Czekałam jeszcze ja, głodna sensacyjnych przypadków medycznych rodem z „Ostrego dyżuru”.

PRZECZYTAJ: Lekarze rezydenci ze szpitala Kopernika w Łodzi skarżą się, że są zmuszani i wykorzystywani/

- Dziś jest spokojnie - przyznał dr Płużański z opanowaniem i profesjonalizmem godnym serialowego dr House’a, starając się ukryć zmęczenie. To jego pierwszy całodobowy dyżur w tym tygodniu, choć często zaczyna już od poniedziałku. Jest lekarzem rezydentem, więc razem z nim na oddziale dyżuruje jeszcze specjalista, który nadzoruje jego pracę. Ale mimo że on sam taki tytuł uzyska dopiero za kilka lat, ma obowiązki równe lekarzowi specjaliście. Za zdrowie i życie pacjenta przyjętego w czasie jego dyżuru na oddział w pełni odpowiada on, rezydent.

- To jest najlepszy zawód, jaki można wykonywać. Daje mi ogromną satysfakcję, mimo że jest trudny i wymaga wielu poświęceń. Zabrzmi patetycznie, ale wybrałem medycynę, bo chciałem pomagać. I to jest najlepsze w tym zawodzie - mówi ortopeda, nie odrywając oczu od wyświetlonej na ekranie monitora dokumentacji jednego z pacjentów, któremu jeszcze chwilę temu tłumaczył dawkowanie leków.

CZYTAJ WIĘCEJ: Protest lekarzy rezydentów. Chcą podwyżek, przestrzegania kodeksu pracy i uregulowania czasu dyżurów
Studia medyczne wybrał jeszcze w trakcie liceum. I być może ominęły go najlepsze imprezy w gronie znajomych, ale żeby dostać się na medycynę, trzeba mocno zakuwać. Później jest jeszcze trudniej. Anatomia, farmakologia, patomorfologia...

Sześć lat studiów nie daje jednak możliwości spełniania się w zawodzie. Trzeba zdać egzamin lekarski i zrobić roczny staż, na którym wszyscy traktują cię jak żółtodzioba. Na stażu „przerabiasz” wszystkie możliwe oddziały szpitalne, zaczynając od ginekologii przez neurologię aż po psychiatrię. To czas na ukierunkowanie się. Dr Płużański wybrał ortopedię. Ale, gdy miała zacząć się poważna praca lekarza, pojawiły się wątpliwości wywołane przez realia polskiej służby zdrowia.

- Nie byłem przekonany, czy chcę pracować na akord. Dziś liczą się procedury, ich rozliczenie, bo to pieniądze muszą się zgadzać. Zagubiono tę faktyczną służbę zdrowia, służbę, w której na pierwszym miejscu jest pacjent. To dla niego codziennie przychodzimy do szpitala, poradni, przychodni, dla niego zostajemy po godzinach, za które nikt nam nie zapłaci. Ale ostatecznie i tak mam dla niego nie więcej niż kwadrans, bo przez następne półtorej godziny muszę wypełnić dokumentację z jego wizyty. Brakuje lekarzy, pielęgniarek, przez co zarzucani jesteśmy obowiązkami, których nie powinniśmy wypełniać, za które nie mamy dodatkowych pieniędzy. A samą pasją nikt rachunków dziś nie opłaci - opowiada łódzki ortopeda.

Dr Płużański jest wiceprzewodniczącym Porozumienia Rezydentów, które od kilku miesięcy zabiega o zwiększenie wynagrodzenia specjalizującym się lekarzom, zapewnienie lepszych warunków kształcenia i przestrzegania prawa pracy przez pracodawców. W minioną sobotę manifestowali w Warszawie. On nie mógł jechać. Był na dyżurze w WAM-ie.

W tym miesiącu spędzi w pracy prawie 250 godzin, nie wliczając w to nadgodzin i dyżurów, które ma jeszcze w innej placówce. W lipcu, jak wyliczył, przepracuje aż 280 godzin, ale to też tylko te ustawowe, z umowy o pracę, czyli 7 godz. 35 min dziennie. Za resztę nikt mu nie zapłaci. A najczęściej zostaje na oddziale więcej niż 12 godzin.

ZOBACZ TAKŻE: Lekarze rezydenci z Łódzkiego wolą szkolić się w nowoczesnych klinikach niż szpitalach powiatowych
- Każda godzina więcej to dla mnie dodatkowe doświadczenie, które pomoże być jeszcze lepszym lekarzem. Odpowiadamy za ludzkie życie. Pacjenci muszą nam ufać. A zdobywanie wiedzy w ten sposób, kursy, czytanie specjalistycznych książek to podstawa w kształceniu lekarza. Ale muszę mieć też za co się kształcić. We wrześniu jadę na kurs, który kosztuje mnie 9 tysięcy złotych. Nie mam takich pieniędzy - mówi ortopeda, sięgając po kolejny kubek mocnej, czarnej kawy.

Na fatalnej organizacji polskiej służby zdrowia cierpią nie tylko pacjenci. W gorszej formie jest nie tylko organizm lekarza. Pięć lat i dwa lata - to wiek dzieci dr Płużańskiego. Dzieci, które ze łzami w oczach proszą każdego dnia o dodatkową minutę, którą chcą spędzić ze swoim ojcem.

Czwartek, godz. 10.30, czas zakończyć dyżur, wrócić do domu. Może uda się szybko zasnąć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Lekarz rezydent z Łodzi. Medycyna to moja pasja. Ale służba zdrowia dziś choruje - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki