Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarze kontra koronawirus. Wiedzieli, jaki zawód wybierali, ale strach jest...

Anna Gronczewska
Karol Makurat/Reporter
Cała Polska przeżywa ciężki czas. Jednak jest on szczególnie ciężki dla lekarzy, pielęgniarek, personelu medycznego, którzy są najbardziej narażeni na bezpośredni kontakt z zarażonymi. Jak sobie radzą w tej trudnej sytuacji, jakie mają obawy?

Rozmówcy nie chcą podawać nazwisk. Tłumaczą, że w takiej sytuacji lepiej pozostać anonimowym. Marek jest chirurgiem, pracuje w jednym z łódzkich szpitali. Ma za sobą lata spędzone w sali operacyjnej. Nie pamięta, by kiedyś Polska znalazła się w takiej sytuacji, jak teraz. A czy się boi, że spotka na swej drodze zarażonego pacjenta i też zachoruje?

- Każdy się boi, także my, lekarze - tłumaczy Marek. - Jednak nie można zapominać, że mamy leczyć ludzi. Składaliśmy przysięgę Hipokratesa. My, chirurdzy, jesteśmy bardziej odporni na takie sytuacje. Na co dzień spotykamy się z wirusami, bakteriami, grzybami. Trafiają do nas pacjenci zarażeni takimi bakteriami, na które nie działają żadne antybiotyki. Nie możemy im odmówić pomocy.

Marek twierdzi, że nieprawdą będzie, gdy lekarz powie, że nie boi się zarażenia.

- Każdy, kto ma rodzinę, dzieci, boi się, czy nie przywlecze wirusa do domu - dodaje chirurg. - Jednak ten strach, często podświadomy, nie przekłada się na moją pracę, nie spowalnia jej, nie utrudnia. Choć oczywiście lekarze są różni.

Marek twierdzi, że większość lekarzy wykonuje ten zawód z powołania. Nie zostawią pacjenta bez względu na to, jak jest ciężko chory i zakażony. Jego dobro musi być na pierwszym miejscu. Są jednak wyjątki. Na pewno znajdą się tacy, którzy uciekną na widok zarażonego pacjenta.

- Nie wytrzymują psychicznie, ale też czasem nie są lekarzem z powołania, wykonują ten zawód tylko dla pieniędzy - mówi chirurg z Łodzi.

Przyznaje, że sytuacja jest bardzo trudna. Przez te lata Polskę dopadały różne epidemie, ale nie było jeszcze pandemii o takim zagrożeniu dla życia.

- W naszym województwie nie ma wielu specjalistów od chorób zakaźnych, którzy są na pierwszej linii frontu w walce z koronawirusem - wyjaśnia Marek. - Wiele mówi się o respiratorach. Nie zapominajmy, że to sprzęt specjalistyczny. Do jego obsługi potrzebni są anestezjolodzy i pielęgniarki anestezjologiczne. To specjaliści wysokiej klasy. Część chorych będzie musiała być zaintubo-wana. To też mogą zrobić tylko specjaliści.

Monika jest lekarzem rodzinnym. Pracuje w dużej przychodni w Łodzi. To ona ma pierwszy kontakt z chorymi.

- Podświadomie każdy się boi, lekarz też, ale trzeba zachować zdrowy rozsądek i zawsze pomóc pacjentowi, zachowując środki ostrożności - mówi Monika. - Nosimy maski, rękawiczki. Nie tylko lekarze, a także cały personel. Nasze przychodnie wyglądają dziś jak twierdze. Przed drzwiami gabinetu może pozostać jedna osoba, pozostałe czekają w określonych odległościach. Kartki z zamówieniami na recepty wrzuca się do specjalnego pojemnika.

Monika zauważyła jednak, że do przychodni przychodzi coraz mniej osób. Większość porad udziela się przez telefon.

- Wczoraj miałam 38 pacjentów, ale tylko czterech przyszło do przychodni - dodaje. - Zgłasza się znacznie mniej pacjentów z infekcją. Ludzie nie przychodzą teraz do przychodni z byle katarkiem.

Monika zauważyła, że jej koledzy lekarze różnie podchodzą do tej sytuacji.

- Jedni twierdzą, że z wirusami z grupy korona już się spotkaliśmy, nasze organizmy go znają - wyjaśnia Monika. - Są bardziej uodpornione niż przeciętnego człowieka. Choć wiadomo, że to wielki problem dla ludzi starszych, z różnymi schorzeniami. Ale są też tacy, którzy uważają, że ten wirus dopadnie wszystkich lekarzy, wcześniej czy później. Co nie oznacza, że z tego powodu umrą.

Jedna z koleżanek Moniki, lekarka, powiedziała wprost, że ta sytuacja ją przerasta. Nie może pracować. Ma czteroletnie dziecko, boi się o nie.

- Poszła na zwolnienie - dodaje Monika.

O tym, że część pracowników służby zdrowia boi się korona-wirusa, świadczy sytuacja ze Zgierza. Tamtejszy szpital zamieniono na zakaźny. W mieście mówi się, że ponad 200 jego pracowników poszło na zwolnienie lekarskie... Bali się. Natomiast w łódzkim szpitalu im. Bar-lickiego lekarze i personel medyczny rozpoczęli pracę rotacyjną. Przez tydzień w szpitalu non stop przebywa jedna grupa pracowników, a w następnym wymienia się z kolejną.

- Nie można potępiać od ra-zu wszystkich, którzy poszli na zwolnienia - twierdzi Tomasz, łódzki chirurg. - Nawet jeśli są lekarzami, pielęgniarkami. Ludzie mają rodziny, są obciążeni schorzeniami, które mogą być dla nich groźne w wypadku zarażenia.

Tomasz bardzo źle się czuje w tej sytuacji. Był w pierwszej klasie liceum, gdy już wiedział, że chce zostać lekarzem. Nie zapomni, jak na studiach jeden z profesorów zabrał go na salę operacyjną. Zrobiło to na nim ogromne wrażenie. Już wiedział, że musi zostać chirurgiem.

- Byłem na szóstym roku, gdy pierwszy raz sam operowałem - wspomina Tomasz. - Był to wyrostek robaczkowy. Operację wykonałem przy bardzo dobrej asyście. Potem, już na stażu, operowałem woreczek żółciowy. Te operacje były wielkim przeżyciem.

Dziś o strachu nie myśli. Brakuje mu operacji. Teraz, gdy wstrzymane zostały planowe przyjęcia i zabiegi, nie ma co robić. Pacjentów na oddziale jest niewielu.

- Operujemy tylko w przypadkach ratujących życie - tłumaczy. - Siedzimy w pokoju lekarskim z założonymi rękami i patrzymy w sufit. Nosi nas. Wcześniej było tyle pracy, że brakowało czasu, by wypić kawę.

Tomasz twierdzi, że chyba uzależnił się od operowania. Każdy zabieg jest dla chirurga przeżyciem, choć nie ma operacji bez ryzyka.

- Podczas operacji niekiedy dochodzi się do etapu, gdy należy stwierdzić, czy guz jest operacyjny, czy nieoperacyjny - opowiada Tomasz. - Ale nie chciałoby się odpuścić, zostawić pacjenta z nierozwiązaną sprawą. Zdajemy sobie jednak sprawę, że najłatwiej byłoby się wycofać, nie podejmować wyzwania. Ale czasami je podejmujemy i się udaje. Chyba że wpadamy wtedy w pułapkę... Dziś bardzo mi tego brakuje!

Bożena jest położną. Pracuje w Łodzi, na sali porodowej.

- Staram się nie myśleć o tym, co dzieje się wokół, tylko wykonywać swoją pracę - opowiada. - Wszystkim pacjentkom przyjmowanym do szpitala mierzymy temperaturę. Jesteśmy w maseczkach, rękawiczkach. Tylko tego sprzętu zaczyna brakować. Wiedziałam, jaki zawód wybieram. Od lat mam bezpośredni kontakt z pacjentami. Nawet gdy podświadomie się boję, to nie mogę pokazać strachu. Muszę pomóc pacjentom. Teraz nawet, w czasie pandemii, rodzą się dzieci. Zdrowe!

Bożena mówi, że pacjentki narzekają tylko na to, że odwołano porody rodzinne. Wiele chodziło do szkół rodzenia ze swoimi mężczyznami. Kobiety cieszyły się, że ich mężowie czy partnerzy będą przy nich podczas jednego z najważniejszych wydarzeń życia. - Ale rodzące nie są same - zapewnia Bożena. - Są z nimi położne. Na szczęście kobiety nie histeryzują, podchodzą do sprawy poważnie. I w spokoju rodzą dzieci. Życie z powodu pandemii się nie zatrzymało.

Bożena przyznaje, że wszystko bardzo przeżywa jej rodzina. Boją się o nią, ale też tego, że przyniesie wirus do domu.

- Najbardziej mąż, ale on jest w grupie ryzyka - dodaje. - Staram się go uspokoić. Nie jest to łatwe...

Krystyna jest okulistką. Podchodzi do wszystkiego spokojnie. Strach jest, ale liczy się pacjent. Nie spotkała się w swoim życiu zawodowym z taką sytuacją, jaka ma teraz miejsce.

- Choć na zarażenie jesteśmy narażeni zawsze, nie tylko w czasie epidemii - twierdzi Krystyna. - Pamiętam historię sprzed lat. Na nasz oddział trafiło sześcioletnie dziecko. Miało rozciętą rogówkę. Zszyliśmy ją, a potem dziecko zostało na naszym oddziale. Na drugi dzień okazało się, że ma wietrzną ospę. Jedna z koleżanek, Hania, nie przechodziła w dzieciństwie tej choroby. Zaraziła się ospą wietrzną. Przechodziła ją bardzo ciężko, doszło nawet do zapalenia płuc. Przez sześć tygodni była na zwolnieniu.

Ewa jest pediatrą z blisko 50-letnim stażem. Widziała w swoim życiu wiele, ale takiej sytuacji, jak teraz, nie przeżyła.

- Bywały epidemie, nie było ich mało, ale takiego stanu epidemicznego jeszcze nie przeżywaliśmy - mówi Ewa. - Teraz nie tylko polska, ale światowa medycyna stoi przed ogromnym wyzwaniem. Nie możemy dopuścić, by w jednym czasie doszło do wielkiej ilości zakażeń. Nie damy sobie rady, tak jak we Włoszech. Nie mamy niezliczonych zastępów lekarzy. Też jesteśmy ludźmi, nie możemy pracować non stop.

Ewa czasem wraca we wspomnieniach do wydarzeń sprzed lat. Była studentką medycyny na łódzkiej Akademii Medycznej, gdy w 1970 roku Polskę i świat ogarnęła epidemia grypy. Nazwano ją grypą Hongkong. Pamięta, że w Polsce były zamknięte szkoły, odwołano zajęcia na uczelniach.

- Skierowano mnie do przychodni, gdzie pomagałam wypisywać recepty - wspomina łódzka lekarka. - Była duża mobilizacja, ale człowiek był młody, inaczej podchodził do epidemii. Wszystkiego nie wiedział.

Ewa mówi, że to, co się dzieje w Polsce i na świecie, oddziałuje na wszystkich. Także na lekarzy, pielęgniarki, innych pracowników poradni i szpitali.

- Jest strach - przyznaje Ewa. - Brakuje sprzętu, nie ma leku na tego wirusa, szczepionki. Stosujemy inne lekarstwa, ale nie są lekami pierwszego wyboru. Przestrzegamy procedur, by się nie zarazić. Lekarz jak każdy człowiek też się boi. Jednak musi pamiętać o swojej misji, powołaniu. Za wszelką cenę pomagać pacjentom, ratować ich życie. Oczywiście z roztropnością, ostrożnością. Nie zapominamy o jednym: musimy zawsze udzielić pomocy chorym!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki