Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarzu zrób to sam. Służba zdrowia kombinuje, jak wygrać wojnę z koronawirusem

Matylda Witkowska, Marcin Stadnicki, Aleksandra Tyczyńska
Lekarze z Łodzi i regionu  boją się koronawirusa, kwarantanny, zarażenia bliskich. Szyją maseczki, kupują przyłbice w internecie, proszą o fartuchy. Pacjenci też się boją. Bo operacje odłożono, a porady przez telefon nie zawsze wystarczają. Wirus rozłożył służbę zdrowia zanim rozpętała się epidemia. Ale inaczej nie mogło być.CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNYCH SLAJDACH
Lekarze z Łodzi i regionu boją się koronawirusa, kwarantanny, zarażenia bliskich. Szyją maseczki, kupują przyłbice w internecie, proszą o fartuchy. Pacjenci też się boją. Bo operacje odłożono, a porady przez telefon nie zawsze wystarczają. Wirus rozłożył służbę zdrowia zanim rozpętała się epidemia. Ale inaczej nie mogło być.CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNYCH SLAJDACH Wojciech Wojtkielewicz/archiwum Polska Press
Lekarze z Łodzi i regionu boją się koronawirusa, kwarantanny, zarażenia bliskich. Szyją maseczki, kupują przyłbice w internecie, proszą o fartuchy. Pacjenci też się boją. Bo operacje odłożono, a porady przez telefon nie zawsze wystarczają. Wirus rozłożył służbę zdrowia zanim rozpętała się epidemia. Ale inaczej nie mogło być.

Gdy wybuchła epidemia okazało się, że w przyszpitalnej poradni nie mamy ani jednego termometru, żeby choć spróbować wyłapać pacjentów z wyższą temperaturą - opowiada pracownica jednego ze szpitali w regionie. - Wystąpiliśmy do szefostwa, ale wciąż go nie mamy. Nie mamy też strojów ochronnych na izbie przyjęć. Maseczki są, ale zamknięte pod kluczem i wydzielane do operacji - opowiada kobieta.

Opowieści o braku środków ochrony, i strachu lekarzy powtarzają się. Pacjenci skarżą się na brak porad, porad i operacji. Wygląda na to, że koronawirus rozłożył służbę zdrowia, zanim jeszcze rozpętał epidemię.

Zbroimy się na wirusa

Oficjalne informacje o przygotowaniach do walki są skąpe, ale nie widać w nich tragedii. 500 łóżek czeka tylko na chorych z koronawirusem w szpitalu w Zgierzu. Jest izolatorium dla lżej chorych i niemających objawów. Z danych służb wojewody wynika, że w szpitalach zakaźnych w regionie jest około 130 łóżek z respiratorami z tego ok. 50 w Zgierzu. W pozostałych szpitalach: łódzkim im. Biegańskiego, w Bełchatowie, Radomsku i Tomaszowie kolejnych 80.

- Na tę chwilę tylko kilka jest zajętych. Ale oczywiście musimy być przygotowani - przyznaje Dagmara Zalewska, rzeczniczka wojewody.

Dodatkowo własne respiratory mają też inne, niezakaźne szpitale. Jest więc na razie spokojnie. W czwartek aktywnych zakażeń było 205, do tego 39 osób czekało w szpitalach na wynik badania. To ponad dwa razy mniej niż liczba łóżek w szpitalu w Zgierzu, a część chorujących przebywa w domach lub jest izolowana.

Co jednak będzie gdy liczba chorych, zgodnie z przewidywaniami mnistra zdrowia Łukasza Szumowskiego wzrośnie kilkukrotnie? Zakładając że około 6 proc. chorych wymagać będzie użycia respiratora, system w szpitalach zakaźnych zapcha się już przy ponad 2 tys. chorych. Później część pacjentów będzie mogła zostać podłączona zostanie do respiratorów w „zwykłych szpitalach” jeśli będą one wolne. Ale dla wielu może zabraknąć miejsca.

Wszystko zależeć będzie od tempa rozwoju epidemii, którego nikt nie jest dziś w stanie przewidzieć. W scenariuszu włoskim będzie tragedia. Jeśli kwarantanna społeczna przyniesie skutek, będzie trochę lepiej.

Łodzianie mają tego świadomość. Co bardziej zapobiegliwi kupili dla siebie respiratory przenośne w cenie 20-25 tys. zł za sztukę. Co bardziej odpowiedzialni zaczęli zbiórkę.

Przykład dał sam abp. Grzegorz Ryś, który przekazał pieniądze na zakup dwóch respiratorów dla szpitala Barlickiego w cenie 91 tys. zł za sztukę. Na jego apel wierni przekazali prawie milion zł, kupione będą kolejne respiratory dla szpitali i środki ochrony osobistej.

Na drugiej linii frontu

Respiratory będą potrzebne w przyszłości, ale na razie służba zdrowia ma inne problemy - dramatycznie brakuje maseczek, fartuchów, przyłbic, rękawic i innych środków ochrony osobistej. A w szpitalach i przychodniach zakażeni są coraz częściej.

W najgorszej sytuacji są specjaliści z dziedzin, które wymagają kontaktu bezpośredniego. Bo co ma zrobić laryngolog albo dentysta? Pacjent musi otworzyć usta, a lekarz musi tam zajrzeć. Nie ma innego wyjścia. Dlatego lekarze często chronią się sami.

- Osłona na lampę szczelinową do dzieło mojego męża. Wyciął ją z plastikowej okładki od zeszytu. Jestem z niego dumna- mówi okulistka z Pabianic. Natomiast anestezjolog w jednym z łódzkich szpitali kupił sobie w internecie maskę lakierniczą z pochłaniaczami i filtrami. Musiał się jakoś zabezpieczyć, a nic innego nie miał. W innym szpitalu maseczki szyje utalentowana lekarka.

Zasadniczo w lepszej sytuacji są szpitale z blokami operacyjnymi. One mają jakiś zapas maseczek, fartuchów i rękawic. Ale co ma zrobić szpital psychiatryczny? - W takiej placówce nie jest to zaopatrzenie podstawowe. W normalnych czasach pieniądze wydaje się na inne, ważniejsze rzeczy - mówi jeden z psychiatrów.

Wielu lekarzy takie stroje nosi kilka razy w roku, gdy trafi im się np. pacjent z obniżoną odpornością. Teraz powinni mieć je codziennie. Ale nie mają skąd.

Przyłbica przeszkadza w korzystaniu z urządzeń optycznych. Ale też pacjenta w masce FFP3 nie każdy specjalista sensownie zbada.

- Nikt do tej pory nie pomyślał, żeby stworzyć taką maskę, FFP3 w której broda pacjenta mieści się na podbródku lampy. Może gdy epidemia trochę potrwa, zaczną takie robić - mówi okulistka.

Epidemia spadła na nas nagle. Szpitale nie były przygotowane, bo od dziesiątków lat epidemii nie było. - Myślałam, że nasz szpitalny oddział BHP ma magazyn pełen maseczek i fartuchów. Ale okazało się, że nie ma. Zamawia na bieżąco w firmie, która je dystrybuuje, jeśli są potrzebne. Ale jeśli wszystkie szpitale nagle chciały zamówić, to nie dziwię się, że ich brakło - mówi jeden z pediatrów.

Boją się badać ludzi

Źle jest nawet w oficjalnym przekazie placówek. Łódzka „Matka Polka” już na początku epidemii zaapelowała o przekazywanie rękawiczek i innych środków ochrony. Jak tłumaczył rzecznik szpitala Adam Czerwiński, szpital ma zapasy , ale jest to normalny stan, który może być niewystarczający przy rozwoju epidemii i trudnościach z zakupem na rynku. Także szpital im. Barlickiego w Łodzi urządził stały punkt, do którego można przynosić dary ze środków ochrony.

Tymczasem strojów schodzi mnóstwo. - Zakładałem kombinezon już łącznie cztery razy. W żadnym przypadku nie potwierdziło się u pacjenta zakażenie koronawirusem, ale kombinezony zostały zużyte - mówi ratownik z Wielunia. W szpitalu kombinezonów bardzo brakuje.

Lekarze boją się, że w końcu całkiem zabraknie. A przyjmowanie dziesiątek pacjentów bez nich to rosyjska ruletka. Bo któryś będzie chory. - Byłem u rodziców, gdy dostałem telefon z pracy, że jest podejrzenie zakażenia. Przesiedziałem kilka godzin w zamkniętej sypialni, dopóki nie przyszedł wynik negatywny. Bałem się, że ich pozarażam, to starsi ludzie - mówi jeden z łódzkich lekarzy.

Czasem podejrzenie się potwierdza. W ostatnich dwóch tygodniach z powodu stwierdzenia zakażenia w Łodzi przez kilka dni zamknięte były: porodówka i neonatologia w Madurowiczu, neurologia w szpitalu w Łagiewnikach oraz kardiologia w WAM. W Madurowiczu dwie doby na oddziale spędziło 13 pacjentów i 22 osoby z personelu, w Łagiewnikach - 39 pacjentów i 15 medyków. A może być gorzej, jak np. w sąsiadującym z naszym regionem Nowym Mieście nad Pilicą, gdzie z powodu rozsiania wirusa trzeba było zamknąć i ewakuować cały szpital.

Dlatego szpitale i przychodnie ograniczają kontakty. Poradnie POZ udzielają teleporad, szpitale rezygnują z operacji, poza onkologicznymi i ciążowymi, których nie można zatrzymać.. Takie są zalecenia NFZ, które z powodu braków krwi w tym tygodniu nakazało wstrzymanie zabiegów, które nie są pilne.

Pacjenci sfrustrowani

To zaś powoduje, że pacjenci, którzy cierpią na inne choroby, nie zawsze mogą liczyć na pomoc. Pacjentka z Łodzi miała opłacony wykonany zabieg usunięcia polipa z jelita grubego. Miał on zapobiec przekształceniu się w nowotwór, częsty w jej rodzinie. Była już w taksówce do szpitala, gdy otrzymała wiadomość, że zabieg odwołano.

- Przez koronawirusa mam umrzeć na raka? - denerwowała się kobieta. Z odbytu krwawiło, zabiegu nikt nie chciał wykonać. Lekarza udało się znaleźć dopiero po długiej walce.

Ale są i prostsze problemy. - Jak to możliwe by w Wieluniu nie był czynny żaden dentysta? - pyta tamtejszy pacjent. - Dostałem tylko namiary na przychodnię w Łodzi. Miła pani w rejestracji poinformowała mnie że jest czynne od 8 do 16, ale pacjentów jest tak dużo, że czekają już od godziny 6 rano. To żałosne - opowiada pacjent.

Lekarze na telefon radzą sobie jak mogą. Jednemu z łodzian spuchła noga, zgłosił się do lekarza POZ. Ten poprosił o... przysłanie na mejlem zdjęcia opuchlizny. Wyglądała nieciekawie, wystawił skierowanie do chirurga. I tak to nic nie da, bo chirurga trudno teraz znaleźć.

Matka 9-miesięcznego niemowlęcia z Wielunia też narzeka. Maluch miał silną biegunkę i wymioty, mógł się łatwo odwodnić. Dostała radę telefoniczną - Z dziecka dosłownie wylewało się z obu stron, a pani radzi, by podać Smectę- irytuje się kobieta.

Ale czasem lekarze są nadmiernie ostrożni. - Miałam zwykłe przeziębienie z bólem gardła. Kiedy opisałam objawy, lekarka po dłuższym namyśle i wertowaniu jakiś instrukcji kazała mi się zgłosić na oddział zakaźny. To absurd- mówi pacjentka z Bełchatowa.

Natomiast u łodzianki z objawami grypopodobnymi lekarka przez telefon stwierdziła możliwość zakażenia korona-wirusem. -Kazała mi zadzwonić do sanepidu i zapisać się na test. Dzwoniłam pół dnia, ale nikt nie odbierał. Machnęłam ręką, na szczęście mi przeszło - mówi pacjentka. Ilu pacjentów z wirusem też się poddało? Nie wiadomo.

Wszystko dla szpitali

Urzędnicy zapewniają, że potrzeby szpitali są zapewnione. Zalewska wyliczyła wczoraj, że na walkę z koronawirusem w regionie przeznaczono z zasobów Agencji Rezerw Materiałowych oraz wojewody : 16 tys. półmasek, 8,4 tys. kombinezonów, 2,5 tys. gogli ochronnych, 2,5 tys. osłon na buty, 110 tys. rękawic, 212 tys. maseczek chirurgicznych. A dodatkowo szpital w Zgierzu otrzymuje zaopatrzenie z innego źródła.

Pomagają też łodzianie. Na przykład Fundacja Życie przekazała w środę 100 termometrów dla szpitala im. Biegańskiego, społeczność wietnamska z Łodzi przekazała Matce Polce niemal 40 tys. rękawiczek, firma kosmetyczna Indigo Nails Lab zaoferowała szpitalom kolejne 100 tys...

Ale także tu główna pomoc idzie do szpitali zakaźnych będących na froncie walki z korona-wirusem. O potrzebach przychodni ginekologicznej z małego miasta mało kto pamięta.

Może coś dobrego zostanie

Ale może z epidemii wyjdzie dla służby zdrowia coś dobrego.

- Mam nadzieję, że teleporady teraz się przećwiczy i zostaną u nas na stałe. Bo to naprawdę dobre rozwiązanie - mówi jedna z łódzkich lekarek rodzinnych.

Dzięki nim może być mniej niepotrzebnych wizyt. - Czasem wystarczy dwa dni posiedzieć w domu, wziąć lekarstwo, poczekać aż przeziębienie przejdzie. Albo przepłukać oko , zamiast pędzić do szpitala- wylicza lekarka. - Teraz ludzie pod kierunkiem lekarzy wiele rzeczy robią sami. Trzy razy zastanowią się, czy naprawdę potrzebują iść do poradni. I chciałabym, żeby tak zostało. Naprawdę nie trzeba przychodzić z każdą bzdurą.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki