Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lewandowski strzelał i dla ŁKS! Historia piłkarza niepokornego [Unikalne zdjęcia]

R. Piotrowski
Piłkarze ŁKS w niemieckiej niewoli. Od lewej: Eugeniusz Tadeusiewicz, Stanisław Andrzejewski, Feliks Osiecki i Antoni Lewandowski [Archiwum prywatne]
W drugiej połowie lat 30. był najlepszym napastnikiem ŁKS i jednym z najskuteczniejszych w lidze. Lata wojny spędził w niemieckim stalagu, a po jej zakończeniu zaangażował się w odbudowę łódzkiego klubu. W końcu trafił do więzienia i zaraz po tym ślad po nim zaginął. Dziś już wiemy, co stało się z Antonim Lewandowskim.

„Bardzo pracowity, idzie na każdą piłkę, ma jednak pociąg do dryblingu” – posumował występ napastnika ŁKS „Przegląd Sportowy” po wygranym przez ełkaesiaków meczu z Legią Warszawa. Dziś na ustach polskich kibiców jest „Lewy”, napastnik Bayernu Monachium i kapitan reprezentacji Polski. Przed wojną tłumy wiwatowały na cześć Antoniego Lewandowskiego, zwanego „Mundkiem”, choć w ŁKS nigdy nie grał żaden Edmund Lewandowski.

„Mundek” czyli Antoś

- Tak nazwał go kiedyś ktoś z naszej rodziny, a że usłyszał to przypadkiem jeden z dziennikarzy, wkrótce w sprawozdaniach z meczów ŁKS zaczął się pojawiać nie Antoni a Edmund właśnie – wyjaśnia Paweł Lewandowski, znany kibic łódzkiego klubu i krewny jednego z najbardziej utalentowanych napastników dwudziestolecia międzywojennego.

Przygodę z piłką „Mundek” rozpoczął w klubie IKP, powstałym przy fabryce I. K. Poznański, który słynął przed wojną przede wszystkim ze znakomitej drużyny w hazenie i bokserów. Drużyny piłkarskie takich fabrycznych klubów zwykle nie występowały w pierwszej lidze, ale ich piłkarze nie narzekali, bo dzięki protekcji zakładu mieli przynajmniej co do garnka włożyć („Mundek” był ponoć zecerem i lakiernikiem). Antoni Lewandowski robił jednak tak duże postępy na boisku, że już w drugiej połowie lat 30. pojawił się w największym łódzkim klubie. Takiego talentu działacze ŁKS nie mogli przecież przeoczyć.

W ŁKS-ie zadebiutował w meczu z Wartą w Poznaniu, jeszcze przed swoimi 19. urodzinami. Wkrótce stał się podstawowym zawodnikiem drużyny „czerwonych”, bo tak przed wojną nazywano ełkaesiaków. Premierową bramkę zdobył już w 1936 roku w inaugurującym sezon spotkaniu z Warszawianką. – „W zespole łódzkim wyróżnić należy Lewandowskiego, w ataku bezsprzecznie najruchliwszego napastnika, posiadającego duży zmysł kombinacyjny” - pisała po tamtym starciu „Ilustrowana Republika”.

Gole zdobywał jak na zawołanie. Dwa miesiące po meczu z Warszawianką zanotował pierwszego w karierze hat-tricka (trzy gole w starciu z Dębem Katowice zdobył w 18 minut!). Na „rozkładzie” miał najlepszych tamtego czasu. Trafiał do siatki w meczach z Ruchem, Legią, Pogonią Lwów, Wisłą Kraków, Wartą Poznań, Garbarnią Kraków, AKS-em Chorzów i Polonią Warszawa. W trakcie trzech kolejnych sezonów zdobył w sumie 30 bramek.

- Wesoły człowiek, kawalarz. Dusza towarzystwa. Taki, jak to mówią, i do tańca, i do różańca. Do tego świetny piłkarz – opowiada o krewnym Paweł Lewandowski.
Do historii ekstraklasy, choć dziś już niestety zapomnianej, przeszedł zwłaszcza za sprawą kapitalnego występu w rozegranym we wrześniu 1937 roku meczu z mistrzowskim Ruchem, bajeczną drużyną, na którą w tamtym czasie nie było w kraju mocnych.

Lepszy od Wilimowskiego

Kiedy Jakub Seidner zerknął na swój zegarek, do końca meczu pozostało pięć minut. Arbiter z Krakowa widział na polskich boiskach już niemal wszystko, lecz nawet on nie spodziewał się, że skazana na pożarcie jedenastka z Łodzi zdoła tamtego dnia przeciwstawić się „majstrom” z Hajduk Wielkich.

Słynny uśmieszek zniknął z twarzy Ernesta Wilimowskiego, a jego koledzy, tak jak i pozostali świadkowie tamtych zawodów na czele z panem Seidnerem, piłkarzami ŁKS i w końcu wniebogłosy drącą się publicznością, wpatrywała się a to w kręcącego się na linii bramkowej Eryka Tatusia, a to w przyczajonego przy piłce młodego chłopaka w czerwonej koszulce.

Nieco wcześniej bramkarz Ruchu zagrał na nosie wielkim „fusbalerom” Bayernu, broniąc rzut karny jednej z gwiazd bawarskiego zespołu w wygranym przez „niebieskich” meczu w Monachium. W al. Unii okazał się bezradny. Ełkaesiak podbiegł do piłki, a ta po chwili zatrzepotała w siatce bramki. ŁKS pokonał mistrza 4:3. Dwa ostatnie gole, w tym tego zwycięskiego, zdobył młody, zaledwie 21-letni napastnik. Bohatera spotkania, bo taki był wówczas zwyczaj, kibice ŁKS znieśli z boiska na rękach.

- Miał to coś... - mówili przed wojną. W przeciwieństwie do innego snajpera ŁKS tamtych lat, czyli silnego jak tur Henryka Herbstreita, „Mundek” robił dużo wiatru w polu karnym rywala za sprawą swej piłkarskiej przebiegłości, szybkości, instynktu strzeleckiego i wreszcie świetnego dryblingu. Stylem gry przypominał więc nieco genialnego Ernesta Wilimowskiego i z tych samych powodów bywał niekiedy łajany przez żurnalistów. Dlaczego? Otóż, tak zwani eksperci za dryblerami przed wojną nie przepadali. Wypominano takim, że bardziej niż o interes drużyny dbają o poklask tłumów, ale młoda gwiazda ŁKS niewiele sobie z tego robiła, tym bardziej że łódzka publiczność popisy „Mundka” ceniła sobie niezwykle.

Wojenna niedola

W ukochanym ŁKS występował aż do wybuchu drugiej wojny światowej. Tuż przed jej rozpoczęciem wieszczono mu reprezentacyjną karierę. Niestety, Hitler i Stalin mieli inne plany.

W lidze przedwojennej ŁKS nigdy nie miał lepszego miejsca jak czwarte, a piłkarstwu łódzkiemu zawsze zarzucano brak kultury piłkarskiej. Przyczyną tego był brak kierownika ataku. Łódź zawsze miała dobrych obrońców, niezłych pomocników, ale mądrze kombinującego napadu nigdy nie posiadała. Jedynym łódzkim środkowym napastnikiem, który umiał kierować napadem był Antoni Lewandowski - wicekról strzelców z r. 1937, ale wojna przeszkodziła w rozwinięciu się jego talentu - pisał słynny Stanisław Mielech w książce „Gole, faule i ofsaidy”.

We wrześniu na kraj spadły niemieckie bomby, zamiast więc na ligowe boiska napastnik ŁKS ruszył na front i wkrótce, wraz zresztą z dwoma innymi ełkaesiakami, bramkarzem Stanisławem Andrzejewskim i napastnikiem Eugeniuszem Tadeusiewiczem (i prawdopodobnie także z Feliksem Osieckim), trafił - jak podpowiedział mi red. Wojciech Filipiak - do obozu jenieckiego Stalag IV A w miejscowości Elsterhorst w Saksonii.

Paweł Lewandowski zdobył niedawno bezcenne zdjęcia ilustrujące ten rozdział życia łódzkiego sportowca. Widzimy na nich, że Antoni Lewandowski wraz z innymi ełkaesiakami nawet w niewoli rozgrywał mecze piłkarskie.

Lewandowski strzelał i dla ŁKS! Historia piłkarza niepokornego [Unikalne zdjęcia]
Antoni Lewandowski stoi czwarty z lewej strony. Zdjęcie wykonane w niemieckim obozie jenieckim, rok 1940 [Fot. Archiwum Pawła Lewandowskiego]

Był człowiek, nie ma człowieka

W 1945 roku wrócił do Łodzi, gdzie wraz z m.in. Władysławem Królem i Heliodorem Konopką (legendarnym przedwojennym prezesem łódzkiego klubu) pomagał w odbudowie zniszczonego wskutek wojny Parku Sportowego w al. Unii 2.

Paweł Lewandowski twierdzi, że Antoni w swoim kufrze na strychu kamienicy przy ul. Legionów przechowywał przedwojenny sztandar ŁKS-u, klubowe proporce, odznaki, ba, nawet buty piłkarskie. – Mój ojciec oglądał je i nie może sobie darować, że nie wziął wtedy tych pamiątek. Antoni chciał mu je podarować, jak gdyby czuł, że coś wkrótce może mu się przytrafić. Tata jednak się nie zgodził, ponieważ Antoni miał jeszcze jednego brata. Co się z tym wszystkim stało? Jeśli trafiły do porządnego ełkaesiackiego domu to mogę umrzeć w spokoju – zamyśla się Paweł Lewandowski.

Na temat tego, co stało się z przedwojenną gwiazdą ekstraklasy potem, krążyły różne opowieści. – Był człowiek, nie ma człowieka – opowiadał mi jeszcze rok temu Paweł Lewandowski. Historyk futbolu Andrzej Gowarzewski w jednej ze swych książek poza lakoniczną informacją („wiele przeszkód na drodze życia”) zawarł datę śmierci ełkaesiaka - 31 października 1995 roku w Łodzi.
Co się z nim działo wcześniej? Paweł Lewandowski wyjaśnia, że jego krewny miał po wojnie na pieńku z nową władzą.

- Niepokorny typ. Nienawidził komunistów, nie zamierzał wchodzić z nimi w żadne układy. I mówił o tym głośno. Po wojnie pracował na kolei i grał w Kolejarzu, choć jego serce zostało w al. Unii 2. W końcu zamknęli go w Sieradzu z łatką szpiega i wyrokiem śmierci, ponoć za przekazywanie Amerykanom informacji o ruchach sowieckich pociągów. Jacek Bogusiak powiedział mi, że wraz z kilkoma innymi łódzkimi sportowcami brał udział w akcji wysadzenia w powietrze pomnika żołnierzy radzieckich. Dopiero po śmierci Stalina wyrok zamieniono mu na dożywocie – opowiada Paweł Lewandowski.

ŁKS trzyma się razem

W latach 60. były snajper ŁKS-u wyszedł w końcu na wolność, ale wkrótce ślad po nim zaginął. Jeden z tropów wiódł za granicę. Paweł przez wiele lat szukał śladów pozostawionych przez swojego krewnego i dopiero kilka tygodni temu zdołał odkryć prawdę.

- W kancelarii cmentarnej informowano mnie do tej pory, że nikt o takim imieniu i nazwisku nie jest pochowany na Starym Cmentarzu w Łodzi. Widać komuś nie chciało się dokładnie sprawdzić ksiąg cmentarnych. Dziś już wiem, że Antoni Lewandowski spoczywa tam z żoną Heleną, a grobem opiekuje się córka Danuta. Kartkę z telefonem pozostawiłem pod zniczem – pisał kilka tygodni temu.

Tamta kartka trafiła do adresata. Wkrótce do kibica ŁKS odezwała się córka piłkarza. I dopisała epilog do historii słynnego przed wojną „kierownika napadu” ŁKS. Okazało się, że Antoni Lewandowski mieszkał przez pewien czas w USA w domu drugiej, dziś już nieżyjącej córki. Potem wrócił do ojczyzny, gdzie mocno podupadł na zdrowiu. Zmarł, tak jak napisał w swojej książce Andrzej Gowarzewski, w 1995 roku. W Stanach Zjednoczonych ponoć nadal żyje jego wnuk. Paweł Lewandowski oczywiście i jego zamierza odnaleźć. Ełkaesiacka rodzina powinna przecież trzymać się razem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki