Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Legendarne ulice w Łodzi: Limanowskiego, Abramowskiego, Włókiennicza. Klimat tych ulic przeszedł do historii

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Ul. Abramowskiego od strony podwórekPan Mirek na "Abramce" mieszka przez 56 lat, czyli całe życie. Przyznaje, że kiedyś było niebezpiecznie. Największy zamęt, podobnie jak na ul. Limanowskiego, robili kibice. "Abramka" to teren ŁKS.- A za ulicą Kilińskiego, na ulicy Fabrycznej, już "rządzą" kibole Widzewa - wyjaśnia. - To taka granica. U nas kibice to takie wyrostki po kilkanaście lat, metr pięćdziesiąt wzrostu. Jak wpadali ci z Widzewa, to nasi uciekali gdzie popadnie. Po strychach się chowali. Czasem doszło też wtedy do bójek. A tak to u nas spokój!Ul. Abramowskiego powstała w 1900 roku jako łącznik ul. Kilińskiego (wtedy Widzewskiej) z ul. Sienkiewicza. Podobno nazwa "Abramka" to już powojenny wymysł, wcześniej na tę ulicę mówiło się "gubernia". Na tej ulicy, pod numerem 34, mieszkał kiedyś senator Ryszard Bonisławski, znawca historii Łodzi. Jego dziadek był tkaczem. Przy ul. Abramowskiego zamieszkał w 1900 roku. Najpierw tę ulicę nazywano Gubernatorską. Po wojnie nadano jej imię Edwarda Abramowskiego, filozofa, psychologa i socjologa,  przyjaciela Stefana Żeromskiego, który stał się pierwowzorem Szymona Gajowca z "Przedwiośnia". Zła opinia ciągnąca się za tą ulicą być może wynikała z tego, że było to hermetyczne środowisko. Wszyscy się tu znali i człowiek z "zewnątrz" źle się czuł.  Kiedyś mieszkali tu ludzie związani z tą ulicą od początku, tak jak dziadek senatora Bonisławskiego. Nie było "menelstwa". Z czasem jednak w mieszkaniach ludzi, którzy przeprowadzali się do bloków, kwaterowano tymczasowo robotników, którzy przyjeżdżali do pracy, ludzi z eksmisji. Im nie zależało na niczym. Nie dbali o nic. Wyczekiwali tylko aż dostaną mieszkanie zakładowe w blokach lub pójdą znów do  więzienia.
Ul. Abramowskiego od strony podwórekPan Mirek na "Abramce" mieszka przez 56 lat, czyli całe życie. Przyznaje, że kiedyś było niebezpiecznie. Największy zamęt, podobnie jak na ul. Limanowskiego, robili kibice. "Abramka" to teren ŁKS.- A za ulicą Kilińskiego, na ulicy Fabrycznej, już "rządzą" kibole Widzewa - wyjaśnia. - To taka granica. U nas kibice to takie wyrostki po kilkanaście lat, metr pięćdziesiąt wzrostu. Jak wpadali ci z Widzewa, to nasi uciekali gdzie popadnie. Po strychach się chowali. Czasem doszło też wtedy do bójek. A tak to u nas spokój!Ul. Abramowskiego powstała w 1900 roku jako łącznik ul. Kilińskiego (wtedy Widzewskiej) z ul. Sienkiewicza. Podobno nazwa "Abramka" to już powojenny wymysł, wcześniej na tę ulicę mówiło się "gubernia". Na tej ulicy, pod numerem 34, mieszkał kiedyś senator Ryszard Bonisławski, znawca historii Łodzi. Jego dziadek był tkaczem. Przy ul. Abramowskiego zamieszkał w 1900 roku. Najpierw tę ulicę nazywano Gubernatorską. Po wojnie nadano jej imię Edwarda Abramowskiego, filozofa, psychologa i socjologa, przyjaciela Stefana Żeromskiego, który stał się pierwowzorem Szymona Gajowca z "Przedwiośnia". Zła opinia ciągnąca się za tą ulicą być może wynikała z tego, że było to hermetyczne środowisko. Wszyscy się tu znali i człowiek z "zewnątrz" źle się czuł. Kiedyś mieszkali tu ludzie związani z tą ulicą od początku, tak jak dziadek senatora Bonisławskiego. Nie było "menelstwa". Z czasem jednak w mieszkaniach ludzi, którzy przeprowadzali się do bloków, kwaterowano tymczasowo robotników, którzy przyjeżdżali do pracy, ludzi z eksmisji. Im nie zależało na niczym. Nie dbali o nic. Wyczekiwali tylko aż dostaną mieszkanie zakładowe w blokach lub pójdą znów do więzienia. Grzegorz Gałasiński
Są w Łodzi ulice, o których nie można zapomnieć. Wpisały się na trwałe do historii naszego miasta. A nie zawsze mówiło się o nich dobrze. Nadają jednak Łodzi kolorytu. Bo chyba każdy słyszał o "Limance", "Abramce" czy kochankach z ulicy Kamiennej...

LIMANOWSKIEGO W ŁODZI - LIMANKA

Czas nieubłaganie płynie i zmieniają się też kultowe łódzkie ulice. Na ul. Limanowskiego nie ma już drewnianego domu tkaczy, w którym przez pewien czas był bar. Pani Leokadia dobrze zna popularną "Limankę". Mieszka tu już blisko trzydzieści lat.

- Wcześniej przejeżdżałam tą ulicę tramwajem, gdy dojeżdżałam do szkoły - wspomina pani Leokadia. - Nie było wieżowców, stało wiele drewnianych domów. Dojeżdżałam z Kochanówki. Pamiętam, że na rogu ulic Limanowskiego i Urzędniczej swój zakład miał zegarmistrz. U nas w Kochanówce, w remizie, były zabawy. Przychodzili na nie chłopaki z okolic Limanowskiego. Wielkie wojny na pięści toczyli ci, którzy mieszkali na ulicy Urzędniczej z tymi z ulicy Narodowej. Ta ulica też odchodziła od Limanowskiego, ale koło Żabieńca.

Dla wielu łodzian ul. Limanowskiego to "Limanka". Tak jak dla 80-letniej pani Krystyny, która mieszka na ul. Piwnej.

- Czyli w sąsiedztwie "Limanki" - tłumaczy pani Krysia. - "Limanka" była, jest i będzie! Nie jest to dobra okolica. Choć pewnie gorzej jest u nas na Piwnej. Tam niemal w każdej kamienicy jest melina! Strach wyjść po zmroku na ulicę. W bramach wystają chłopaki, dziewczyny po 17-18 lat. Piją piwo, pewnie i narkotykami nie gardzą. Choć ja się nie boję... Moim zdaniem to bezpieczniej jest na "Limance" niż na Piwnej! Mimo że blisko jest Manufaktura. A proszę zobaczyć w jakim stanie są ubikacje w naszym podwórku! Strach tam wejść. Ja mieszkam na poddaszu. Mam jeden pokój i nie mam jak zrobić sobie toalety...

93-letni Kazimierz Kowal wychował się w okolicach ul. Limanowskiego. Co prawda urodził się na ul. Piwnej, ale jeszcze przed wojną przeprowadził na "Limankę", bliżej Bałuckiego Rynku.

Jego ojciec prowadził firmę budowlaną. Zatrudniał syna. Pan Kazimierz zaczynał jako pomocnik murarza. Już po wojnie został projektantem w biurze. Dobrze pamięta przedwojenną ulicę Limanowskiego. Mieszkało na niej wielu Żydów. Co trzeci sklep do nich należał.

Które z osiedli Łodzi jest najniebezpieczniejsza według mieszkańców miasta? Serwis Otodom zapytał o to grupę łodzian. W skali od 1 do 5 musieli oni ocenić, jak bezpiecznie czują się w swojej części miasta. Im wyższa punktacja, tym wyższe poczucie bezpieczeństwa mieszkańców.Przejdź do kolejnych slajdów, by poznać wyniki badania

Najniebezpieczniejsze osiedla Łodzi RANKING wg mieszkańców m...

- Tyle, że oni sprzedawali to co w fabryce wyprodukowano, a piekarnie, rzeźnik należały do Polaków - opowiada pan Kazimierz. - Niemal na każdym rogu ulicy Limanowskiego była restauracja. Na całej ulicy stały drewniane domy, część ceglanych kamienic. Tak jak na tym placu, gdzie stoi kościół polsko-katolicki, a po drugiej stronie ulicy wybudowano kościół rzymskokatolicki pod wezwaniem świętego Marka. Wcześniej naszą parafią był kościół Najświętszej Maryi Panny na Placu Kościelnym.

Jadwiga Jędraszek na ul. Limanowskiego wprowadziła się na początku lat siedemdziesiątych - do jednego z nowych wieżowców. Wokół bloków stały jeszcze drewniane domy.

- Takie chałupki - obrazowo opowiada pani Jadwiga. - Mieszkali w nich robotnicy, którzy budowali osiedle. Potem je wyburzyli.

Pan Kazimierz wspomina, że przed wojną na ul. Limanowskiego nikt nie mówił "Limanka". Ta nazwa musiała się upowszechnić już po 1945 roku. Poczatkowo ta ulica nazywała się Aleksandrowska. Jeszcze w 1933 roku jej patronem został Bolesław Limanowski, działacz Polskiej Partii Socjalistycznej. W czasie wojny Niemcy nazwali ją Alexanderhofstrasse. Po wojnie znów stała się ul. Limanowskiego. Pan Kazimierz mówi, że na tej ulicy była jedna z najlepszych piekarni w mieście. Należała do Lisa. Sam przed świętami stał tam godzinami w kolejce po chleb. Pamięta, że przy ul. Drukarskiej znajdowała się knajpa.

- Nazywała się chyba "Bagatela" - dodaje 93-letni mężczyzna.

Pan Wiesio skończył już sześćdziesiąt lat. Całe swe życie mieszka na ul. Limanowskiego, z małymi przerwami- na wojsko i krótki pobyt w więzieniu.

- Dwa lata tylko siedziałem, przyłożyłem za mocno takiemu jednemu z ulicy Urzędniczej - tłumaczy. Zaraz dodaje, że nie lubi, gdy mówi się: ulica Limanowskiego.

- Dla mnie to "Limanka" i koniec! - twierdzi pan Wiesio. - Tu przecież mieszkają charakterne chłopaki.

Pan Wiesio pamięta dawne czasy. Kiedyś tam, gdzie stoją dziś wieżowce, było gospodarstwo, staw, a w zasadzie glinianka. Niedaleko ul. Piekarskiej stała kuźnia. Jej właściciel miał wielki, czarny karawan, który woził trumny.

- Nie wiem, dlaczego źle mówi się o mojej "Limance" - zastanawia się. - Ten, kto tu mieszka, nie musi się niczego bać. Co innego, gdy przyjdzie ktoś z zewnątrz i jeszcze rozrabia. Kiedyś było inaczej. Działały różne bandy, ale to się w latach siedemdziesiątych, jeszcze za Gierka, skończyło. Wybudowali wieżowce i wprowadzili do nich milicjantów, wojskowych. Na naszą "Limankę"! Ale pamiętam, że w jednym z tych wieżowców mieszkał też kiedyś piosenkarz Jacek Lech, ten co śpiewał o dziewczynie swoich marzeń i "Dwadzieścia lat, a może mniej". Ta ostatnia piosenka była wielkim przebojem w czasach mojej młodości!

W ostatnich latach na "Limance" rządzą kibice ŁKS. Świadczą o tym liczne graffiti, napisy na murach. Na jednym z drzew przy ul. Urzędniczej ktoś wymalował biało-czerwoną-białą flagę. To symbol ŁKS. Pan Wiesio tłumaczy, że to pamiątka po wydarzeniach sprzed ośmiu lat. Wtedy na ul. Urzędniczej ugodzono chłopaka. Jak przyjechało pogotowie, to jeszcze żył. Umarł w szpitalu. Podobno stało się to podczas bójki. Na "Limance" mówią, że doszło do porachunków z widzewiakami.

- Przy tym drzewie były powieszone szaliki ŁKS - twierdzi pan Wiesio.

Kibice z "Limanki" wpisali się w historię Łódzkiego Klubu Sportowego. To oni pierwsi wywiesili na stadionie flagę z herbem Łodzi i napisem "ŁKS". Siadali zawsze w sektorze sąsiadującym ze słynną "Galerą". Niektórzy dalej nazywają "Limankę" stolicą kibiców ŁKS. Choć coraz rzadziej można tu usłyszeć: "Morda nie szklanka, ŁKS to Limanka"...

ABRAMOWSKIEGO W ŁODZI - ABRAMKA

Ulica Abramowskiego znajduje się w innej części Łodzi i historię ma równie barwną jak bałucka "Limanka". Popularna "Abramka" też nie ma dobrej opinii wśród łodzian. Ale pani Elżbieta, która mieszka tu już blisko trzydzieści lat, zapewnia, że nie jest to groźna ulica.

- Na pewno nie tak jak z 20 lat temu - mówi łodzianka. - Wielu "pijaczków" wymarło. Padli ofiarą alkoholowych wynalazków. Choć jeszcze paru zostało. Tyle, że starzy są, zniszczeni przez alkohol. Nikomu krzywdy nie zrobią. Trzeba tylko uważać na tych podpitych nastolatków. Ale takich spotka się nie tylko na ulicy Abramowskiego!

Potwierdzają te opinie pan Stanisław i pani Hania, którzy właśnie przechodzą bardziej kolorową stroną "Abramki", od podwórek. Tam wielu mieszkańców zrobiło sobie ogródki, wybudowało nawet małe altanki.

- Gdy się tu przeprowadzałam ponad dziesięć lat temu, to moja ciocia powiedziała: Hania, mieszkaj wszędzie, tylko nie na "Abramce"! - opowiada pani Hania. - Nie miałam wyjścia. Kamienicę, w której mieszkałam, przejął prywatny właściciel. Podniósł czynsz. I tak przeprowadziłam się na Abramowskiego, do mieszkania socjalnego. Nie jest źle. Mieszka tu wielu kulturalnych, starszych ludzi. Niemal codziennie naszą ulicą przejeżdża policja...

Pan Mirek na "Abramce" mieszka przez 56 lat, czyli całe życie. Przyznaje, że kiedyś było niebezpiecznie. Największy zamęt, podobnie jak na ul. Limanowskiego, robili kibice. "Abramka" to teren ŁKS.

- A za ulicą Kilińskiego, na ulicy Fabrycznej, już "rządzą" kibole Widzewa - wyjaśnia. - To taka granica. U nas kibice to takie wyrostki po kilkanaście lat, metr pięćdziesiąt wzrostu. Jak wpadali ci z Widzewa, to nasi uciekali gdzie popadnie. Po strychach się chowali. Czasem doszło też wtedy do bójek. A tak to u nas spokój!

Ul. Abramowskiego powstała w 1900 roku jako łącznik ul. Kilińskiego (wtedy Widzewskiej) z ul. Sienkiewicza. Podobno nazwa "Abramka" to już powojenny wymysł, wcześniej na tę ulicę mówiło się "gubernia". Na tej ulicy, pod numerem 34, mieszkał kiedyś senator Ryszard Bonisławski, znawca historii Łodzi. Jego dziadek był tkaczem. Przy ul. Abramowskiego zamieszkał w 1900 roku. Najpierw tę ulicę nazywano Gubernatorską. Po wojnie nadano jej imię Edwarda Abramowskiego, filozofa, psychologa i socjologa, przyjaciela Stefana Żeromskiego, który stał się pierwowzorem Szymona Gajowca z "Przedwiośnia". Zła opinia ciągnąca się za tą ulicą być może wynikała z tego, że było to hermetyczne środowisko. Wszyscy się tu znali i człowiek z "zewnątrz" źle się czuł. Kiedyś mieszkali tu ludzie związani z tą ulicą od początku, tak jak dziadek senatora Bonisławskiego. Nie było "menelstwa". Z czasem jednak w mieszkaniach ludzi, którzy przeprowadzali się do bloków, kwaterowano tymczasowo robotników, którzy przyjeżdżali do pracy, ludzi z eksmisji. Im nie zależało na niczym. Nie dbali o nic. Wyczekiwali tylko aż dostaną mieszkanie zakładowe w blokach lub pójdą znów do więzienia.

Ryszard Bonisławski opowiadał nam, że w czasach gdy był chłopcem, to na jego ulicy obowiązywał nawet zakaz plucia. Gdy po studiach, w latach siedemdziesiątych, zamieszkał ponownie na cztery lata na ul. Abramowskiego, to jeszcze każdy lokator mył korytarz na klatce schodowej. Po skończonej pracy wieszał kawał drewienka ze szmatą na drzwiach sąsiada. Ten mył korytarz w następnym tygodniu. Na świeżo wymytych korytarzach kładziono gazety.

Na ul. Abramowskiego 29 przez krótki czas mieszkała i pracowała jako służąca u właścicieli sklepu św. Faustyna Kowalska.

WSCHODNIA I WŁÓKIENNICZA W ŁODZI

Kolejne legendarne łódzkie ulice to Wschodnia i sąsiadująca z nią ul. Włókiennicza, znana przez lata jako Kamienna. Rozsławiła ją w swojej piosence o "Kochankach z ulicy Kamiennej" Agnieszka Osiecka. Kiedy wejdzie się na tę ulicę, odnosi się wrażenie, że czas mija tu wolniej niż w innych częściach Łodzi. Trzech chłopaków około dwudziestki stoi w bramach i liczy pieniądze. Mają nadzieję, że starczy im na "browara". Starczyło! Po chwili idą do znajdującego się na rogu ze Wschodnią sklepu i kupują piwo. Na progu jednej z bram siedzi mężczyzna po 60-tce. Obok leżą kule, mała butelka, tzw. szczeniaczek.

- Sto razy wolałem dawną Kamienną niż tę dzisiejszą Włókienniczą - mówi cicho mężczyzna machając ręką. - Nawet wódeczka już nie ma takiego smaku jak dawniej...

Dochodzi do niego sąsiadka, pani Leokadia. Mówi, że dawno skończyła 80 lat. Na ul. Kamienną wprowadziła się w 1940 roku, razem z matką, siostrami i bratem. Miała wtedy 10 lat.

- Mieszkaliśmy na Bałutach, ale nas stamtąd wysiedlili jak założyli getto - tłumaczy. - Kiedyś jak była Kamienna, a nie Włókiennicza, to było inne życie. Takiego łobuzerstwa nie było jak dzisiaj. Było poszanowanie dla tych, co tu mieszkali. W nocy człowiek wyszedł i nie bał się. Owszem łobuzów nie brakowało, ale mieli swój honor. Swoich nie ruszyli. Sąsiedzi się odwiedzali, chodzili do siebie na imieniny, na przyjęcia albo grali w karty na podwórku. Teraz na Włókienniczej najweselej jest, gdy opieka społeczna wypłaca pieniądze...

W 1957 roku nazwę ulicy zmieniono na Włókienniczą. W nowych czasach zniknęło z niej większość melin. Kiedyś znalazło się je w niemal każdej kamienicy. Miały swoją ochronę: przed bramą stało kilku chłopaków i pilnowało "porządku". Zresztą "meliniarze" musieli dbać o "towar". Kiedyś jeden sprzedał klientowi zamiast wódki - ...wodę. Jednak drugi raz tego już nie zrobił. Klienci przyszli do niego ponownie i wymierzyli kijami sprawiedliwość. Najsłynniejszą melinę nie tylko na ul. Włókienniczej, ale podobno w całej Łodzi prowadził "Edek - lodziarz". O której godzinie by się do niego nie poszło, to zawsze "ćwiartką" poratował. "Edek - lodziarz" dawno już nie żyje. Starsi mieszkańcy ul. Włókienniczej opowiadają, że jego pseudonim wziął się stąd, że matka Edka robiła lody, a ojciec je sprzedawał. Z czasem przerzucili się na alkohol, a syn przejął rodzinny interes...

Pod numerem piątym na ul. Włókienniczej mieszkał z rodziną Marian Lichtman, znany łódzki muzyk, jeden z Trubadurów. Spędził w niej czternaście pierwszych lat swojego życia. Do dziś nie zapomni klimatów swojej kamienicy. Z rodzicami zajmowali trzypokojowe mieszkanie. Początkowo ubikacje były na podwórku, potem na korytarzu. Jego tata Stanisław szył torby. Najpierw w ich mieszkaniu przy ul. Kamiennej 5, potem otworzył sklep przy ul. Wschodniej i tam produkował swoje wyroby. Muzyk nie zapomni zabaw na podwórku, przy trzepaku.

- Stały one koło rzędów komórek, podwórko miało przebicie do ulicy Jaracza - wspomina Marian Lichtman. - Na tym podwórku ganialiśmy się, graliśmy w piłkę.

Lichtmanowie mieszkali na pierwszym piętrze. Ich sąsiadami z parteru była rodzina Drzewieckich.

- Bardzo zacni ludzie- wspomina Marian Lichtman. - Pamiętam jak pani Drzewiecka wychodziła na spacer z wózkiem. Ja chciałem pomagać go pchać i zaglądałem do środka. We wnętrzu wózka leżał jej syn Mirosław...

Niedaleko Mariana Lichtmana mieszkał też Zygfryd Kuchta, znany piłkarz ręczny, brązowy medalista olimpijski, trener kadry narodowej. Trzy lata starszy Zygfryd imponował Marianowi sprawnością fizyczną i pierwszymi osiągnięciami sportowymi.

W kamienicy mieszkało wielu Żydów, ludzi, którzy po wojnie przyjechali do Łodzi ze wschodu, często mieli za sobą lata więzienia w gułagach. Marian Lichtman zapamiętał też wystawiane na ulice wielkie skrzynki. Należały one do Żydów, którzy po 1956 roku opuszczali Łódź i wyjeżdżali do Izraela.

- Żegnała ich ze smutkiem cała ulica - dodaje Marian Lichtman, który sam też z żalem pożegnał ulicę Kamienną. Rodzice bali się, by nie wpadł w złe towarzystwo i postanowili przeprowadzić się na ul. Wschodnią.

Ul. Abramowskiego od strony podwórekPan Mirek na "Abramce" mieszka przez 56 lat, czyli całe życie. Przyznaje, że kiedyś było niebezpiecznie. Największy zamęt, podobnie jak na ul. Limanowskiego, robili kibice. "Abramka" to teren ŁKS.- A za ulicą Kilińskiego, na ulicy Fabrycznej, już "rządzą" kibole Widzewa - wyjaśnia. - To taka granica. U nas kibice to takie wyrostki po kilkanaście lat, metr pięćdziesiąt wzrostu. Jak wpadali ci z Widzewa, to nasi uciekali gdzie popadnie. Po strychach się chowali. Czasem doszło też wtedy do bójek. A tak to u nas spokój!Ul. Abramowskiego powstała w 1900 roku jako łącznik ul. Kilińskiego (wtedy Widzewskiej) z ul. Sienkiewicza. Podobno nazwa "Abramka" to już powojenny wymysł, wcześniej na tę ulicę mówiło się "gubernia". Na tej ulicy, pod numerem 34, mieszkał kiedyś senator Ryszard Bonisławski, znawca historii Łodzi. Jego dziadek był tkaczem. Przy ul. Abramowskiego zamieszkał w 1900 roku. Najpierw tę ulicę nazywano Gubernatorską. Po wojnie nadano jej imię Edwarda Abramowskiego, filozofa, psychologa i socjologa,  przyjaciela Stefana Żeromskiego, który stał się pierwowzorem Szymona Gajowca z "Przedwiośnia". Zła opinia ciągnąca się za tą ulicą być może wynikała z tego, że było to hermetyczne środowisko. Wszyscy się tu znali i człowiek z "zewnątrz" źle się czuł.  Kiedyś mieszkali tu ludzie związani z tą ulicą od początku, tak jak dziadek senatora Bonisławskiego. Nie było "menelstwa". Z czasem jednak w mieszkaniach ludzi, którzy przeprowadzali się do bloków, kwaterowano tymczasowo robotników, którzy przyjeżdżali do pracy, ludzi z eksmisji. Im nie zależało na niczym. Nie dbali o nic. Wyczekiwali tylko aż dostaną mieszkanie zakładowe w blokach lub pójdą znów do  więzienia.

Legendarne ulice w Łodzi: Limanowskiego, Abramowskiego, Włók...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki