Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

ŁKS mistrzem Polski! Tak 55 lat temu świętowała Łódź

Marek Kondraciuk
archiwum Jacka Bogusiaka
O 26 października dyskutowało całe miasto. Mistrzostwo Polski ŁKS to był główny temat w kolejkach do mięsnego, na fotelu u fryzjera, w poczekalni u lekarza, przy krosnach fabryk, na poczcie i w biurach.

Spotkanie z Górnikiem przed 55 laty miało klimat niezwykłego wydarzenia. Ważyły się losy pierwszego tytułu mistrza Polski dla ŁKS. Zainteresowanie było olbrzymie, więc mecz zorganizowano nie w Zabrzu, lecz na nowoczesnym, mającym zaledwie dwa lata Stadionie Śląskim, który dopiero dziesięć lat później zyskał miano kotła czarownic.

Wielkim przedsięwzięciem była transmisja telewizyjna. "Dziennik Łódzki" pisał: "Telewizja, która początkowo projektowała transmisję warszawskiego meczu stołecznej Gwardii z bydgoską Polonią z pominięciem tak wielkiego wydarzenia piłkarskiego, jakim jest niedzielny mecz Górnika z ŁKS, odstąpiła od niewczesnego zamiaru. Posiadacze telewizorów mieć będą w niedzielę, czego tak bardzo pragnęli".

Łódź otrzymała nadajnik zaledwie dwa lata wcześniej. Posiadaczy telewizorów było niewielu. W kamienicy, w której mieszkałem, szczyciły się tym cudem techniki tylko dwie rodziny. Sąsiedzi kibice podzielili się na dwie grupy i skorzystali z gościnności właścicieli "Rubina 102" i bodaj "Belwederu", okupując krzesła, kanapy i każdy wolny skrawek dywanu - opowiadał mi ojciec.

Monografia "100 lat ŁKS, dzieje klubu 1908 - 2008" przybliża klimat wydarzenia. Czytamy w niej m.in.: "Do redakcyjnej świetlicy "Głosu Robotniczego" przyszło dwustu kibiców, choć teoretycznie tylu nie miało prawa zmieścić się w tym pomieszczeniu.

Na trybunach "śląskiego giganta" zasiadło 15 tysięcy kibiców, w tym aż 5 tysięcy z Łodzi! Wielu przybyło autokarami oraz ciężarówkami, w których siedziska stanowiły poprzeczne deski, a wystające z podłogi parciane pasy służyły do trzymania. Z Łodzi ruszył także pociąg specjalny z kibicami. Ci, którzy nie dostali się do niego, jechali z przesiadkami. Nie były to wcale tak częste w obecnych czasach "pociągi grozy", lecz raczej "pociągi śmiechu i śpiewu". Milicja Obywatelska ograniczyła tylko liczbę ciężarówek i autokarów z Łodzi, aby nie nastąpiło zablokowanie śląskich ulic. Wpuszczano tylko te, które miały specjalną przepustkę z literą "A".

Światek kibiców wyglądał wówczas zupełnie inaczej niż dziś. Pojęcia "kibol" nie znano. Burd na stadionach nie było. Pod płaszczami kibiców milicjanci mogli znaleźć butelkę "czystej ojczystej" i pęto "zwyczajnej" na zakąskę, ale nie - jak obecnie często się zdarza - kastety, łańcuchy, noże.

Znany dziennikarz "Panoramy Śląskiej" redaktor Zbigniew Dutkowski zaczął tekst o kibicach fragmentem "Kwiatów polskich" Juliana Tuwima: "Bukiety wiejskie, jak wiadomo wiązane były wzwyż i stromo". Dalej pisał tak: Lecz: my nie o bukietach - my o kibicach. Kibice piłkarscy to przedziwny i przemiły ludek, jedyny w swoim rodzaju! "Normalni" ludzie powiadają o nich z przekąsem, że mają piłę w mózgu. Nieprawda! Nie w mózgu; w sercu - a to różnica! Sam mózg nie kazałby - i nie pozwolił - zrywać się w środku nocy i pędzić na pociąg, by tłuc się sześć godzin w jedną stronę i sześć w drugą - po to tylko, aby dopingować swoją ukochaną drużynę. Nie, nie: mózg - wysiadka, cała władza w ręce... serca! "A siódmego dnia będziesz odpoczywać"... A siódmego dnia - w niedzielę - wstaniesz skoro świt i pojedziesz z Łodzi do Gdańska, bo tam akurat wypadło grać twojemu ŁKS-owi!

Redaktor Kazimierz Rozmysłowicz, relacjonujący w "Dzienniku Łódzkim" mecz Górnik - ŁKS z Chorzowa, pisał: "Zanim gwizdek sędziego dał znak do rozpoczęcia zmagań, które miały przesądzić losy tytułu mistrza Polski, kibice łódzcy nie uchylili się na trybunach od wyzwania rzuconego im przez kibiców ze Śląska. Na rozlegające się bojowe dźwięki różnych trąbek i syren odpowiedzieli okrzykami, dając znać, że są, że czuwają. Wymachiwali chorągiewkami o barwach ŁKS, a gdy i to nie pomogło, rzucili na szalę walki pocisk najcięższego kalibru: rozwinęli biały transparent, na którym czerwienił się napis "Mistrzowi Polski ŁKS sto lat - Kibice". Treść tego napisu głosiła bez reszty, co myślą łodzianie o wyniku meczu i tym argumentem przyciszyli Ślązaków".

Na boisku ŁKS był drużyną lepszą. W 70. minucie Kazimierz Kowalec zdobył nawet gola strzałem z... rożnego, ale sędzia Franciszek Fronczyk z Tarnowa go nie uznał, bo nie zauważył, że bramkarz Józef Kaczmarczyk wybił piłkę już zza linii. Mieszkający w Melbourne ełkaesiak, który w sierpniu skończył 80 lat, przy każdej okazji wspomina tę sytuację. Kiedy był w Łodzi w 1998 roku, z okazji drugiego mistrzostwa Polski ŁKS, rozpamiętywał ją, a pretensje miał nie do głównego arbitra, a do liniowego.

Po meczu ełkaesiacy nie wracali już do hotelu Monopol, w którym mieszkali w Katowicach. Od razu ruszyli granatowym autokarem do Łodzi. W Rzgowie zatrzymała ich sekcja motorowa ŁKS, z rozwiniętym proporcem klubowym i eskortowała do Grand Hotelu.

"Tutaj czekają tłumy kibiców - relacjonował "Dziennik Łódzki". - Nie sposób wyjść z autokaru. Rozentuzjazmowani kibice porywają na ramiona każdego wychodzącego piłkarza i niosą w kierunku "Malinowej". Największą owację sprawiono trenerowi Władysławowi Królowi. Nim zajęto miejsca za stołami nowa porcja gratulacji i życzeń. Piłkarzom gratulują goście, cały personel i orkiestra. Gdy śpiewano "Sto lat" trzęsły się mury. Nagle przy stołach poruszenie. Oto przed gmachem znów zebrał się tłum ludzi, którzy chcą widzieć piłkarzy".

Rzeczywiście, ŁKS miał w 1958 roku najwyższą frekwencję w lidze. Jego mecze obejrzało łącznie 568 tysięcy widzów. Drugi w tej statystyce był Ruch Chorzów - 497 tysięcy, a trzeci Górnik Zabrze 461 tysięcy.

Wystawną kolację w Malinowej przerwali późnym wieczorem kibice, którzy przed godz. 22 wrócili z Chorzowa. Przeszli "manifestacyjnym pochodem" - jak pisał "Dziennik Łódzki" - z Dworca Kaliskiego do Grand Hotelu i chcieli złożyć gratulacje swoim idolom. "Znów każdego piłkarza porywano na ramiona, wiwatowano, grzmiało "Sto lat", a tłum długo nie mógł nacieszyć się ulubieńcami. Te dowody przywiązania wzruszyły piłkarzy do łez. Na pochwałę kibiców trzeba dodać, że cała ta manifestacja nie naruszyła porządku" - relacjonowała nasza gazeta.

"Kwiatów, jak najwięcej trzeba przygotować im kwiatów, niech będą goździki, róże, chryzantemy" - przekazywał reakcje kibiców szef działu sportowego w "DŁ" redaktor Jarosław Nieciecki. Orkiestra w Malinowej rżnęła marsza "O ŁKS, to klub nasz jest", a dyrygował znany działacz ŁKS Tadzio Warchulski. Wtórowali mu prezes ŁKS Heliodor Konopka, wiceprezes PZPN Wacław Zatke, kierownik drużyny Zygmunt Lange, a nawet dostojny nestor klubu Zygmunt Skibicki i minister przemysłu lekkiego Eugeniusz Stawiński. Kiedy w drzwiach pojawiła się urodziwa szatynka w czarnej sukni z czerwonym kwiatem, padł okrzyk: - Niech żyje Królowa! - Moi mili chłopcy, czekałam na wasz sukces trzydzieści lat - powiedziała pani Wanda, żona trenera Władysława Króla.

Legendarny ełkaesiak, szczycący się legitymacją klubową nr 1, Zygmunt Otto, z zawodu technik dentystyczny, wycałował piłkarzy, a kiedy skończył celebrację, zobowiązał się gratis opiekować... ich zębami. Fryzjer z ulicy Więckowskiego zadeklarował, że przez rok będzie darmo golić i strzyc piłkarzy.

"W bramie redakcyjnej przy ul. Piotrkowskiej 96 kilku młodych ludzi ma do mnie żal, że nie chcę wciągnąć ich na listę członków ŁKS - mówił "Dziennikowi Łódzkiemu" sekretarz klubu Stefan Rogala. - Jutro panowie, jutro w sekretariacie ŁKS przy Zakątnej 82. - My chcemy dziś".

O sukcesie długo dyskutowało całe miasto. To był główny temat w kolejkach do mięsnego, w poczekalni u lekarza, na fotelu u fryzjera, przy krosnach fabryk, na poczcie i w urzędach. Lawiny medialnej nie było, bo media to było wówczas radio, dwie gazety i raczkująca telewizja. Na świetny pomysł wpadł nestor łódzkich dziennikarzy, do dziś aktywny redaktor Michał Strzelecki. Postanowił bowiem odwiedzić wieczorem, wraz z fotoreporterem, nieżyjącym już Eugeniuszem Kudajem, mieszkania wszystkich piłkarzy mistrzowskiej drużyny ŁKS. Powstał tekst pt. "Co mój mąż robi w nocy?".

Czytelnicy dowiedzieli się, że: Stanisław Wlazły lubi wieczorem czytać kryminały, Robert Grzywocz przesiaduje przed telewizorem, Władysław Soporek najchętniej bawi się z córeczkami, Henryk Stusio nad wszystko przedkłada drzemkę, Wiesław Jańczyk, studiujący w WSE, spędza czas w bibliotece.

Trenera Władysława Króla dziennikarz zastał przy myciu naczyń, Stanisława Barana przy sprzątaniu mieszkania przed powrotem żony z wczasów, Leszka Jezierskiego przy froterowaniu podłóg, kiedy żona, pani Henryka miała dyżur w szpitalu i odbierała porody kolejnych łodzian. Kawalerowie Henryk Szymborski i Józef Walczak szykowali się natomiast do wizyt u narzeczonych.

Jakże inny niż dziś był wówczas piłkarski światek. Pierwszy tytuł mistrzowski dla Łodzi ma szczególne miejsce w historii również dlatego, że odcisnął się chyba silniej w świadomości mieszkańców miasta niż późniejsze sukcesy łódzkich drużyn.

Spośród 15 bohaterów żyje sześciu: Robert Grzywocz (ur. 1932), Wiesław Jańczyk (1931), Kazimierz Kowalec (1933), Henryk Szczepański (1933), Józef Walczak (1931) i Jerzy Wieteski (1934). Nie ma już wśród nas: Stanisława Barana (1920-1993), Jana Bema (1933-1997), Leszka Jezierskiego (1929-2008), Bogdana Mizgiera (1931-2011), Władysława Soporka (1927-1986), Henryka Stusio (1930-1989), Henryka Szczurzyńskiego (1926-2006), Henryka Szymborskiego (1931-2008), Stanisława Wlazłego (1935 - brak danych) oraz trenera Władysława Króla (1907-1991).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: ŁKS mistrzem Polski! Tak 55 lat temu świętowała Łódź - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki