Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź była telewizyjną potęgą. Tutaj powstawał wielki Teatr Telewizji [ZDJĘCIA]

Anna Gronczewska
Spektakl "Przy drzwiach zamkniętych" powstał w 1972 roku. Reżyserował Tadeusz Worontkiewicz
Spektakl "Przy drzwiach zamkniętych" powstał w 1972 roku. Reżyserował Tadeusz Worontkiewicz Wojciech Król / archiwum
Nie chce się wierzyć, ale przed laty to właśnie w Łódzkim Ośrodku Telewizyjnym powstały najlepsze spektakle teatralne. Cała Polska oglądała rejestrowane na żywo "Kobry" czy przedstawienia Teatru Popularnego. Tu też powstawały najpopularniejsze programy rozrywkowe.

Dobra telewizja zaczyna się od ludzi. Nieocenione zasługi dla Łódzkiego Ośrodka Telewizyjnego miał Jerzy Antczak. To on stworzył znany w całej Polsce Teatr Popularny. Reżyser słynnych "Nocy i dni"w 1959 roku został naczelnym reżyserem Łódzkiego Ośrodka Telewizyjnego. Wiele spektakli telewizyjnych zrealizował też nieżyjący już Tadeusz Worontkiewicz. Był jedynym w Polsce reżyserem wyłącznie telewizyjnym.

Studio wielkich reżyserów

Operator Wojciech Król podkreśla, że w Łodzi tworzyli też inni znakomici reżyserzy: Kazimierz Oracz, Zbigniew Kuźmiński, Grzegorz Królikiewicz, Sylwester Szyszko, W Łódzkim Ośrodku Telewizyjnym spektakle reżyserował Kazimierz Dejmek, Adam Hanuszkiewicz, Stefan Szlachtycz.

- Jurek Antczak z wykształcenia był nie tylko reżyserem, ale też aktorem - mówi Wojciech Król. - Miał znakomity kontakt z aktorami. To dzięki niemu stworzono Teatr Popularny, w którym można było oglądać adaptację znakomitej literatury. Reżyserzy, którzy współpracowali z Łódzkim Ośrodkiem Telewizyjnym, znali znakomicie sztukę, którą realizowali. O każdym zamieszczonym w niej słowie mogli powiedzieć kilka zdań.

Pierwszym spektaklem, który zrealizowano w nowym studio łódzkiego ośrodka, była "Kolonia karna" według Franza Kafki w reżyserii Kazimierza Oracza. Za kamerą stał Wojciech Król, a główną rolę grał wybitny aktor, doskonale znany z łódzkich scen Bogusław Sochnacki. Natomiast przełomem w realizacji przedstawień telewizyjnych była "Wierna rzeka" w reżyserii Jerzego Antczaka. To pierwszy spektakl w którym znalazły się ujęcia kręcone w plenerze. A był to rok 1959.

- Te tak zwane dokrętki pokazywano w czasie przerwy w spektaklu - wyjaśnia Wojciech Król. - Był czas na to, by aktorzy przebrali się, by zmienić dekorację.

Podczas realizacji ujęcia w plenerze doszło do dramatycznych wydarzeń. Leon Niemczyk, który grał Odrowąża, przechodził przez zamarzniętą rzekę. Nagle załamał się pod nim lód. Aktor wpadł do wody.

- Leon o mało nam się nie utopił - wspomina Wojciech Król. - Trzeba było przeprowadzić akcję ratunkową. Na szczęście zakończyła się sukcesem.

Niebywałym wydarzeniem było też pokazanie w Teatrze Popularnym "Warszawianki" w reżyserii Kazimierza Dejmka. Scenografię do tego przedstawienia przygotował znany artysta plastyk Andrzej Stopka.

- Trzeba pamiętać, że przez wiele lat te spektakle były realizowane na żywo i nie rejestrowano ich - wyjaśnia Wojciech Król. - "Warszawianka" w reżyserii Dejmka nie była rejestrowana, tak jak wszystkie spektakle w tym czasie. Ale wzbudziła wielkie zainteresowanie w Warszawie. Nie wszyscy jednak obejrzeli ten spektakl. Zaczęto więc nalegać, by zagrać go jeszcze raz. Jednak Dejmek się nie zgodził. Stwierdził, że każdy wiedział, kiedy ten spektakl będzie emitowany i można było go wtedy oglądać.

Pierwszy zarejestrowanym przedstawieniem była "Jesienna nuda" wyreżyserowana w 1962 roku przez Jerzego Antczaka. Na ekranie oglądamy całą plejadę świetnych aktorów. Między innymi Stanisława Łapińskiego, czyli słynnego "Łapę". Ludwik Benoit śpiewa piękne rosyjskie ballady. Na ekranie widzimy też Krystynę Feldman czy Barbarę Rachwalską. O tym, że ten spektakl zachował się do dziś, zadecydował trochę przypadek.

- W Warszawie mieli tak zwany telerecording - mówi Wojciech Król. - To taka maszyna do nagrywania. Dostawiono ją do ekranu i zarejestrowano spektakl. Mam go dziś w swoim archiwum. Kopia tego spektaklu nie jest w najlepszym stanie.
Blaski i cienie

To, że spektakle realizowano na żywo miało swoje blaski i cienie. Czasem było nerwowo, innym razem zabawnie.

- W studio telewizyjnym aktor czuł się trochę inaczej niż na teatralnej scenie - twierdzi pan Wojciech. - Tam miał scenę, otwartą przestrzeń, widownie. Tu zamknięte studio, kamery...

Wojciech Król należy do tych operatorów, którzy jako pierwsi realizowali spektakle i programy telewizyjne na tzw. jednym ujęciu. Pierwszą taką próbę podjęto podczas programu, w którym występował słynny łódzki zespół jazzowy Melomani. Wojciech Król opowiada, że początkowo próbowali to robić Janusz Rzeszewski i Kazimierz Oracz. Na tym tle doszło nawet między nimi do twórczej sprzeczki. W końcu Janusz Rzeszewski zasiadł przy konsolecie... Jednak nie za bardzo mu to wychodziło na próbach.

- Janusz miał znakomity słuch, wyczucie, ale miksowanie mu nie wychodziło - opowiada Wojciech Król. - Wtedy zaproponowałem, że może nakręcę ten koncert na jednym ujęciu. W Melomanach grali przecież moi koledzy z wydziału operatorskiego szkoły filmowej: Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz, Witek Sobociński, Andrzej Wojciechowski. Szefem zespołu był "Duduś" i on prowadził mnie przez ten cały godzinny program. Najeżdżałem kamerą na kolejne instrumenty, muzyków. Pokazałem jak wchodzi Carmen Moreno... Udało się!

Potem na jednym ujęciu Wojciech Król kręcił też spektakle telewizyjne. Pierwszym był "Himmelkomando" w reżyserii Jerzego Antczaka.

- Jurek porwał się na to pierwszy - śmieje się Wojciech Król. - Ujęcie trwało pięćdziesiąt minut...

Potem przyszły kolejne przedstawienia. Nie zapomni realizowanej na jednym ujęciu "Matki Joanny Od Aniołów" w wykonaniu Aleksandry Śląskiej. Był to spektakl zrealizowany w cyklu Teatr Jednego Aktora.

- Zdaje się , że w 1975 roku ten cykl zabrała nam Warszawa - dodaje pan Wojtek. - Myślę, że dziś można by do niego powrócić. Realizacja takich przedstawień nie musiałaby być wcale kosztowna.

Wojciech Król nie zapomni "Spadku na kredyt" w reżyserii Mieczysława Małysza. Grali w nim Bohdana Majda i Tadeusz Sabara.

- W ostatniej scenie Sabara miał otworzyć szampana i wlać do dwóch stojących kieliszków - wspomina Wojciech Król. - Ale z tych nerwów w złą stronę przekręcił drucik i nie mógł otworzyć butelki. Widzę, że cały zdenerwowany szamoce się z nią. Wtedy skierowałem kamerę na dwa stojące kieliszki. I drugą ręka zacząłem wyrywać mu tę butelkę. W końcu się udało. Uderzyłem nią o statyw. To, co zostało, wylałem do kieliszków, a resztkę butelki rzuciłem brygadziście sceny. Tyle, że Majda szybko zorientowała się o co chodzi. Złapała kieliszek, a zszokowany Sabara dalej stał. W końcu wziął kieliszek, ale nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Skończyło się tym, że Majda powiedziała swoją kwestię i jego. Na szczęście była to ostatnia scena spektaklu...

Innym razem, znów przy kręceniu spektaklu na jednym ujęciu, tym razem "Kobry" do pokoju wchodziła Alicja Zommer, a zaraz potem kamera miała pokazać Leona Niemczyka.

- Przejechałem z kamerą w jego stronę, a tam nie ma nikogo - opowiada Wojciech Król. - Okazało się, że Leon znurkował pod biurko, by jeszcze przypomnieć sobie kwestię, którą ma mówić. Na szczęście zaraz wyłonił się spod biurka i wszedł w kamerę od dołu...

W spektaklu "Złota karoca" jedną z głównych ról grał zapomniany już, ale znakomity łódzki aktor Jerzy Walczak. Miał długą scenę z samą Barańską. Ale krawiec nie zdążył przygotować mu na czas spodni...

- Trzeba było go kręcić od pasa w górę - dodaje pan Wojciech. - Na dodatek, krawiec, tak jak każdy teatralny rzemieślnik, musiał dokończyć swoją pracę. Biegał więc na czworakach za aktorem i próbował nałożyć mu spodnie.
Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię

W czasie innego spektaklu Michał Pawlicki klęczał przed Barbarą Horawianką i wyznawał jej miłość. Zapomniał jednak tekstu i bez przerwy powtarzał: "kocham cię, kocham cię". Być może nie doszłoby do takiej sytuacji, gdyby nie musiał klęczeć w wodzie... W czasie tej sceny pokazywano jak za oknem pada deszcz. Sumienny kierownik produkcji podłączył do kranu węża, ustawił rząd ludzi, którzy go trzymali. A do jednego z nich przywiązał sznurek. Po pociągnięciu pracownik miał odkręcić kran z wodą, a przy kolejnym zakręcić. Jednak człowieka pociągnięto tak mocno, że wyciągnięto go ze studia, a woda cały czas leciała. I biedny Michał Pawlicki musiał w niej klęczeć. Z tego stresu zapomniał swego tekstu...

Podczas kręcenia "Kobry" jeden z aktorów już w pierwszym akcie wskazał... zabójcę. Ustawiono przed nim rząd mężczyzn, a on od razu wskazał na jednego z nich i powiedział: "To on zabił"!

- Zrobił to, bo zapomniał tekstu - tłumaczy Wojciech Król. - Potem aktorzy musieli tak poprowadzić cały spektakl, odwrócić całą sytuację, by wszystko miało jakiś sens. Podczas innej "Kobry" Edzio Radulski trzy razy wypadał z szafy, bo nie słyszał kiedy będzie ten właściwy moment...

Wojciech Król nie zapomni zdarzenia, które miało miejsce podczas realizacji jednego z programów rozrywkowych, też pokazywanego na żywo. Jeden z numerów, cyrkowo-gimnastyczny, mieli bracia Mozes. Jedna ze scen polegała na tym, że budzili człowieka siedzącego na krześle, nie udawało się, więc wyrywali krzesło i uderzali go nim w głowę. Krzesło było tak skonstruowane, by denko bez problemów odpadło.

- Na próbie wszystko wypadło znakomicie - opowiada Wojciech Król. - Potem była przerwa, oczekiwanie na wejście na antenę, wietrzenie studia. I nagle pojawia się tam przedwojenny stolarz, który zobaczył krzesło z oderwanym denkiem. Starannie więc je przybił. Zaczęło się nagranie. Cyrkowcy weszli na scenę. Uderzają kolegę krzesłem raz, dwa, ale denko nie odpada. Wreszcie walnęli z całej siły. Ten chłopak prawie stracił przytomność. Nie mógł wystąpić. Na plan weszli wrotkarze, ale w cyrku numer nie może się nie udać. Bracia Mozes jeszcze raz pojawili się na scenie. Zrobiło się wielkie zamieszanie...

Spektakle na żywo realizowano do 1974 roku. Potem już rejestrowano je magnetycznie. Wcześniej niektóre spektakle utrwalano za pomocą telerecordingu.

- Od połowy lat siedemdziesiątych spektakle teatru telewizji realizowano metodą filmową - mówi Wojciech Król.- Wszystko nagrywano na taśmę filmową, można było robić duble... Nie było już tego teatralnego uroku.

Łódzki Ośrodek Telewizyjny to też rozrywka. Wiele lat przy takich programach pracowała Helena Ochocka. Współpracowała m.in. z Januszem Rzeszewskim przy przygotowywaniu programów rozrywkowych, jak "3000 sekund z...". Prowadził go Lucjan Kydryński, który na nagrania przyjeżdżał specjalnie z Warszawy. W programie tym występowały największe polskie gwiazdy: Mieczysław Fogg, Bohdan Łazuka. Do historii wszedł też program "Muzyka lekka, łatwa i przyjemna". W Łodzi realizowano też "Proszę dzwonić". Znane gwiazdy - Jerzy Połomski, Violetta Villas i inni - zapraszały do programu młodych, debiutujących wykonawców.

- W tym programie debiutowali między innymi Irena Jarocka czy Waldemar Kocoń - dodaje Helena Ochocka.- W przerwie widzowie mogli dzwonić lub przyjść do telewizji i oddać głos na swojego ulubieńca.

Potem Ryszard Czubaczyński, emerytowany dziś dyrektor Muzeum Miasta Łodzi, wymyślił program "Dobry wieczór - tu Łódź". Emitowany był z łódzkiego Teatru Wielkiego od 1973 roku do początków lat osiemdziesiątych.

Helena Ochocka nie zapomni, gdy w drugiej połowie lat sześćdziesiątych w programie "Proszę dzwonić" wystąpiła słynąca z ekstrawagancji Violetta Villas. W realizowanym na żywo programie wystąpiła w wydekoltowanej sukience.

- W trakcie programu odebraliśmy telefon z od jednego z partyjnych dygnitarzy - wspomina Helena Ochocka. - Zażądał, by nie pokazywać tak nieprzyzwoicie ubranej piosenkarki. Po przerwie Violetta Villas pojawiła się w innej sukience. W bardzo odważnym mini.

Szkoda, że to już wspomnienia, a największe gwiazdy teatru, estrady nie przyjeżdżają już do Łodzi do pracy, by tu zarejestrować spektakle, koncerty, programy rozrywkowe...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki