Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź festiwalowego bałaganu

Dariusz Pawłowski
Nie da się dziś zrobić dobrego, głośnego i wyrazistego festiwalu bez budżetu idącego w miliony, gwiazd i hałasu. Może więc czas skoncentrować się na kilku filarach?
Nie da się dziś zrobić dobrego, głośnego i wyrazistego festiwalu bez budżetu idącego w miliony, gwiazd i hałasu. Może więc czas skoncentrować się na kilku filarach? Krzysztof Szymczak
Na naszych oczach nasza Łódź samodzielnie i własnymi siłami obaliła i "upupiła" kolejny mit, który jeszcze niedawno z zachwytem i emfazą budowała - Łodzi Festiwalowej.

Miejscy urzędnicy wespół z radnymi, którzy mieli wszystko zmienić i sprawić, że metody finansowania festiwali staną się transparentne, logiczne i właściwe zarówno dla promocji miasta poprzez festiwale, jak i dla samej kultury, której festiwale są jednym z wyrazów - doprowadzili jedynie do tego, że jest jak było, a nawet znacznie gorzej. Bałagan, zmienianie zasad w trakcie meczu, różne sygnały i komunikaty wysyłane do organizatorów imprez, brak wizji i odwagi, mimo głoszenia, że się ową wizję i odwagę posiada - wszystko to sprawia, iż pozostaje jedynie wrażenie, że to niewłaściwi ludzie na niewłaściwych miejscach. Nie popisują się również organizatorzy festiwali, którzy udowodnili, że miejska kasa to jedyne źródło finansowania, które widzą, a walczyć o nie potrafią głównie tupaniem i wykrzykiwaniem (co wciąż akurat w przypadku kilku "działaczy" okazało się skuteczne, kosztem zresztą tych, którzy siedzieli cicho) i pisaniem mniej lub bardziej awanturniczo-wazeliniarskich listów. Jeśli nikt nie przetnie tego niekompetencyjnego klinczu, festiwalową "zadymę" będziemy w mniejszym lub większym wymiarze przeżywali w Łodzi co rok.

Drastycznych i konsekwentnych działań nie możemy się w tym roku spodziewać chociażby z powodu jesiennych wyborów parlamentarnych. W tak marnie frekwencyjnie odnotowującej się przy urnach Łodzi nigdy przecież nie wiadomo, kto do tych wyborów pójdzie. Lepiej więc opowiadać, mówić, przeciągać i poczekać na spokojniejszy wyborczo rok. Czy jednak jakieś drastyczne działania są w ogóle potrzebne? Wygląda na to, że po drastycznym dla łódzkiej kultury roku 2010, niestety tak. Ruiny najlepiej (i najszybciej) burzy się eksplozją. A na zgliszczach, które pozostawił po sobie w mieście zarząd komisaryczny, da się wybudować tylko podpieraną stemplami prowizorkę. Spieszyć się zaś trzeba, bowiem nikt na nas nie poczeka. Albo wskoczymy w trend rozwoju i promocji miasta poprzez festiwale właśnie, albo i w tym temacie zostaniemy daleko za plecami tych, którzy już dawno zrozumieli siłę podobnych działań. Skoro zaś stan jest, jaki jest, może rozwiąże go rzeczywiste nowe rozdanie. Oczywiście, przy użyciu tych kart, które jeszcze posiadamy i które można dobrać z ogólnopolskiej i lokalnej talii.
Stan, jaki mamy, to kilkadziesiąt festiwali, z których każdy rozpatrywany oddzielnie ma swój sens, swoich adresatów i zasadność swojego istnienia. Jednak gdy zbierzemy je w całość, to niestety nie za wiele z tej oferty dla Łodzi wynika. Ani to wyjątkowa atrakcja dla jej mieszkańców, ani szansa na przyciągnięcie do naszego miasta nowych, jeśli nie mieszkańców, to przynajmniej gości, czego akurat Łodzi najbardziej potrzeba. Po nonsensownym wygnaniu z Łodzi Camerimage i rozmienieniu na drobne Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, mamy dziś w Łodzi tylko jeden festiwal prawdziwie nowoczesny, przemyślany, mocno osadzony w tradycji i tkance Łodzi oraz posiadający olbrzymie perspektywy i możliwości zaistnienia w świadomości nie tylko lokalnej, ale swobodnie europejskiej, czyli Fashion Week. Oczywiście, dysponujemy szeregiem imprez, które mają potencjał, pomysł, ambicje, które są wyjątkowe i ważne, za którymi stoją świetni ludzie, które niosą ciekawe propozycje. Ale ich siła rażenia jest dziś niewielka i w najbliższych latach się nie zwiększy. A to z powodu zachowawczości, a to z powodu kiepskiej organizacji i promocji, a to z powodu programu opartego tylko na guście i skromnych kontaktach organizatora,a to przede wszystkim z powodu mizernego budżetu. I tu dochodzimy chyba do sedna problemu. Nie da się dziś zrobić dobrego, głośnego i wyrazistego festiwalu bez budżetu idącego w miliony złotych, gwiazd i hałasu. Bo żeby się przebić w masie rozmaitych imprez w całym kraju, trzeba dziś umiejętnie hałasować. Zaskoczyć oryginalnością jest coraz trudniej, ponieważ po prostu coraz więcej jest takich imprez. Także w Łodzi.

Skoro Łódź nie chce (a bardziej może - nie potrafi) znaleźć pieniędzy na finansowanie wszystkiego, to może należy skoncentrować się na kilku filarach. I wpompować w nie tyle pieniędzy, żeby móc "wyjąć" z tego, co ze sobą przyniosą, dwa razy tyle wartości materialnych i niematerialnych (o znaczeniu tych drugich trzeba w Łodzi biednej ekonomicznie i horyzontalnie ciągle mówić). Od razu też chcę wyraźnie podkreślić (bo widzę, że urzędnicy mają skłonność do rozwiązań najłatwiejszych lub najbardziej bezmyślnych), że nie namawiam do likwidacji większości festiwali i pozostawienia jedynie trzech czy czterech. To bowiem imprezy z mniejszym i większym dorobkiem, czasem robione z serca, z olbrzymim zaangażowaniem, znawstwem i pasją (a nie będące jedynie sposobem na życie dla ludzi, którym często obojętne, jaką imprezę robią). Bezceremonialne zamknięcie ich to nie tylko zniweczenie nieocenionego dorobku, ale również fatalne w skutkach obniżanie znaczenia negocjacyjnego miasta. Bo przecież nikt nie będzie traktował poważnie tego, który niszczy, a i jeśli nastąpi przerwa w ciągłości przedsięwzięcia, nikt też nie będzie już traktował poważnie samej imprezy i jej organizatora.

Tu widzę jedyną przyszłość dla planowanego na przyszły rok Biura Festiwalowego. Bo jeśli ma to być instytucja, która będzie okazywać siłę władzy, dzielić środki i rządzić, a jeszcze - nie daj Boże! - organizować festiwale, to jej tworzenie nie ma najmniejszego sensu. Ponieważ "wyhodujemy" wyłącznie kolejnego pośrednika łasego na względy i inne profity ze strony petentów. I stworzymy monopol. Natomiast jeśli będzie to biuro otwarte na pomysły z "dołu" (nie z "góry") i autor takiego pomysłu będzie wiedział, że może do Biura Festiwalowego się zgłosić i usłyszy: "brawo, ciekawy pomysł, to teraz pozwoli Pan/Pani, że pomożemy Panu/Pani znaleźć finanse na ten projekt, z różnych źródeł, bo mamy od tego prawdziwych fachowców" (źródeł naprawdę różnych, także prywatnych, proszę Urzędu Miasta, bo od tego też jesteście i takie możliwości też macie) - to wtedy uruchamianie Biura Festiwalowego jest pomysłem genialnym. Jak jednak teoria w tym przypadku zbiegnie się z praktyką? Czy czasem nie jak zwykle?

Bardzo poważnym problemem Łodzi Festiwalowej jest swoista forma współistnienia miasta i organizatorów festiwali. To układ niezdrowy i, niestety, nierozwojowy. Miasto zawsze traktowało organizatorów z jednej strony jako namolnych petentów, z drugiej jako okazję do wybrania z ich strony tych, których lubi się bardziej i tych, których lubi się mniej. Sama impreza w takim otoczeniu stawała się wydarzeniem drugorzędnym. Natomiast organizatorzy imprez (których zadaniem, jak sama nazwa wskazuje, powinno być organizowanie imprez) zaczęli uprawiać politykę, zamiast robić festiwale. W konsekwencji powchodzili w niedopuszczalne, moim zdaniem, zależności, a pozostawanie w "łasce" u tego czy innego miejskiego polityka stało się ważniejsze, niż sama impreza. Z jednej strony doprowadza to do tego, że z całego przedsięwzięcia najistotniejsze stają się uroczystość otwarcia czy festiwalowa gala. Z drugiej trudno się dziwić takim zabiegom, jeżeli to właśnie ów polityk może skutecznie wpłynąć na otwarcie się miejskiej kasy.
Przez wszystkie te lata miasto wspólnie z organizatorami nie wypracowało choćby w najdrobniejszym stopniu metod pozyskiwania finansowania z innych źródeł. I mam wrażenie, że na naukę tegoż planuje wybrać metodę najprostszą i zarazem najokrutniejszą - zwyczajnego zakręcenia kurka i poinformowania organizatorów, że "nie ma". To, rzecz jasna, jedynie jeszcze jedna metoda okazania siły władzy i "przykrycia" własnych niekompetencji. Wszystko to czyni się pod płaszczem kompletnie nieprawdziwego twierdzenia, że miasto to firma i że tak powinno być prowadzone (ale jeśli już mielibyśmy się zgadzać na tego rodzaju biznesowe porównania, to miasto powinno raczej czerpać więcej ze sposobu działania firmy rodzinnej, niż bezdusznej korporacji). Miasto nie jest od tego, by jedynie liczyć i dbać o siebie, ale jego zadaniem jest dbanie o mieszkańców. W różnych zakresach. I trzeba pamiętać, że na szczęście (i to jest w miastach piękne) ludzie, czyli mieszkańcy, są różni. Często nawet, co może być dla naszych przywódców zaskoczeniem, zupełnie inni od tych, którzy o ich losie decydują. Dlatego właśnie się wygrywa wybory, by o tym pamiętać.

Z uzależnieniem organizatorów od miasta można sobie zatem poradzić tylko działając wspólnie. Zatem to miasto, dysponując swoimi nieporównywalnymi z organizatorami możliwościami, wspólnie z nimi musi stworzyć system działań na rzecz rozwoju festiwali, a co za tym idzie miasta, a co za tym idzie - także jego mieszkańców.

Fatalną sytuacją Łodzi jest to, że tu zasobnych prywatnych sponsorów nie ma. Kilka firm i prywatnych osób, które w kulturę "wchodzą", nie dysponują takimi środkami, które pozwoliłyby na zorganizowanie dużego festiwalu. Przedsiębiorstwa, które natomiast taką "kasą" mają, albo w Łodzi są tylko oddziałami warszawskich centrali (a te przecież nie będą dawać na Łódź), albo wolą inwestować w sport, bo ma on dziś większe przełożenie na z jednej strony systematyczność i trwałość, z drugiej zainteresowanie telewizji.

Szeroką ławą nie płyną też do Łodzi poważni inwestorzy (chociaż w wypowiedziach odpowiedzialnych za tę dziedzinę życia miasta lokalnych polityków pobrzmiewa coś wręcz przeciwnego). Ale jakoś nie słyszałem, by miasto podczas rozmów z jakimkolwiek potencjalnym inwestorem lub firmą łódzką i pozałódzką poruszyło kwestię sponsorowania kultury. A przecież można zachęcić do tego biznes jakimiś preferencjami i współdziałaniami ze strony miasta. Pewnie, to nie jest wcale takie łatwe. Ale trzeba chociażby spróbować. To jest zupełnie inna rozmowa z firmą, gdy do stołu negocjacyjnego razem z organizatorem festiwalu siada przedstawiciel miasta.

To miasto też może osiągnąć większe sukcesy w poszukiwaniu funduszy unijnych (niech tylko w końcu zacznie to robić profesjonalnie), miasto wespół z organizatorami może lobbować na rzecz poszczególnych przedsięwzięć w ministerstwach. Miasto też umiejętnie też dysponując festiwalowym pakietem, staje się negocjacyjnym mocarzem. Również miasto może pomóc w wykreowaniu nowych przedsięwzięć sumiennie i konsekwentnie wskazując kierunki. Skoro mamy już festiwal mody, funkcjonują w Łodzi festiwale teatralne, które można rozbudować, konieczny jest jeszcze festiwal muzyczny z prawdziwego zdarzenia, a wręcz niezbędny w filmowej Łodzi - festiwal filmowy (tylko na litość Boską nie dajmy się mamić nie mającymi żadnego znaczenia dla Łodzi wydmuszkami w rodzaju Festiwalu Seriali czy Cinema Mundi!). Tu odpowiedź też jest dość prosta - nie jest łatwo wykreować taki festiwal w rok czy dwa, więc najprościej byłoby znaleźć odpowiednie dyplomatyczne rozwiązanie i w przyszłym roku przywrócić Łodzi Camerimage.

I tak dalej, i tak dalej. Metod współpracy urzędników i polityków z organizatorami festiwali w pozyskiwaniu funduszy jest na pewno więcej i dużo mądrzejsze głowy od mojej w magistracie potrafią z pewnością to zorganizować. Trzeba "tylko" chcieć. Trzeba też chcieć podjąć jakąś decyzję. Zmarnowaliśmy w Łodzi już prawie półtora roku. Nie zazdroszczę obecnym władzom, bo choć pewnie trudno im się do tego publicznie przyznać, muszą sprzątać niedoskonałości nie tylko po ekipie pokonanej w pamiętnym referendum, ale również po niebotycznych absurdach komisarycznych poprzedników, z tej samej przecież opcji. Powrotu do przeszłości już jednak nie ma. Przyszłość zdecyduje się w tym i następnym roku. Czy w tym czasie objawi się jeden odważny, który zrobi, co trzeba zrobić i będzie potrafił się przeciwstawić się fali głupoty i magla? Tylko jeden odważny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki