Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź idzie z duchem czasu

Anna Gronczewska
Jerzy Grohman
Jerzy Grohman archiwum
Rozmowa z Jerzym Grohmanem, potomkiem fabrykanckiej rodziny.

Czym jest dla Pana Łódź?

Łódź wiąże się z moją rodziną. Geyerowie, Grohmanowie, Scheiblerowie to rody, które tworzyły przemysłową historię tego miasta. Dzięki nim Łódź stała się polską stolicą przemysłu włókienniczego. Mało tego. Były tylko dwa miasta w Europie podobne do siebie: Łódź i Manchester. Dzisiaj tej Łodzi już nie ma...

Jakie wspomnienia związane z tamtą Łodzią przychodzą Panu do głowy?

Ja tamtą Łódź ciągle mam w oczach. Trudno to wszystko opowiedzieć. Odczuwało się, że to miasto żyło z przemysłu. W Łodzi było wielu robotników, którzy przyjeżdżali ze wsi, tu się osiedlali, pracowali w tutejszych fabrykach. Ale w łódzkim przemyśle zatrudnienie znajdowali nie tylko robotnicy, ale też inżynierowie, pracownicy administracji. Łódź dalej jest drogim mi miastem.

Łódź Pana dzieciństwa i młodości to okolice imperium Grohmana i Scheiblera?

Jako dziecko byłem zamknięty w parku otaczającym nasz dom na ulicy Tylnej. Tak było zanim zacząłem chodzić do szkoły. Chodziliśmy do niej w mundurkach. Były one numerowane, więc od razu każdy wiedział jakiej szkoły jesteśmy uczniami. Nie wolno nam było po południu chodzić po Piotrkowskiej. Chyba, że szliśmy z rodzicami, z kimś starszym. Po lekcjach robiło się zadania domowe, które wyznaczano nam w szkole. Tak było do kolacji. A po niej szło się spać.

Ale czasem pewnie szedł Pan z rodzicami na ciastko do jakiejś łódzkiej kawiarni?

Od czasu do czasu się to zdarzało. Ale chodziłem nie z rodzicami, tylko zazwyczaj z matką. Najczęściej odwiedzaliśmy "Esplanadę" na Piotrkowskiej. Szliśmy tam na pączki. Czasem jedliśmy ciastka z kremem. U nas nazywały się "napoleonki". W Krakowie mówi się na nie "kremówki".

Wyjście do łódzkiej kawiarni było wyczekiwanym przez Pana wydarzeniem?

Nie, bo nie chodziliśmy do kawiarni często. Takie wyjście zależało od tego czy odrobiłem lekcje zadane w szkole.

Mieszka Pan dziś w Warszawie. Tęskni Pan za Łodzią?

Tęsknię... Tylko ta obecna Łódź mnie przeraża.

Dlaczego?

Dlatego, że poza ulicą Piotrkowską jest to dziwne miasto. Po pierwsze niezbyt dobrze wyremontowane. Znajdzie się domy, z którymi nie robiono nic od przed wojny. Poza tym w Łodzi to, co było duchem tego miasta, czyli przemysł, już nie istnieje. Natomiast powstały nowe rzeczy. A więc uniwersytet, politechnika, akademia muzyczna, plastyczna, szkoła filmowa. To, czego nie było w Łodzi przed wojną. Czy to zastępuje przemysł?
Kiedyś o Łodzi mówiło się jako mieście fabryk, kominów...

Tej Łodzi nie ma. Ale to kwestia zmienna. Czy Łódź można porównać z Krakowem? Nie, choć tam też jest trochę przemysłu. Czy wolno Łódź porównać z Poznaniem? Też nie, choć tam też przemysł. Nigdy jednak ani Krakowa, ani Poznania nie nazywano miastami przemysłowymi. Łódź tak... Przez to Łódź jest dziś dziwacznym miastem. Na pewno nie przemysłowym.

Bywa Pan czasem w Łodzi?

Czym jestem starszy, tym rzadziej.

W dawnej fabryce Grohmana i Scheiblera, która należała do Pana rodziny, powstały lofty, będą w nich mieszkać ludzie...

Bardzo się cieszę, że na naszej rodzinnej fabryce miasto coś zyskało. Jej mury nie popadły w ruinę. Proszę zauważyć, że podobnie zmieniane jest przeznaczenie dawnych fabryk w Manchesterze. To duch czasów...

W dawnej fabryce Izraela Poznańskiego mamy Manufakturę...

Byłem tam z dziesięć lat temu. Manufaktury jeszcze nie było. Nie widziałem jej... Chwała Bogu, że zagospodarowuje się mury dawnych fabryk. Łódź to dziś zupełnie inny świat, inne miasto, niż to z mojej młodości.

Gdyby miałby Pan taką możliwość, to przeprowadziłby się do Łodzi?

Chyba nie. Jestem za stary na przenosiny.

Może wspomnienia byłyby zbyt bolesne?

Nie. Ja patrzę filozoficznie na przemiany w świecie. Bardzo wygodnie mieszkam i mi to odpowiada.

Czuje się Pan dalej łodzianinem, czy bardziej warszawiakiem?

Pamiętam przedwojenne środowisko warszawskie. Mieliśmy wtedy też mieszkanie w Warszawie, na Królewskiej. Dzisiejsza Warszawa też nie jest taka jak przed wojną. To przedwojenne środowisko zniknęło. Między innymi dlatego, że lata posunęły się do przodu i wymarło. Ale środowisko nie kończy się na jednym pokoleniu. W Warszawie mieszkam od 1964 roku.
Dlaczego opuścił Pan Łódź?

Były czasy komunizmu i moja sytuacja w Łodzi nie była zbyt wygodna. Wypominano mi moje pochodzenie. Ja w Łodzi cały czas pracowałem, od roku 1948 do 1964 roku. W Łodzi sytuacja nie była dla mnie wysoce nie wygodna. Gdy przeniosłem się do Warszawy, tego pochodzenia już mi nie wypominano. Dalej jednak w jakimś sensie czuje się łodzianinem. Z tym miastem wiąże się cała historia mojej rodziny. Do Łodzi mam ogromny sentyment.

Jak Pan patrzy na dzisiejszą Łódź, zmienia się na lepsze?

Rzadko bywam w Łodzi, ale poza Piotrkowską nie widzę, by coś w tym mieście się zrobiło. Ta Łódź, którą pamiętam, jest bardzo zaniedbana. Powstało za to wiele nowych dzielnic, których nie znam. Okalają one miasto. Łódź jeśli weźmie się pod uwagę obszar stało się wielkim miastem, znacznie większym niż przed wojną.

Gdyby nie wojna, komunizm Łódź dalej byłaby włókienniczym miastem?

Nie. Zniknął on też w Manchesterze. Przemysł włókienniczy nie ma dziś racji bytu w Europie. Ale z łódzkimi fabrykami nie stałoby się to, co się stało. Przestawiłyby swą produkcję. Zabrakło zdrowego rozsądku, gdy w 1991 roku przekreślono Łódź jako ośrodek przemysłowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki