Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ulica Grabowa na Górnej i jej mieszkańcy. Miejsca w Łodzi, gdzie czas się zatrzymał

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Na ulicy Grabowej w Łodzi czas się zatrzymał.
Na ulicy Grabowej w Łodzi czas się zatrzymał. Grzegorz Gałasiński
Ulica Grabowa w Łodzi znajduje się niemal w centrum miasta, może kilometr od ulicy Piotrkowskiej, blisko Kilińskiego i Przybyszewskiego. Wchodząc tam ma się wrażenie, że jesteśmy w przedwojennej, biednej Łodzi. Stare, odrapane kamienice, w oddali jakieś chaszcze.

Myślę, że ta Grabowa to i przed wojną lepiej wyglądała! - mówi około pięćdziesięcioletni mężczyzna stojący w jednej z bram tutejszych kamienic. - Większość domów jest w strasznym stanie...

Pan Jacek mieszka na ul. Grabowej od 15 lat. Właśnie wyszedł na mały spacer. Rozgląda się czy nie ma w pobliżu jakiegoś kolegi. Zawsze jest z kim porozmawiać... - Kiedyś mieszkałem w blokach na ulicy Podgórnej - opowiada. - Ale mieszkanie było zadłużone, zgłosiła się jakaś babka z ulicy Grabowej i zaoferowała zamianę. Zgodziłem się i nie żałuję. Mieszkanie mam tak duże jak to w blokach. Jest "kibel", łazienka, bojler...

Na okolice pan Jacek nie narzeka, choć wie co tu niektórzy "odpier...". Mówić o tym jednak nie będzie, bo nie chce mieć kłopotów. - Swój tu w okolicy jest na pewno bezpieczny - mówi. - Tu mieszka część porządnych, ale większość nieporządnych...

Opowiada, że niedawno w jednej z kamienic na ul. Grabowej w wannie utopił się mężczyzna. Ale wcześniej pewnie za dużo wypił. Na schodach znaleziono krew. On potem wszedł do wanny i się utopił. - A tam, w tym domu co stoi na rogu z Milionową, zabili przecież tego dzieciaka, chyba Wiktorek miał na imię - dodaje pan Jacek.

Kiedy się wejdzie w bramę wielu kamienic przy ul. Grabowej ma się wrażenie, że człowiek znalazł się w zupełnie innym świecie. W jednej z nich leżą stosy materacy, śmieci. Pod ścianą rząd komórek... Z jednej z nich wygląda Adam Harasiuk.

Mam teraz urlop, więc chce trochę drzewa na zimę uzbierać - mówi rozbijając małe deski ze sklejki. - Tym palę w piecu... Zarabiam tysiąc złotych na miesiąc, więc na węgiel mnie nie stać. Dawno w tej komórce nie byłem, wilgoć straszna. Ale wilgoć jest w całym domu. Wystarczy popatrzeć na tę ścianę.

Pan Adam wskazuje ścianę nad klatką wejściową. Rzeczywiście, cała mokra... Widać, że na klatce schodowej nie ma okien. Szyb brakuje też w oknach niektórych mieszkań. Są zabite deskami. - Widać ludzie nie mają pieniędzy na szyby - tłumaczy pan Adam. - A przed zimą trzeba będzie deskami zatkać te okna na klatce schodowej. Inaczej będzie strasznie wiało.

Osmalone ściany pan Adam tłumaczy pożarem, który wybuchł w kamienicy. - Kilka lat temu to było - opowiada. - Głośno o tym pożarze było w całej Łodzi. Wybuchł w mieszkaniu, które zajmowały dwie kobiety. Jedna zginęła na miejscu, drugą przewieziono do szpitala w Siemianowicach Śląskich, taka była poparzona. Ale po kilku dniach umarła....

Ulica Złota nie sąsiaduje z ul. Grabową. Jednak wygląda podobnie. Znajduje się na Widzewie. Wysoka, Złota, Miedziana, Wodna - te okolice stanowią tzw. stary Widzew, gdzie w pobliżu swoją fabrykę mieli Scheibler i Grohman. - Złota to chyba najbrudniejsza ulica w Łodzi! - mówi 79-letnia pani Anna, mieszkanka tej ulicy od 33 lat. Wyszła na spacer z psem i przysiadła na murku, który porastają chaszcze.

- Tu była kiedyś taka drewniana fabryczka - dodaje kobieta. - Zostały po niej tylko fundamenty i te chaszcze. Zresztą nie lepiej wygląda teren naprzeciwko. Tam był skład węgla.

W bramie jednej z kamienic przy ul. Złotej stoi kilku mężczyzn. Jeden wyciąga małą buteleczkę i pociąga z "gwinta". Jest jednak solidarny. Daje się też napić kolegom. Z kolejnej bramy wychodzi mężczyzna wyglądający na sześćdziesiąt lat i chwiejnym krokiem podąża w kierunku ul. Wysokiej.

- Ale takich pijaków już jest znaczniej mniej - twierdzi pani Anna. - Wielu potruło się spirytusem po dwa złote, który można kupić w prawie każdej bramie. Jest tu teraz spokojniej. Choć nie raz na ulicy Wysokiej stanie przed bramą takich dwudziestu, że strach koło nich przejść.

Ul. Sporna kojarzy się głównie ze szpitalem dziecięcym i klasztorem ojców bernardynów. Jednak wystarczy przejechać kilkaset metrów dalej i zobaczymy zupełnie inną ulicę. Obok kilku bloków stoją drewniane domy, pamiętające pewnie pierwszą wojnę światową kamienice.

- Te stare, drewniane domy są z początku wieku - mówi jeden z mieszkańców tej ulicy. - Wiem, że te pod numerami 10, 25 i 28 są pod opieką konserwatora zabytków. Miano je rozebrać i przenieść do skansenu architektury drewnianej. Ale dalej mieszkają tu ludzie. Sprowadzają różnych z eksmisji.

Na jednym z drewnianych domków administracja wywiesiła kartkę informującą, że jej lokatorzy winni są za czynsz 20 tysięcy złotych. - Ludzie pracy nie mają, to nie płacą - tłumaczy jeden z mieszkańców domku, który woli pozostać anonimowy. Nie ukrywa, że czasem i wódkę się tam pije. - Tylko jak jest za co! - zaznacza. - Teraz jeden z sąsiadów siedzi w więzieniu, więc jest spokojnie...

Ulica Żytnia jest prawdziwym fenomenem. Leży niemal w sercu miasta, mieszkańcy znajdujących się tu kamienic ze swych okien widzą dumę Łodzi, czyli Manufakturę. A ulica wyłożona jest kocimi łbami. - A przecież jesteśmy sąsiadami Manufaktury, ludzie przejeżdżają naszą ulica, by do niej dojechać - mówi pani Teresa, która właśnie wraca do domu z zakupami. - I co ci ludzie widzą? Trzeci świat!

Gdyby bywalcy Manufaktury odważyli się wejść głębiej w ulicę Żytnią i odwiedzić bramy tutejszych kamienic, to zobaczyliby odrapane klatki schodowe, uszkodzone schody. - Nie ma już na podwórku studni, bo stąd kiedyś brało się wodę - opowiada pan Janek, mieszkaniec jednej z kamienic na ul. Żytniej. - Ale jeszcze niektórzy sąsiedzi nie mają wody w domu. Jest tylko na klatce schodowej... Nie mówiąc już o tym, że sąsiedzi Manufaktury mieszkają w zagrzybionej kamienicy! Wilgoć jest straszna!

Nadal straszą też inni "sąsiedzi" Manufaktury, czyli famuły przy ul. Ogrodowej. Gdy wchodzi się do ich bram, to czuć zapach moczu, widać odrapane ściany i człowiek czuje się jakby wrócił do dziewiętnastego wieku. Pani Janina mieszka tu już blisko czterdzieści lat. Kiedyś pracowała w "Marchlewskim" i wystarała się tu o mieszkanie. Raz była na wycieczce, którą urządzono po Manufakturze. Zwiedziła wtedy hotel andel's. Zobaczyła luksusy. Była nawet na tarasie widokowym. - Wyglądam i widzę to nasze podwórko, naszą biedę! - mówi. - Goście z całego świata też pewnie widzą...

Liczy, że wreszcie się coś ruszy i wyprowadzi się z famuł. Sąsiadka przez ścianę prowadzi mały "sklep". O każdej porze dnia i nocy sprzedaje wódkę po 5 zł za pół litra, papierosy. - Nie zliczymy ile przez te wynalazki ludzi z naszej famuły kwiatki od spodu wącha - dodaje. - Co rusz o jakimś się słyszy, że zszedł z tego świata.

Ale najgorzej nie może znieść smrodu. Jedna z sąsiadek nie ma ubikacji, więc wszystkie nieczystości wyrzuca do kontenera na śmieci. - Nie do pomyślenia, by takie rzeczy się działy w miejscu sąsiadującym z takim luksusem! - oburza się kobieta.

Grembach, który niektórzy nazywają Grymbachem, to część dawnego Widzewa. Prawdopodobnie zawdzięcza swoją nazwę zawdzięcza kolonistom niemieckim, którzy na początku dziewiętnastego wieku osiedlali się na tzw. Podgórzu. Grunbach po niemiecku oznacza zielone miejsce. Choć niektórzy twierdzą, że nie dotyczy to zielonej okolicy, a wody płynącej z farbiarni fabryki nici...

To niemal zamknięty świat. Tu ludzie dobrze się znają i nie lubią obcych. Kiedyś na każdej ulicy Grembacha, bez względu na porę dnia, można było kupić alkohol. Tylko trzeba było wiedzieć, gdzie zapukać i być swoim. Przez lata osiedle nie zmieniło się wiele, choć koło drewniaków pojawiają się już okazałe wille. Wchodząc w ul. Antoniewską, Wilanowską i kilka równoległych, dochodzących do ul. Nowogrodzkiej ma się wrażenie, że zatrzymał się czas. Uliczki zachowały dziewiętnastoletni charakter.

Stoją tu drewniane domy, altanki, jeździ się po kocich łbach, a ulicami spływają nieczystości. Pan Mirosław, który wprowadził się na Grembach ponad ćwierć wieku temu, bardzo się denerwuje, że ludzie wypuszczają ścieki na ulicę. - Tak czasem śmierdzi, że nie można wytrzymać, ktoś powinien się tym zająć! - oburza się.

Tyle, że Wilanowska i Antoniewska nie są dalej skanalizowane. Przed laty kanalizacji nie było na większości ulic Grembacha. - Brak kanalizacji, wodociągów sprawiał, że mieszkało się tu trudno - mówi Kazimiera Nowacka, która na Grembachu spędziła dzieciństwo. - Po wodę chodziło się 400 metrów. Najbardziej to dokuczało, gdy trzeba było zrobić pranie albo podlać ogródek. Gdy założyli uliczne hydranty, to odległość, którą trzeba było przemierzać po wodę skróciła się o połowę.

Ul. Bolesława Limanowskiego nie jest najdłuższą, ani najładniejszą z łódzkich ulic. Ale nie ma osoby, która by wyobrażała sobie Łódź bez słynnej "Limanki". Nikt nie wie komu ulica zawdzięcza autorstwo tego przydomku. Niektórzy twierdzą, że kibicom piłkarskim.

- Ale już przed wojną na ulicę Limanowskiego mówiło się "Limanka" - twierdzi 85-letni Czesław Raczyński, mieszkaniec tej ulicy. - Od 1933 roku nosi ona imię Bolesława Limanowskiego, działacza Polskiej Partii Socjalistycznej. Przedtem była ulicą Aleksandrowską. W czasie wojny Niemcy nazwali ją Alexanderhofstrasse. Po wojnie znów stała się ul. Limanowskiego.

Pan Zdzisio stoi z kolegą Markiem na małym placu za jedną z kamienic przy ul. Limanowskiego. Zapalają papierosa. Pan Zdzisio wyciąga z kieszeni butelkę "tatry" i pije z wielką przyjemnością. - "Limanka" to "Limanka" - przekonuje pan Zdzisio. - Ja tu całe pięćdziesiąt sześć lat życia spędziłem. Z przerwą na wojsko i inną małą przerwę w życiorysie. Ale dlaczego moją ulicę nazywają "Limanka"? A no dlatego, że tu charakterne chłopaki mieszkają...

Pan Mirek wyjaśnia, że kiedyś tam, gdzie stoją dziś wieżowce było gospodarstwo, staw, a w zasadzie glinianka. Niedaleko ul. Piekarskiej stała kuźnia. Jej właściciel miał wielki, czarny karawan, który woził trumny. Pan Mirek nie wie dlaczego czasem "Limanka" ma złą sławę.

- Przecież tu bezpiecznie było i jest - uśmiecha się i zaraz dodaje, że dla swoich. Ten, kto mieszkał na ul. Limanowskiego, nie musiał się niczego bać. Ale obcy powinni się trzymać na baczności... Pan Zdzisio popijając kolejny łyk piwa zdradza, że były tu różne bandy, ale żadnych nazwisk i ksywek podawać nie będzie, choć ich szefowie nie żyją. - Zresztą to już historia, te wszystkie bandy skończyły się w latach siedemdziesiątych, jeszcze za Gierka - zapewnia pan Zdzisio.

Pan Zdzisio i pan Mirek jeszcze dziś nie mogą przeżyć jakie im "świństwo" jeszcze za Gierka zrobiono. Do części wieżowców na ul. Limanowskiego wprowadzono bowiem milicjantów i wojskowych! - Na naszą "Limankę"! - oburzają się.

Pan Wojtek, który pije piwo z kolegami po drugiej stronie ulicy przed małym sklepem, zaraz prostuje, że milicjanci i wojskowi zamieszkali tylko w trzech wieżowcach. - Zresztą po tylu latach to wszystko się wymieszało! - dodaje. Dziś dla większości ten fakt nie ma już większego znaczenia. Pozostały za to odrapane kamienice, które dobrze pamiętają przedwojenną Łódź...

Dawna Łódź ciągle jest obok. I wygląda na to, że jeszcze długo nie zaniknie...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki