Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź, miasto rowerowo zapóźnione

Wojciech Makowski
W Łodzi rowery to nie więcej niż 3 procent ruchu, a ścieżki i tak wydają się za ciasne
W Łodzi rowery to nie więcej niż 3 procent ruchu, a ścieżki i tak wydają się za ciasne Krzysztof Szymczak
Inwestycje rowerowe postrzega się jako realizację żądań wąskiej grupy interesu - rowerzystów. To błąd. Chodzi o tych, którzy chcieliby przesiąść się na rower, ale się boją - twierdzi Wojciech Makowski z fundacji Fenomen, pełniący funkcję rzecznika osób niezmotoryzowanych w Łodzi.

Na początku kadencji Hanna Zdanowska podpisała Kartę Brukselską - deklarację, że do 2020 roku przeniesie 15 procent miejskiego ruchu na rowery. Wypełnienie tego zobowiązania staje się coraz mniej prawdopodobne. Jednocześnie z każdym rokiem przybywa miast pokazujących swoim przykładem, że tak szybkie zmiany są realne.

Ruch rowerowy rozwija się na Zachodzie w najlepsze. W Niemczech w większości dużych miast na rowerze porusza się co najmniej 10 procent mieszkańców. Tak jest chociażby w Berlinie, pomimo świetnej kolei miejskiej i nowych linii tramwajowych.

W Monachium, ojczyźnie BMW, rowerzystów jest już prawie 20 procent. Podobnie w Oulu, rowerowej stolicy Finlandii, niespełna 200 kilometrów od koła podbiegunowego. We Francji rząd przyjął cel na 2020 rok, aby 10 procent ruchu odbywało się na rowerach. Nie widać siły, która mogłaby Francuzów powstrzymać przed dopięciem swego. Nowojorczycy pożegnali niedawno wieloletniego burmistrza Bloomberga, którego dziedzictwem są setki mil nowych tras rowerowych. Wiele z nich, chociażby na Broadwayu, powstało kosztem pasów dla samochodów.

W Łodzi nie ma dokładnych danych na temat udziału rowerzystów w ruchu. Szacuję, że nawet po wzrostach w ostatnich latach nie ma nas więcej niż 3 procent. Do wskaźnika z Karty Brukselskiej jeszcze daleko. Tymczasem w mieście dyskusja o polityce rowerowej zamieniła się w rytualny spór pomiędzy Zarządem Dróg i Transportu a Fundacją Fenomen. Gubi się sedno sprawy, które sprowadzić można do kilku prostych prawd.

Spójny system tras to zadanie na jedną kadencję

Przenieśmy się do Sewilli. To andaluzyjskie miasto ma 750 tysięcy mieszkańców - niewiele więcej niż Łódź. W 2006 roku, kiedy zaczynało swoją rowerowa przygodę, rowerem poruszało się codziennie 6600 osób - mniej niż co setny sewilczyk. Gdzieś na peryferiach miasta istniało 12 kilometrów dróg rowerowych. Cztery lata później dróg tych były już 122 kilometry. Na rower wsiadało codziennie 80 tysięcy mieszkańców - czyli co dziesiąty!

Tamtejsi projektanci przyjęli prostą zasadę - droga rowerowa wszędzie tam, gdzie jest potrzebna. Jeżeli był szeroki chodnik - świetnie, część z niego została zalana asfaltem i przekazana rowerzystom. Kiedy nie można było zwęzić chodnika, droga rowerowa powstawała kosztem miejsc do parkowania, a czasem przez zwężenie jezdni. Bez wydzielonych dróg i pasów dla rowerów pozostało tylko ścisłe centrum. Tam z wielu placów i ulic auta musiały po prostu zniknąć. Terenem zawładnęli piesi, rowerzyści i tramwaj z trakcją podwieszoną do szesnastowiecznej katedry.

Ogółem na ulicach miasta ubyło 4-5 tysięcy miejsc parkingowych. Nie powstał żaden parking wielopoziomowy, żeby kierowcom wynagrodzić tę stratę. Mimo to parkuje się łatwiej niż kiedyś. Bo wśród nowych rowerzystów co czwarty to były kierowca.

Rewolucja komunikacyjna, na którą stać także Łódź

Za 30 milionów euro sewilczycy wybudowali system, z którego codziennie korzysta co dziesiąty mieszkaniec. W przeliczeniu to 120 milionów złotych. Dla porównania trasa W-Z będzie kosztowała ponad 600 milionów. Trasa Górna to ponad 400 milionów. Europa inwestuje w infrastrukturę rowerową także dlatego, że jest najtańsza - dla budżetów miast i kieszeni mieszkańców.
Przypadek Sewilli uczy nas jeszcze jednego: nie buduje się dróg, tworzy się system

W Łodzi władze lubią się chwalić, ile kilometrów dróg powstało. Fajnie, no i co z tego? Dopóki trasy te nie będą tworzyć spójnego systemu, po którym będzie można poruszać się wygodnie i bezpiecznie, załatwiając swoje codzienne sprawy, dopóty rower nie uzyska znaczącego udziału w ruchu. Rower stanie się powszechnym środkiem transportu, kiedy poruszać się nim będzie łatwiej, szybciej i wygodniej niż samochodem. Takie właśnie powody wyboru roweru wymieniają mieszkańcy Kopenhagi.

Myślmy o tych, którzy jeszcze nie jeżdżą

Błąd w łódzkiej debacie na temat systemu dróg rowerowych polega na tym, że inwestycje rowerowe postrzega się jako realizację żądań stosunkowo wąskiej grupy interesu - obecnych rowerzystów. Tymczasem im te drogi nie są potrzebne, bo oni i tak już jeżdżą! Te inwestycje są dla innej, o wiele większej grupy - tych, którzy chcieliby przesiąść się na rower, ale się boją.
Już badania opinii z 2000 roku, zanim rower stał się modnym środkiem transportu, szacowały wielkość grupy potencjalnych rowerzystów na jedną piątą ogółu mieszkańców Łodzi. Tyle osób powiedziało, że jeżeli nie miałoby żadnych ograniczeń w wyborze środka transportu, wybrałoby właśnie rower.

Trzeba zobaczyć rowerzystę w co drugim kierowcy samochodu. Wtedy zmiana, jaką przewiduje Karta Brukselska nastąpi naprawdę. Ale wcześniej zobaczymy ją gdzie indziej - w miastach, z którymi konkurujemy o turystów, studentów i mieszkańców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Łódź, miasto rowerowo zapóźnione - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki