Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź mojej pięknej młodości!

Anna Gronczewska
Iwona Bielska
Iwona Bielska archiwum
Rozmowa z Iwoną Bielską, aktorką Teatru Starego w Krakowie.

Kiedy ostatni raz była Pani w Łodzi?

Chyba w ubiegłym roku, na Festiwalu Dialogu Czterech Kultur. Wystawialiśmy przedstawienie "Factory 2" w reżyserii Krystiana Lupy. To było we wrześniu. Miałam wtedy akurat urodziny. O przepraszam, byłam jeszcze w Łodzi w tym roku, w lecie. Przyjechała do kraju z Australii nasza koleżanka z klasy, Ela Ostojska. Zatrzymała się u rodziny w Łodzi i wtedy się spotkałyśmy. Ja akurat kręciłam jakąś etiudę dla "filmówki".

To inna Łódź, niż ta z czasów Pani dzieciństwa?

Ona się ciągle zmienia. Jest Manufaktura, która zabrała Piotrkowskiej cały blichtr. Ale nie tylko. Przy okazji festiwalu odwiedziłam wiele muzeów, miejsca, gdzie były wernisaże, happeningi. Zauważyłam, że stare fabryki odradzają się w imponujący sposób. Łódź dzięki temu staje się prawdziwą perłą. Nie wiem, czy drugą taką znajdzie się na świecie. Nagromadzenia tylu pięknych pałaców, świetnie wykorzystanych fabryk, nie ma nigdzie. Ale Łódź przez bezrobocie, biedę, robi też przykre wrażenie. Wtedy mnie bardzo boli serce, że źle się dzieje z moim miastem. Ja tu spędziłam przecież całą swoją młodość. Zostały cudowne wspomnienia i przyjaźnie trwające do dziś. Nie mówiąc o grobach dziadków, które staram się odwiedzać, gdy tylko jestem w Łodzi. Niestety, cała moja najbliższa rodzina już wyniosła się z tego miasta.

Jaka była Pani Łódź?

Taka, jak moja młodość! A więc wspaniała, piękna. Chodziłam do fajnych szkół, miałam cudownych przyjaciół. Studiowałam przez dwa lata polonistykę na Uniwersytecie Łódzkim. Wszystko, co najpiękniejsze, wiąże się z tamtym czasem. To są takie sentymentalne historie, jak polonistka z XXVIII LO przy ulicy Mostowskiego, Irena Klocer. Jej powiedzonka stosuję do dziś, jak choćby to: "Oj, będzie dość, daję na to zasłonę". Tak mówiła, gdy ktoś źle odpowiadał. Wspominamy też naszą historyczkę, panią Zawieję, która uczyła nas prawdy historycznej, nie obawiając się niczego.

Pani dzieciństwo upłynęło na Bałutach?

Tak, choć urodziłam się na ulicy Radwańskiej, wtedy jeszcze Świerczewskiego, w mieszkaniu cudownych, niepowtarzalnych dziadków. Następnie mieszkaliśmy z rodzicami na Julianowie, a potem na Łagiewnickiej.

Pani rodzina miała łódzkie korzenie, czy też po wojnie znalazła się tu przypadkiem?

Rodzice taty, Bielscy, byli bardzo zakorzenieni w Łodzi. Natomiast ciekawa jest historia rodziny mamy. Moja prababcia była córką niemieckiego fabrykanta. Swoją fabryczkę miał chyba na ulicy Kilińskiego. Wyszła za mąż za Rosjanina. Babcia urodziła się już w Łodzi. Mama pochodząca z tego mieszanego rodu wyszła za rdzennego łodzianina. Mój dziadek, Ludwik Bielski, miał przed wojną kilka zakładów fotograficznych. Po wojnie został mu jeden, przy ulicy Przybyszewskiego. Jego córka też prowadziła dosyć znany zakład fotograficzny przy ulicy Zgierskiej.

Może to zawód dziadka sprawił, że Panią zafascynował obraz?

Nie, mój tata miał zdolności aktorskie. Bardzo często w niedzielę, przy śniadaniu, mówił "Alarm" Antoniego Słonimskiego. Z siostrą zresztą napuszczałyśmy go na to recytowanie.

Rodzice żyją?

Tak, ale mieszkają ze mną, pod Krakowem. Tu też pięć lat temu wybudowała dom moja siostra. Cała rodzina siedzi teraz pod Krakowem. Opuściła Łódź.

Nie wszyscy wiedzą, że była Pani siatkarką i grała w drużynie ŁKS...

Tak, to były przyjemne czasy. Grałam w drugiej i pierwszej lidze, a nawet przez moment w reprezentacji Polski. Trenerem naszej drużyny był Ryszard Felisiak. W ten sport wciągnęła mnie nauczycielka wychowania fizycznego w liceum, też siatkarka ŁKS, Barbara Rosiak.

Ale jednak aktorstwo wygrało z siatkówką?

Początkowo próbowałam pogodzić siatkówkę z aktorstwem, ale szkoła teatralna wymagała tyle czasu i poświęcenia, że pomyślałam, że coś musiałabym robić po łebkach. Miałam nawet propozycję z Wisły Kraków. Ale postawiłam na szkołę. Wszystko ma kiedyś swój kres.

Zdecydowała się Pani na studia w krakowskiej szkole teatralnej, a nie w Łodzi. Tak ciągnęło Panią do Krakowa?
Nie dostałam się do łódzkiej szkoły. Usłyszałam w niej na egzaminach wyrok, że mam tak chory głos, że nie nadaję się do aktorstwa. Uznałam, że w Łodzi nie ma co szukać szczęścia, póki w komisji egzaminacyjnej będzie osoba, która wydała ten wyrok. Postanowiłam zdawać do Krakowa. Stało się to w trakcie moich studiów na polonistyce. W Krakowie usłyszałam, że głos mam fantastyczny, tylko trochę dykcja nie taka. To pokazuje, jak wszystko jest relatywne i że nie należy rezygnować.

Gdy Pani mąż, Mikołaj Grabowski, został dyrektorem Teatru Nowego, wróciła Pani razem z nim do Łodzi?

Nie. Tylko raz zagrałam gościnnie w Teatrze Nowym. Reżyserka bardzo chciała, bym przyjęła rolę królowej Elżbiety w sztuce "Królowa i Szekspir". Zresztą jestem wdzięczna Łodzi, bo dostałam za to Złotą Maskę.

Czym dziś jest dla Pani Łódź?
Pięknym, radosnym wspomnieniem. I przyjaźniami, choćby z reportażystą Markiem Millerem, który był łodzianinem i uciekł do Warszawy. To też wspomnienia o bliskich, których dziś odwiedzam na łódzkich cmentarzach. Wszystko co radosne, ciekawe, kojarzy mi się z Łodzią. Dlatego tak bardzo bym chciała, by to miasto sobie radziło, rozwijało się. Niestety, nie zależy to ode mnie. Ale sporo od ludzi, którzy tu mieszkają. Czekając w Warszawie na pociąg do Krakowa, widzę pociągi jadące w kierunku Łodzi. Jak one są strasznie obładowane. Gdyby ten potencjał, który wsiada do tych pociągów, został w Łodzi, to miasto wyglądałoby na pewno inaczej. Niestety, jadą do Warszawy dla pracy.

Czego życzyłaby Pani łodzianom?

Gdy przyjeżdżam do Łodzi to widzę wiele smutnych twarzy. Życzę więc łodzianom uśmiechu i zdrowia!
Rozmawiała Anna Gronczewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki