Zgodnie ze statutem, roczny budżet szkoły miał wynosić 69 tys. rubli. Uczelnia miała mieć też 12 katedr profesorskich. Mimo tych postępów los Instytutu Politechnicznego w Łodzi nie był przesądzony. Zaczęto się zastanawiać, czy taka uczelnia jest potrzebna w Królestwie Polskim. I już w 1867 r. z ministerstwa oświaty w Petersburgu przyszła informacja, że łódzki Instytut Politechniczny jednak nie powstanie.
- Był to moment wzmożenia tempa represji antypolskich i popowstaniowego burzenia polskiej odrębności - zauważała „Ilustrowana Republika”.
Powód był też inny. Pojawił się projekt przekształcenia instytutu inżynierów komunikacji w Petersburgu w instytut technologiczny. Łódzki instytut byłby wtedy konkurencją. Rosjanie obawiali się też rozwoju przemysłu w Królestwie. W 1869 r. instytut w Puławach został zdegradowany do Instytutu Gospodarstwa i Leśnictwa.
Tak więc politechnika w Łodzi dalej nie powstawała. Bardzo nad tym ubolewano. Podkreślano, że nie każdego stać na studia za granicą. Twierdzono, że przez to w mieście było więcej lekarzy niż inżynierów. Choć oczywiście Łódź nie miała też uczelni medycznej.
By rozwiązać problem braku inteligencji technicznej, założono w Łodzi Rządową Wyższą Szkołę Rzemieślniczą. Miała to być namiastka politechniki.
- Nie miała więc politechniki Łódź w 1864 r., gdy liczyła 38 tys. mieszkańców - zauważała gorzko „Ilustrowana Republika”. - Nie ma jej i w 1931 r., choć mieszka w niej 600 tys. ludzi.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, w grudniu 1921 r. powołano w Łodzi Instytut Nauczycielski. Miał być zalążkiem uniwersytetu, ale przestał istnieć w roku akademickim 1927/28. W 1928 r. zakończyła swą działalność inna namiastka uniwersytetu - Wyższa Szkoła Nauk Społecznych i Ekonomicznych. Jej żywot trwał tylko trzy lata.
O otwarciu w Łodzi wyższej uczelni zaczęto dyskutować pod koniec lat 20. XX w. W ten sposób chciano uczcić 10. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Nie przesądzano, czy będzie to uniwersytet, czy politechnika. Zamierzano rozpocząć starania w Warszawie o poparcie tego pomysłu. W magistracie snuto plany otwarcia w Łodzi Instytutu Prawa Administracyjnego.
Jednocześnie rozpoczęła się wielka dyskusja dotycząca tego, czy Łodzi jest potrzebna wyższa uczelnia. Nie brakowało głosów sprzeciwiających się utworzeniu w mieście uniwersytetu lub politechniki. Jednym z przeciwników tego był dr Marceli Barciński, członek znanej rodziny łódzkich fabrykantów, mających zakład przy Tylnej. Był on nie tylko bogatym człowiekiem, ale i wykształconym. Miał bowiem doktorat z filozofii.
- W tej kwestii niechętnie się wypowiadam - mówił na łamach „Ilustrowanej Republiki”. - Gdyż już przed kilku laty ściągnąłem na siebie z wielu stron gromy. Jestem z bardzo wielu powodów przeciwny tworzeniu w obecnych warunkach jakiejkolwiek wyższej uczelni w Łodzi i podzielam tu w dużej mierze poglądy prof. Smolika. Uniwersytetu nie można tworzyć z dnia na dzień. Nie ma drugiego miasta, w którym utworzenie wyższej uczelni byłoby tak trudne jak w Łodzi. Dla kogo ta uczelnia miałaby istnieć? Dla jakich względów miałby ktokolwiek w Polsce wysłać syna do Łodzi? Czy Łódź ma jakiekolwiek warunki dla życia uniwersyteckiego? Czy ma biblioteki, czytelnie, pracownie naukowe?
Marceli Barciński uważał, że najpierw trzeba stworzyć odpowiednie warunki, a potem tworzyć uniwersytet. Miał też wątpliwości, czy Łódź nadaje się na centrum naukowe. Nie był też zwolennikiem utworzenia politechniki.