Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź: Resursa - dawna duma, a dziś wstyd

Marek Kondraciuk
Szkielet hali oklejono reklamami, ale tylko częściowo udało się osłonić łódzki wstyd.
Szkielet hali oklejono reklamami, ale tylko częściowo udało się osłonić łódzki wstyd. Łukasz Kaczyński
Kiedyś grały tu czołowe siatkarki Europy oraz Kubanki i Koreanki, a na ligowe mecze siatkarzy przychodziły tłumy. Dziś hala jest wrakiem i umiera, tak po prostu, dla świętego spokoju.

Za rok minie dziesięć lat od czasu kiedy zaczęła konać hala Resursy, niegdyś tętniące życiem centrum sportu, symbol młodości, entuzjazmu, wielkich wydarzeń i wielkich emocji. Nikt jednak nie kwapi się, aby dokonać eutanazji, choć obiekt wręcz prosi się o unicestwienie. Straszydło wciąż jest symbolem. Teraz jednak symbolem przemian cywilizacyjnych, bezlitosnego upływu czasu, ale i niemocy urzędników.

Szkielet bez okien, z zamurowanymi wejściami, widoczną z zewnątrz zdewastowaną trybuną kłuje w oczy wjeżdżających do Łodzi od północy. Mieszkańcy miasta jeżdżący przelotową aleją Włókniarzy przywykli, ale wielu wciąż krzywi się na widok i z niedowierzaniem kiwa głową na widok szczątków niegdysiejszej hali. Serce boli tych, którzy oglądali tu mecze ligowe siatkarzy Resursy i dopingowali reprezentację Polski siatkarek w meczach m.in. z Kubą, ZSRR i Koreą Północną.

Podłoga na... oponach

- Kiedy przyszedłem do Resursy w 1979 roku hala stała już od sześciu lat - wspomina Bogusław Adamski, były kierownik sekcji siatkówki, a później dyrektor klubu. - Wkrótce rozbudowaliśmy zaplecze, zlikwidowaliśmy kotłownię i udało się podłączyć obiekt do sieci miejskiej. Był projekt modernizacji boisk, lodowiska, zaplecza i parkingu. To przecież tu mała sala, sąsiadująca z dużą halą, miała pierwszą w Polsce amortyzowaną podłogę dla judoków. To był pomysł trenera Mundka Cichomskiego, który widział takie sale za granicą. Wykombinowaliśmy, żeby podłogę ułożyć na starych oponach od ciężarówek i przykryć matą tatami. W następnym roku znacznie zmniejszyła się liczba urazów naszych judoków. Zanosiło się na to, że sport będzie tu rozkwitać i królować przez wiele lat - dodaje obecny sekretarz Polskiego Związku Piłki Siatkowej.

Hala Resursy powstała w ciągu zaledwie roku, co w PRL było ewenementem. Oddano ją do użytku 18 lipca 1974 roku, a już kilkanaście dni wcześniej odbyła się pierwsza spektakularna impreza. W drugim międzynarodowym turnieju siatkarek o puchar Towarzystwa Przyjaciół Łodzi Polki, m.in. z łodziankami Barbarą Niemczyk i Marią Kopczyńską ze Startu w składzie przegrały z NRD 2:3, pokonały Francję 3:1, Węgry 3:0, Rumunię 3:2 i uległy Kubie 0:3. Wydarzeniem był występ smagłych Kubanek, który w hali Resursy oglądał komplet widzów.

Powstanie hali rozkręciło sport w klubie istniejącym od 1913 roku, ale mającym dotąd drugoplanowe znaczenie w panoramie łódzkiego sportu. W kraju zaczęli liczyć się judocy, a w 1979 roku siatkarze pod wodzą trenera Marka Makarskiego awansowali do ekstraklasy.

- Widownia oszalała, kiedy na inaugurację rozgrywek pokonaliśmy mistrza Polski Płomień Milowice 3:0 - wspomina Bogusław Adamski, a jego oblicze promienieje. - Spróbuję odtworzyć skład: Edward Sielicki, Zdzisław Dybowski, Marek Szydlik, Szczepan Grzejszczak, Andrzej Zawadzki, Krzysztof Fibor, Zbigniew Mądrachowski, Zygmunt Dudziec, Zbigniew Jóźwiak, Andrzej Idczak, Paweł Ciupiński, Andrzej Krymarys, Tadeusz Jaworski. No, chyba nikogo nie pominąłem.

W tym samym roku beniaminek ekstraklasy zdobył w Łodzi Puchar Polski. Była drużyna, był zaczyn sukcesów, byli działacze, a przede wszystkim była nowoczesna hala, jaką miało wówczas niewiele drużyn w Polsce.
Boom pod siatką

To wówczas rodziła się w Łodzi siatkarska koniunktura, która w późniejszych latach przekształciła się w boom, jaki przeżywamy obecnie. Dużą rolę odegrała tu właśnie hala Resursy, która gościła czołowe siatkarki Europy w tradycyjnych turniejach Towarzystwa Przyjaciół Łodzi.

- Wraz z Józefem Mikołajczykiem byłem szefem tych imprez - wspomina Adamski. - Turnieje były właściwie mistrzostwami "demoludów", ale wtedy właśnie te kraje odgrywały wiodące role w Europie, a przecież przyjeżdżały do Łodzi także Japonki, Kubanki i drużyna KRLD.

Z halą Resursy mam osobiste wspomnienia. Jako początkujący dziennikarz byłem jednocześnie spikerem na meczach ligowych siatkarzy Resursy. Nie było wówczas jeszcze profesjonalnych szkoleń i licencji. Tacy jak ja "naturszczycy" przy mikrofonie sami musieli uczyć się oddziaływać na widownię. Najbardziej zabawne zdarzenie wspominam z turnieju siatkarek w 1982 roku. Polki sensacyjnie pokonały mocny, szybko, kombinacyjnie grający zespół KRLD 3:0. Nieżyjący już red. Mieczysław Wójcicki dał mi zadanie zrobienia krótkiego wywiadu z trenerem Koreanek, na pewno w jego nazwisku było słowo Kim. Po meczu "polowałem" na Kima, a wcześniej poprosiłem o pomoc tłumaczkę ekipy. Była nią pracownica ambasady koreańskiej w Moskwie, która podobno biegle mówiła po rosyjsku. Była więc szansa, że dogadamy się w tym języku. Ku mojemu zdziwieniu po meczu Kim podszedł do narożnika korytarza hali Resursy i stał tam twarzą do ściany przez pół godziny, jakby w kącie za karę. Mówił coś do siebie, a tłumaczka przestrzegła mnie gestem, że nie wolno mu przeszkadzać. Kiedy Kim skończył długą rozmowę sam ze sobą, zgodził się na wywiad. Na moje pytanie odpowiadał w swoim języku kilka minut, gestykulując z ekspresją. Jego długą wypowiedź tłumaczka zamknęła w nieporadnie skonstruowanym zdaniu: "powiedział, że Polki grały dobrze". Kolejna próba uzyskania wypowiedzi wyglądała podobnie i otrzymałem zaledwie jakiś równoważnik zdania. Okazało się bowiem, że tłumaczka znała rosyjski gorzej niż słabo i z wywiadu nic nie wyszło.

Pożegnanie z elitą początkiem końca

Sport rozkwitał w Resursie do połowy lat osiemdziesiątych. - Kiedy w 1984 roku odszedłem z klubu był jeszcze dobrej kondycji - mówi Bogusław Adamski. - Nic jeszcze nie zwiastowało kłopotów.
Schyłek rozpoczął się jeszcze przed transformacją ustrojową. W 1985 roku drużyna siatkarzy, po 6 latach spędzonych w ekstraklasie spadła. Rok później po raz ostatni odbył się w Łodzi międzynarodowy turniej siatkarek. Resursę dotknęły problemy finansowe. Lata dziewięćdziesiąte to była wegetacja i walka o byt. Aby ratować klub jego sternicy sprzedali za 6 milionów złotych boiska piłkarskie. To jednak nie wystarczyło na bieżącą działalność i utrzymanie hali. Dotacje miejskie skończyły się i Resursa nie dała sobie rady. Dawne pomieszczenia klubowe i kawiarnię wydzierżawiono. Powstał sklep z odżywkami dla sportowców i fitness, ale wkrótce splajtował. Nie udało się więc ocalić klubu. W listopadzie 2001 roku Resursa upadła.

To wówczas zaczęła się na dobre agonia hali. Opanowali ją wandale i złomiarze, którzy wymontowali wszystkie metalowe elementy. Nie sięgnęli tylko wysoko zawieszonych konstrukcji koszy, które straszą do dziś. Miasto nie miało pomysłu na reanimację hali. Obiekt zmieniał właścicieli, bo każdemu atrakcyjne wydawały się nie mury niszczejące w zastraszającym tempie, ale działka. Kolejnym dysponentom zadaszonego szkieletu, którzy pozostawali anonimowi nie starczyło jednak inwencji, aby to przygnębiające dziś miejsce ożywić.
- W tym roku hala Resursy została oddana w użytkowanie wieczyste prywatnej osobie - mówi Małgorzata Ożegalska, dyrektor delegatury Łódź Polesie. - Nie mamy żadnych możliwości, aby w jakikolwiek sposób wpływać na losy obiektu, bo jest on teraz w rękach prywatnych. Nie mogę ujawnić w czyich, bo naruszyłabym ustawę o ochronie danych osobowych.

W łódzkim środowisku sportowym mówi się, że właścicielem jest znany łódzki biznesmen. Kierownik jego firmy, który nie chciał się przedstawić zaprzecza jednak, żeby jego szef miał coś wspólnego z tą halą.

Na północnej stronie hali wisi baner z napisem: "Powierzchnia wieloformatowa do wynajęcia" i numerem telefonu. Pod tym telefonem nikt się jednak nie zgłasza. Od strony Al. Włókniarzy pojawiły się natomiast dwie duże reklamy: hotelu przy ul. Św. Teresy 111 i firmy ze Zgierza handlującej surowcami wtórnymi.

W ostatnich latach w sąsiedztwie hali Resursy powstał hipermarket Lidl, a wcześniej stacja benzynowa BP, kontrastujące swoimi barwami z szarym wrakiem. Oddając obiekt prywatnemu użytkownikowi gospodarze miasta nie rozwiązali problemu, ale się go pozbyli. Gorący kartofel trafił w inne ręce. Pozostaje wciąż jednak oskarżeniem: oto w Łodzi nie umieją poradzić sobie ze szpecącym oblicze miasta budynkiem, unicestwiając na lata atrakcyjny kawałek ziemi, tak po prostu, dla świętego spokoju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki