Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź żegna stadion Widzewa. Panie Jörg, już nie remontujemy, teraz naprawdę budujemy!

Paweł Hochstim
Wysłużony stadion przeszedł do historii. Ostatnia polska arena Ligi Mistrzów niebawem zostanie zburzona, a w jej miejsce ma powstać nowy, bardziej funkcjonalny, a przede wszystkim niemal dwukrotnie większy obiekt
Wysłużony stadion przeszedł do historii. Ostatnia polska arena Ligi Mistrzów niebawem zostanie zburzona, a w jej miejsce ma powstać nowy, bardziej funkcjonalny, a przede wszystkim niemal dwukrotnie większy obiekt Krzysztof Szymczak/archiwum Dziennika Łódzkiego
W sobotę, 22 października, piłkarze Widzewa rozegrali ostatni mecz na stadionie, który widział wielkie sukcesy. Za dwa lata w tym samym miejscu ma stać nowy obiekt.

- Za każdym razem, gdy tu jestem, trwa remont stadionu. O co chodzi? - pytał niemal równo piętnaście lat temu niemiecki piłkarz Jörg Heinrich, gdy wraz z Fiorentiną przyjechał na stadion Widzewa, by zagrać mecz eliminacji Ligi Mistrzów. Trzy lata wcześniej na tym samym stadionie grał z Borussią Dortmund w fazie grupowej Ligi Mistrzów i wtedy też część trybun "na szybko" była poprawiana. Teraz z tym koniec - jeśli były reprezentant Niemiec jeszcze kiedyś przyjedzie na stadion Widzewa to zobaczy, że czasy wiecznego remontowania są już za nami. Teraz budujemy nowy stadion dla Widzewa!

Jeszcze piętnaście lat temu obecny stadion Widzewa należał do najładniejszych w Polsce. Kibicom kojarzył się z sukcesami i być może dlatego z takim żalem wielu łodzian żegna dziś ten przestarzały obiekt. Mistrzostwa Polski, porywające mecze w europejskich pucharach, setki arcyciekawych spotkań... Aż trudno uwierzyć, że historię tego obiektu kończy obecny Widzew, Widzew Sylwestra Cacka, który z wielkim klubem łączy tylko nazwa.

Bo na stadion Widzewa przyjeżdżały największe gwiazdy światowej piłki. Diego Simeone, Matthias Sammer, Jürgen Kohler, Stefan Reuter, Andreas Möller, Stephane Chapuisat, Uli Stein, Jose Molina, Enrico Chiesa, Lilian Thuram, Fabio Cannavaro, Hernan Crespo, Gianluigi Buffon, Oliver Bierhoff, Francesco Toldo, Rui Costa, Predrag Mijatović, Marius Lacatus, Andrij Szewczenko, David Trezeguet, Rafael Marquez, John Arne Riise, Sabri Lamouchi, Ludovic Giuly...

Nazwiska wybitnych piłkarzy, których kibice mieli okazje oglądać przy Al. Piłsudskiego można byłoby wymieniać jeszcze długo, zresztą podobnie, jak trenerów, którzy siadali na widzewskiej ławce rezerwowych - Carlo Ancelotti, Giovanni Trapattoni, Alberto Zaccheroni, Ottmar Hitzfeld, Radomir Antić, czy Jupp Derwall. Największe sławy przyjeżdżały na Widzew i nie mogły być pewne zwycięstwa, bo rywal zawsze był wymagający.

Tych nazwisk zresztą byłoby znacznie więcej, gdyby nie fakt, że większość legendarnych meczów na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych grali na stadionie ŁKS. Przy al. Unii był wtedy nowocześniejszy, a przede wszystkim większy stadion. To właśnie tam Widzew toczył słynne boje z Manchesterem City, Manchesterem United, Liverpoolem, czy Juventusem Turyn. Pierwszy raz w europejskich pucharach na swoim stadionie, jeszcze nie przy Al. Piłsudskiego, a przy Armii Czerwonej, widzewiacy zagrali bowiem dopiero we wrześniu 1984 roku, gdy w spotkaniu Pucharu UEFA podejmowali duński AGF Arhus. Debiut wypadł okazale, bo widzewiacy wygrali 2:0. Zresztą spotkania z Duńczykami dobrze wpisały się w historię Widzewa - dwanaście lat później po meczach z Broendby Kopenhaga czerwono-biało-czerwoni wywalczyli jedyny w historii awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

Po meczu z Arhus widzewiacy jeszcze na chwilę wrócili na stadion przy al. Unii, gdzie w tej samej edycji Puchar UEFA rozegrali mecze z Borussią Mönchengladbach i Dynamem Mińsk. Od kolejnego sezonu, wszystkie spotkania w europejskich rozgrywkach organizowali już na swoim obiekcie. Było im łatwiej, bo legendarny prezes Ludwik Sobolewski, który zbudował Wielki Widzew, dbał też o rozwój stadionu. Sobolewski znakomicie umiał poruszać się w ówczesnym świecie polityczno-gospodarczym i udało mu się załatwić, by jupitery ze stadionu dożynkowego w Pile trafiły na Widzew. Dzięki temu w październiku 1985 roku mogli przy sztucznym świetle zagrać spotkanie Pucharu UEFA z prowadzonym przez Juppa Derwalla tureckim Galatasaray Stambuł. I to na te słupy wdrapywał się w 1997 roku w czasie świętowania zwycięstwa na stadionie Legii i zdobycia mistrzowskiego tytułu niejaki "Ryba", jeden z kibiców, który dzięki swojej fantazji, przeszedł do historii.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Debiut oświetlenia nie był zbyt udany, bo łodzianie wprawdzie wygrali 2:1, ale dwa tygodnie wcześniej w Turcji przegrali 0:1 i odpadli z rozgrywek. Mecz był jednak niezwykły, bo gole dla łódzkiej drużyny padły w pierwszej (Wiesław Cisek) i ostatniej (Jerzy Leszczyk) minucie. Szkoda, że między tymi bramkami do siatki Henryka Bolesty trafił jeden z Turków...

Od tego czasu Widzew zawsze pucharowe spotkania grał już u siebie. Były tu mecze niezwykle emocjonujące, i to nie tylko dlatego, że przyjeżdżały tu wielkie drużyny. Choćby w 1995 roku, gdy drużyna Franciszka Smudy, która niebawem miała zagrać w Lidze dopiero się budowała, w Pucharze UEFA rywalizowała z ukraińskim Czernomorcem Odessa. Na wyjeździe Smuda, który - tak jak jego zespół - dopiero miał stać się dobrym trenerem, ustawił zespół bardzo defensywnie i przegrał 0:1. W rewanżu udało się odrobić straty, ale więcej goli Widzew nie zdobył i o awansie decydowały rzuty karne. Łodzianie po czwartym strzale wygrywali 4:2 i byli o krok od sukcesu. Piłkę na awans miał Marek Koniarek, ale nie wykorzystał jedenastki i wszystko się odmieniło. Kolejne pudło Marka Bajora kosztowało łodzian porażkę.

Ale były też chwile szczęśliwe, budowane w bardzo podobnych okolicznościach. W 1999 roku w eliminacjach Ligi Mistrzów Widzew grał z bułgarskim Litexem Łowecz, który był oczkiem w głowie bułgarskiego "biznesmena" Griszy Ganczewa. W Bułgarii Litex wygrał 4:1, a jego właściciel, mając do dyspozycji cały sektor na kameralnym stadionie, ubrany w gustowny dres i jedząc ziarna słonecznika cieszył się niemal z pewnego awansu. Przed wylotem na rewanż - Ganczew ze względów bezpieczeństwa nie opuszczał Bułgarii - każdemu piłkarzowi zapłacił po 10 tysięcy niemieckich marek premii za awans. Ale w Łodzi Widzew, choć do przerwy remisował 1:1, raz jeszcze pokazał swój słynny charakter. Wygrał 4:1, a później zwyciężył w konkursie rzutów karnych, choć nie wykorzystał dwóch pierwszych jedenastek! Ganczew tak się wściekł, że wycofał nazwę swojej firmy z nazwy klubu, a początkowo chciał go nawet zlikwidować!

Przy Al. Piłsudskiego kibice mieli okazję także cieszyć się z ośmiu goli zdobytych przez Widzew w meczu pucharowym, gdy w 1997 roku łodzianie rozgromili Neftczi Baku 8:0. Do historii przeszedł też dwumecz z Eintrachtem Frankfurt w 1992 roku, oczywiście z powodu porażki 0:9 w spotkaniu wyjazdowym. Ale niesłusznie, bo należy również pamiętać o pierwszym spotkaniu, w którym Widzew prowadził już 2:0, a Marek Koniarek mógł nawet podwyższyć na 3:0, ale Uli Stein w doskonałym stylu obronił jego uderzenie. Po meczu niemiecki bramkarz przyznał, że gdyby "Koniar" wtedy trafił, to jego drużyna pewnie by się już nie podniosła...

Te wszystkie mecze - i wygrane, i przegrane - stają się mniej ważne, gdy wspominamy Ligę Mistrzów. Długo to nie trwało, bo Widzew nie wywalczył awansu do drugiej rundy, ale hymn Ligi Mistrzów mogliśmy w Polsce ostatni raz usłyszeć właśnie przy Al. Piłsudskiego. Remis 2:2 z Borussią Dortmund, późniejszym triumfatorem tych rozgrywek, porażka 1:4 z Atletico Madryt i wygrana 2:0 ze Steauą Bukareszt to były wyniki, których łódzki zespół na pewno nie musiał się wstydzić.

Choć Widzew zagrał u siebie w Lidze Mistrzów tylko trzykrotnie i tak kilka sytuacji przeszło do historii łódzkiego klubu. Przede wszystkim strzał Marka Citki w spotkaniu z Hiszpanami, który uderzeniem prawie z połowy boiska pokonał Jose Molinę. Ta bramka najpopularniejszego piłkarza lat 90. w Polsce została zresztą wybrana najpiękniejszym golem w prestiżowym wówczas plebiscycie telewizji Eurosport. Z kolei w trakcie meczu ze Steauą sędzia nie uznał jednej z bramek dla łodzian, bo akurat jakiś kibic z trybun rzucił na murawę drugą piłkę. Szczęśliwie jednak Widzew wygrał ten mecz, więc pechowy kibic nie musiał mieć wyrzutów sumienia.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Na stadionie Widzewa kilka meczów rozegrała też reprezentacja Polski, ale tylko jeden z nich - i to z niezbyt chlubnego powodu - przeszedł do historii. W 1993 roku biało-czerwoni w eliminacjach do amerykańskiego mundialu mierzyli się ze słabiutkim San Marino i długo nie byli w stanie strzelić gola drużynie, w której grali bankowcy, pocztowcy, kelnerzy i sprzedawcy ze sklepów. Wreszcie po jednej z akcji piłkę do bramki skierował Jan Furtok, ale zrobił to... ręką. Gracze San Marino protestowali, ale sędzia decyzji nie zmienił i gola uznał, dzięki czemu polska drużyna uniknęła kompromitacji. A kadra na Widzewie nie spisywała się najlepiej - przegrała tu z Japonią i Węgrami, zremisowała z Jugosławią, Słowenią i Węgrami, a, oczywiście oprócz spotkania z San Marino, wygrała tylko z Białorusią w zwycięskich eliminacjach do Mistrzostw Świata w Korei Południowej i Japonii. Trzy gole zdobył wówczas Radosław Kałużny.

Wspomnieliśmy o sprzedawcach... Tak, sprzedane i kupione mecze na stadionie Widzewa także oglądaliśmy. Szczegóły można znaleźć w aktach wrocławskiej prokuratury, ale nie wszystkie. Do historii przeszedł jeden z meczów ligowych z drużyną z Płocka, która koniecznie potrzebowała remisu. I remis, w dodatku 3:3, utrzymywał się do ostatniej minuty. Wtedy Litwin Arturas Stesko zdecydował się na strzał zza pola karnego, a piłka, ku zdziwieniu wszystkich, wpadła do bramki płocczan. Jeden z piłkarzy Widzewa - z litości pomińmy dziś jego nazwisko - złapał się za głowę i wściekły padł na murawę. Gdy opisali to dziennikarze, w trakcie kolejnego meczu, gdy zdobył gola, podbiegł do trybuny prasowej i ostentacyjnie... złapał się za głowę. Choć ten mecz Widzew też przegrał, z notującym "cudowną wiosnę" Groclinem Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski.

Stadion Widzewa przeżywał też czasem trudne chwile w dniach, w których... meczów nie było. Gdy działała jeszcze spółka SPN Widzew SSA, której głównym udziałowcem był Andrzej Pawelec, zdarzało się, że trzeba było bronić obiektu przed komornikami, gdy ci np. usiłowali zdemontować ogrodzenie wokół boiska. W ogóle stadionowy płot nie miał szczęścia, bo kiedyś zdemontować go chciał nawet Andrzej Grajewski, jeden ze współwłaścicieli klubu. A, i jeszcze jedno - za budowę krytej trybuny, która niebawem będzie rozebrana i przejdzie do historii jeszcze nie zapłacono...

Ale jedno trzeba Pawelcowi, Grajewskiemu i wszystkim ludziom rządzącym Widzewem w czasie sukcesów w latach dziewięćdziesiątych oddać - to było wtedy miejsce z duszą, która umarła, gdy korporację wprowadził w to miejsce Sylwester Cacek, a na dzień dobry odgrodził się od świata szczelnym płotem. Gdy Widzew grał w Lidze Mistrzów łatwiej było wejść do klubowych pomieszczeń, niż dzisiaj, gdy broni się przed spadkiem z pierwszej ligi. Może to znak czasów, a może jednak znak rządzących...

Widzew przeżywał na swoim stadionie piękne chwile, zdobywał dwa tytuły mistrza Polski - dwa kolejne zapewnił sobie na wyjazdach - ale również przeżywał gorycz spadku, tak jak choćby w sezonie 2003/ 2004, gdy łodzianie w ostatniej kolejce, grając u siebie z Groclinem, stracili szansę na utrzymanie. Jeśli w tym sezonie łódzki klub spadnie na trzeci poziom rozgrywkowy - wierzymy, że tak się nie stanie - to na szczęście dla legendy tego miejsca stanie się to w innym miejscu, bo wiosną łodzianie spotkania w roli gospodarza rozgrywać będą w Piotrkowie Trybunalskim.

Biorąc pod uwagę też i te wszystkie smutne chwile, to jednak stary stadion będzie kojarzył nam się na zawsze z sukcesami. W całej historii Widzewa, po boisku przy Armii Czerwonej, a później Al. Piłsudskiego biegało w czerwonych koszulkach 49 aktualnych reprezentantów Polski. Dziś, gdy patrzymy na obecny Widzew, trudno uwierzyć, że jeszcze może się zdarzyć, by piłkarz grający w reprezentacji kraju założył koszulkę z herbem łódzkiego klubu. Oby nowy stadion zobaczył choć połowę tych sukcesów, które widział ten stary, o którym nigdy nie zapominajmy. Także dlatego, że nie tak bardzo dawno, bo raptem siedemnaście lat temu, "Ryba" z masztu śpiewał: "Mistrzem Polski jest Widzew, Widzew najlepszy jest..."

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Łódź żegna stadion Widzewa. Panie Jörg, już nie remontujemy, teraz naprawdę budujemy! - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki