Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzcy przedsiębiorcy rozczarowani polityką miasta

Piotr Brzózka
Sklep firmowy Olimpii odszedł z Piotrkowskiej, ponieważ miasto nie było skłonne do obniżenia czynszu
Sklep firmowy Olimpii odszedł z Piotrkowskiej, ponieważ miasto nie było skłonne do obniżenia czynszu Krzysztof Szymczak
Łódź - ziemia obiecana. To wersja oficjalna, tak się mówi na bankietach i do gazet. W wersji nieoficjalnej pudru jest mniej. Przedsiębiorcy żalą się na lokalne podatki i opłaty, brak wsparcia ze strony miasta - promocyjnego, logistycznego i jakiegokolwiek innego. Albo szerzej - na brak polityki proinwestycyjnej.

Ci, którzy prowadzą w Łodzi biznes dziesiątki lat, mają żal, że miasto próbuje gospodarczy sukces budować na marketingowej bańce, jaką są inwestycje zachodnich koncernów, jakby nie dostrzegając tego, że lokalna gospodarka w dużej mierze stoi na małej i średniej przedsiębiorczości.

Oczywiście temat jest złożony i wielowymiarowy. Zawsze da się bronić tezy, iż biznes pazernie wyciąga ręce po publiczne pieniądze, a kondycja przedsiębiorców wcale nie jest zła, mimo kryzysu. Ekonomiści wspominają o dużych zyskach, które udaje się realizować właścicielom, tegoroczna edycja Gazel Bisnesu, a więc ranking firm notujących wzrost obrotów, przynosi rekordową listę laureatów, a spośród 300 tysięcy firm z województwa łódzkiego, w ubiegłym roku upadło zaledwie około 30.
W tym temacie punkt widzenia wybitnie zależy od punktu siedzenia. Rzecz w tym, że subiektywne zdanie i indywidualny sukces przedsiębiorców decydują o gospodarczym sukcesie miasta.

Jednym z narzędzi miejskiej polityki są lokalne podatki oraz opłaty. Podatek od nieruchomości wykorzystywanych do prowadzenia działalności lokalnej wzrósł w 2013 roku o 88 groszy od metra kwadratowego i wynosi dziś 22,82 zł. Łódź nie wyróżnia się tu niczym szczególnym pośród dużych polskich miast. W wielu z nich - na przykład we Wrocławiu, Poznaniu czy Warszawie - kwota ta nie różni się nawet o grosz. Jest to po prostu maksymalna stawka dopuszczana dziś przez ministra finansów. Wiadomo, nikt nie chce rezygnować z żywej gotówki, skoro jest tylko szansa ją pozyskać.

Skarbnik Łodzi tłumaczy, że każde 10 groszy podatku daje łącznie 950 tysięcy złotych dla budżetu miasta. Nic dziwnego, że niewiele dużych miast zdecydowało się ten podatkowy suwak przesunąć w stronę zera, a nawet jeśli, nie są to "ulgi" szczególnie zauważalne (np. w Krakowie stawka jest o 63 gr. niższa, niż w Łodzi).

Nieco inaczej wygląda to w mniejszych miejscowościach i nie trzeba daleko szukać. W Konstantynowie Łódzkim stawka wynosi 16,70 zł, w Aleksandrowie 18,50, w Pabianicach - 18,90 zł. W Aleksandrowie podatek wcześniej był przez 7 lat zamrożony na poziomie ok. 14 zł, co według burmistrza Jacka Lipińskiego, było jednym z elementów polityki przyjaznej przedsiębiorczości.

Można się więc zastanawiać się, czy Łódź nie powinna wykonać zauważalnego ruchu, jeśli chodzi o stawki podatków. Raz, że to biedne miasto, dwa - gest w stronę przedsiębiorców. Jednak oni sami, a także wielu ekonomistów, przekonują, że bardziej paląca jest kwestia opłat za wieczyste użytkowanie, które kwotowo często są dużo wyższe. A skala ich podwyżek w ostatnich latach, może porażać.

Jeden z najbardziej drastycznych przykładów, to przędzalnia Arelan gospodarująca przy ulicy Rzgowskiej. Pewnego pięknego dnia firma otrzymała zawiadomienie: w związku ze wzrostem wartości dokonano przeszacowania, a opłata za wieczyste użytkowanie rośnie z 11 tysięcy do 300 tysięcy zł. To oznaczało podwyżkę rzędu 2800 procent! Firma długo się odwoływała, sąd II instancji podtrzymał tę kwotę, ostatecznie udało się ją zbić dopiero przed Samorządowym Kolegium Odwoławczym. O jedną trzecią.

Ryszard Mazerant, prezes Arelanu, nie kryje rozżalenia. Gorzko zauważa, iż dzięki SKO podwyżka nie jest 28-krotna, a "jedynie" 20-krotna. Na początku obawiał się nawet, że opłata zachwieje płynnością finansową spółki. Firma przetrwała, ale problemy finansowe pozostały.

O trzykrotnej podwyżce mówi Sylwester Szymalak, prezes Organiki i szef Klubu 500 skupiającego łódzkie firmy. Organika ma w Łodzi trzy nieruchomości i w każdym przypadku chodzi o kilkaset tysięcy złotych, w sumie więc mówimy o kwocie z sześcioma zerami. Przykłady można zresztą mnożyć, bo miasto od kilku lat aktualizuje wyceny gruntów i co za tym idzie - wysokość opłat.

Kwestię tę oczywiście trudno ujmować w czarno-białe barwy, jak robią to przedsiębiorcy dotknięci podwyżkami. Są one jak najbardziej zrozumiałe z punktu widzenia skarbnika miasta, który usiłuje zbilansować budżet. I są one uzasadnione, bo stare stawki w radykalny sposób odbiegały od rynkowych realiów. Przedsiębiorcy przez lata korzystali więc finansowo, płacąc relatywnie śmieszne pieniądze za użytkowanie gruntów.

Powiedzmy jednak wyraźnie: działo się tak z winy miasta. Łódź przez lata nie aktualizowała wyceny - głównie z braku pieniędzy. Do działania przystąpiono dopiero wtedy, gdy wzrost cen nieruchomości nabrał wyjątkowego rozpędu (szczególnie dużo zyskiwały one na wartości w latach 2006-08). Niestety, nadrabianie zaległości przez miasto, okazało się terapią szokową dla łódzkich firm. Zresztą wiele z nich otrzymało pismo informujące o podwyżce w momencie, gdy ceny ziemi zaczęły już spadać. Na rynku komercyjnym przeceny w stosunku do roku 2008 sięgają niekiedy 50 procent. Kiedy miasto zamierza zaktualizować wyceny dla przedsiębiorców, którzy otrzymali nowe stawki w szczycie boomu na rynku nieruchomości. Czy znów za 10 lat?

Przedsiębiorca A., szef jednej z największych firm:w Łodzi: - Nie podam kwot, ale podwyżka opłat za wieczyste użytkowanie była bardzo zauważalna. W naszej skali biznesu taki jeden kamyczek nie jest oczywiście w stanie zabić firmy. Ale kamyczek do kamyczka się składa. W sytuacji, gdy kryzys naprawdę jest kryzysem i niełatwo utrzymać zatrudnienie, zwiększanie podatków bezpośrednich, na pewno nie stymuluje rozwoju. Moim zdaniem wzrost tego typu podatków wynika tylko i wyłącznie z tego, że miasto się nie bilansuje - mówi biznesmen.
O ile łatwo wchodzi się na poziom wyżej, o tyle trudniej jest zrezygnować z dochodów. Spójrzmy teraz na casus Olimpii. Firma od lat prowadziła salon firmowy na Piotrkowskiej, najmując powierzchnię od miasta. W styczniu sklep został zamknięty. Powód? "Niezadowalający efekt ekonomiczny, na który złożyły się wysokie czynsze oraz brak możliwości ich renegocjacji w połączeniu z przeobrażeniami otoczenia" - tak mówi Mikis Jeropulos, dyrektor do spraw handlowych. Zapewne ma na myśli upadek Piotrkowskiej, która dawno już przestała być głównym wystawowym oknem miasta i najdroższą ulicą w Polsce.

Jeropulos dodaje, że firma podejmowała próby renegocjacji stawek czynszu na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Rozmowy z miastem nie przyniosły jednak efektu, zdaniem dyrektora, druga strona w ogóle ich nie podjęła. Jeropulos dodaje, że nikt nie próbował jego firmy zatrzymać na Piotrkowskiej. I że z głosów, które dochodziły jego ucha, sklepy najmujące dziś miejskie lokale, mogły liczyć na stawki nawet o połowę niższe.

Trudny to przypadek. Umów się nie zmienia, tym bardziej publicznie, bo trudno samemu psuć sobie rynek. Zawsze jednak można poszukać wyjścia z sytuacji, zwłaszcza, jeśli chce się zawalczyć o prestiż głównego deptaka. Choć niektórym wystarczy stwierdzić, że "setki innych sklepów jakoś sobie radzą".

Swoją sytuację lokalni przedsiębiorcy często lokują w kontekście honorów, jakie były udziałem Amerykanów z Della, którzy doczekali się i ogromnej pomocy publicznej ze strony rządu i dwupasmowej drogi dojazdowej ze strony miasta. Faktem jest, że miasto od dawna buduje sukces gospodarczy na propagandowej bańce, jaką są inwestycje zachodnich koncernów o nośnych nazwach. Często pojawia się w tym miejscu analogia do sytuacji klientów telefonii komórkowej. Lepiej jest być tym nowym - łatwiej się załapać na dobry telefon i niski abonament.

Jak to jest być "starym klientem", przekonała się firma Enkev, która na swoje nieszczęście kilkanaście lat temu ulokowała się na terenie, który dziś miasto chce przekształcić w nowe centrum. Trudno się dziwić jej szefom, że nie chcą na przeprowadzce w inne miejsce stracić, a może nawet chciałyby zarobić. Konflikt obrósł w obustronne oskarżenia. Środowisko biznesowe postępowanie miasta wobec Enkev nazywa "jazdą po bandzie".

Przedsiębiorca B., związany z sektorem finansów: - Łódź nie jest przyjazna małym i średnim przedsiębiorcom, podobnie jak inne polskie miasta. W centrum polityki gospodarczej nie stoi żywioł polski zbudowany na lokalnych przedsiębiorstwach, lecz sukcesy propagandowe związane z dużymi inwestycjami. Łódź wpisuje się w ogólną, złą krajową politykę. Jednak, szukając swojej szansy, miasto powinno zrewidować swój pogląd i próbować realizować możliwie przyjazną politykę wobec lokalnego biznesu. Wielokrotny wzrost opłat za wieczyste użytkowanie wydatnie ograniczył możliwości małych i średnich przedsiębiorstw. Gmina nie ma wielu instrumentów, żeby im pomagać, ale może kilka rzeczy zrobić. Może uelastycznić politykę dysponowania lokalami, sprzedając je na przedsiębiorcom na korzystnych warunkach. Gmina może poprawiać infrastrukturę, uzbrajać tereny, nie tylko na potrzeby Della. A jeżeli się trafią perły pochodzące z Łodzi, a liczące się na rybku krajowym, miasto powinno dyskretnie je wspierać propagandowo, bo nie mówię materialnie. Tak, jak się robi we Wrocławiu.

Przedsiębiorca A.: - Nie powiem, że Łódź mi przeszkadza w rozwoju. Ale też nie potrafię przywołać sytuacji, w której miasto pomogłoby mi w prowadzeniu działalności. Mam na myśli dofinansowanie jakiś projektów infrastrukturalnych. Albo promowanie mojego przedsiębiorstwa w Polsce i zagranicą. Nie chodzi o bicie piany, tylko konkretne efekty biznesowe. Nigdy takiej pomocy nie otrzymałem. Mam świadomość, że we wszystkim co robię, jestem obok miasta, choć zatrudniam tu setki ludzi. Zagraniczny inwestor może liczyć - a przynajmniej do niedawna tak się działo - na wieloletnie zwolnienia podatkowe, budowę infrastruktury przez miasto, grunty na korzystnych warunkach. Moja firma prowadzi interesy w różnych miejscach Polski, o jedną z naszych inwestycji samorządy wręcz się licytowały. Ale Łódź nigdy nie zrobiła niczego, by zachęcić mnie do zainwestowania tutaj. W Łodzi jest wszystkim obojętne, czy zatrudnimy 100 osób, czy 100 osób zwolnimy. Cieszę się z każdego dużego inwestora zagranicznego, ale nie chodzi o to by błysnąć jednym spektakularnym przedsięwzięciem, lecz o to, by statystycznie w mieście dobrze się działo. Czasem zamiast łożyć na jedną wielką firmę, lepiej jest pomóc w rozwoju 20 rodzinnym przedsiębiorstwom.

Przedsiębiorca C., działa w dużej organizacji biznesowej: - W mieście nie ma żadnej zachęty, żadnych programów. Programy krajowe, takie jak strefa ekonomiczna, nie załatwiają tematu. Jakie są najbardziej zdewastowane ulice w miescie? Na przykład ul. Sw Teresy, gdzie znajdują się firmy przynoszące największe wpływy do budżetu miasta. Choćby Rossmann, wielki podatnik. I Zbąszyńska, gdzie jest PGF. W zamian zbudowano drogę dla Della, czyli donikąd. To wszystko jest kwestią braku strategii. Uważam, że zamiast wydawać grube miliony na trasę Górna, lepiej budować drogi w strefach przemysłowych i drogi, które pozwolą się z nich wydostać na ring autostradowy.

Tyle nieoficjalnie. Oficjalnie cieszymy się, że Łódź kwitnie, kreuje i płynie na fali wznoszącej.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki