- Jestem zaskoczona i rozczarowana wyrokiem. Ale jak mam nie być, skoro wzięłam 38 tys. zł kredytu, spłaciłam już 100 tys. zł, a bankowi wciąż mało i mało? To lichwa i rozbój w biały dzień. Nie odpuszczę tego. Na pewno złożę apelację - mówiła zdenerwowana Urszula Przygodzka.
Uzasadniając wyrok sędzia Marzena Kluba zaznaczyła, że w świetle prawa umowa kredytowa zawarta między bankiem i panią Urszulą jest ważna i że powódka nie wskazała jaki błąd popełnili bankowcy.
Pani sędzia zauważyła też, że bank dwa razy proponował powódce korzystną dla niej ugodę, z której nie skorzystała.
Urszula Przygodzka uważa jednak, że ugody nie były korzystne i że niewiele by na nich zyskała. Jej adwokat Bogdan Kurowski podkreśla, że biegły z zakresu bankowości stwierdził, że kredyt "Alicja", jaki zaciągnęła pani Urszula, jest niespłacalny, a sama umowa - wadliwa.
Wszystko zaczęło się w 1997 roku, gdy łodzianka z mężem Bogdanem w banku PKO BP wzięła 38 tys. zł kredytu na zakup mieszkania w bloku na łódzkim Karolewie.
- Płaciliśmy miesięczne raty w wysokości około 350 zł, mimo że niepokoiło nas, że kredyt cały czas rósł - opowiada Urszula Przygodzka. - W 2008 roku rozwiodłam się z mężem, który przestał spłacać kredyt. W tej sytuacji ja też przestałam, gdyż spłata była ponad moje siły. Gdy próby ugody zakończyły się fiaskiem, skierowałam sprawę do sądu domagając się umorzenia spłaty kredytu. Do tej pory spłaciłam 82 tys. zł, 16 tys. zł jest w depozycie sądowym, zaś bankowcy domagają się jeszcze 90 tys. zł. Przecież to absurd - mówi oburzona Urszula Przygodzka.
CZYTAJ TEŻ: Łódź zaciągnie ponad 300 mln zł kredytu
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?