Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzka burżuazja gromadziła wielkie fortuny. Na co wydawała swoje pieniądze

Anna Gronczewska
Pałac Poznańskich
Pałac Poznańskich
Wiele łódzkich fortun powstało dzięki odpowiednio dobranym małżeństwom. Jak żyła łódzka burżuazja? W jaki sposób gromadziła swoje wielkie majątki i na co najbardziej lubiła wydawać pieniądze?

Historyk Piotr Jaworski, emerytowany pracownik łódzkiego Centralnego Muzeum Włókiennictwa twierdzi, że młodzi ludzie, którzy startowali w biznesie, zwłaszcza pod koniec XIX wieku nie mieli zbyt wielu pieniędzy. Zaczynali od tego, że działali najpierw w firmie ojca, stawali się spadkobiercami, czasem dostawali udziały w fabryce. Jeżeli decydowali się na założenie własnego biznesu to szukali wspólnika, ale mogli też liczyć na pomoc rodziny.

- Gdy w dokumentach czytamy, że siostra pożyczyła bratu 20 tysięcy rubli to trzeba ostrożnie podchodzić do tych informacji - twierdzi Piotr Jaworski. - Zwykle tych pieniędzy nie pożyczała, a dawała weksle. Młody człowiek niósł je do banku i to był jego wkład w firmę.

Dobry posag był połową sukcesu

Ważną rolę odgrywały też posagi, choć z reguły i ich nie wypłacano gotówką. Teść dawał zięciowi weksle, które można było zdyskontować, zostawić jako zastaw.

- W Łodzi gotówka była rzadko używana, posługiwano się kredytem - zaznacza Piotr Jaworski. - Posagi były zwykle spłacane przez kilka lat.

Wszystko dokładnie określała umowa przedślubna. Jej zawarcie nie było obowiązkiem, ale decydowali się na taki krok zwłaszcza mieszkający w Łodzi Niemcy, z czasem ten zwyczaj przejęli Polacy. Oczywiście bogaci, mający co spisywać. Nie można zapominać, że taką umowę zawierano przed notariuszem, a jego usługa nie należała do tanich. W umowie przedślubnej ściśle określano jaki majątek osobisty wnoszono do małżeństwa. Piotr Jaworski podaje, że 22-letnia Emilia Hentschel, poślubiając w 1886 roku, Ernesta Wevera, wniosła posag w wysokości 20 tys. rubli oraz wyprawę oszacowaną na 4.595 rubli. Składały się na nią meble kuchenne i garnki, oraz wyposażenie salonu, kupione w warszawskiej firmie P. Globus, złożone z kanapy, dwóch foteli, 10 krzeseł, stołu „salonowego”, 2 luster, dywanu i 2 spluwaczek. Ponadto, w firmie Krall i Seidel, także z Warszawy, zamówiono za 700 rubli, niezbędny w salonie, fortepian. W spisie występują także karnisze i firanki na 6 okien oraz 3 lambrekiny. Ważny i kosztowny element wyprawy stanowiła zastawa stołowa.

- Panna Emilia została wyposażona w garnitur porcelanowy na 12 osób wart 115 rubli, liczne filiżanki, talerze, półmiski, szklanki, kieliszki i aż 5 karafek, wszystko z renomowanego składu Ignacego Hordliczki w Łodzi - opowiada Jaworski. - W sklepie żyrardo-wskiej firmy Hiellego i Dittricha zakupiono serwetę na stół, 10 nakryć, 4 i pół tuzinów ręczników, 5 tuzinów ścierek, 2 tuziny serwet deserowych i 3 tuziny chusteczek do nosa.

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

Przyszła panna młoda musiała odbyć kilka podróży do Warszawy, gdzie, w Domu Mód Bogusława Herse, „obstalowała” za 600 rubli 3 eleganckie suknie z jedwabiu i jedną wełnianą. Ponadto w Magazynie Bielizny F. Bobrowskiego i W. Urbańskiego, kupiła pościel: 15 prześcieradeł, 2 kołdry z kapami, 2 kapy podszywane, 8 jaśków i 6 wsypek. Tam też nabyła, odpowiedni do swojej pozycji, komplet bielizny osobistej, na który składały się 24 koszule dzienne i 12 nocnych, 12 par, jak to elegancko w spisie określono „pantalons”, 6 kaftanów, 4 spódnice i 24 pary pończoch. Natomiast 33 letni pan młody oświadczył, że jest współwłaścicielem Fabryki Taśm, Wstążek i Koronek Wever i Seiler, a jego udział wart jest 35.404 rb 43 kop., zaś innego majątku nie posiada.

Posag i wyprawa, dzięki intercyzie, pozostawały własnością żony, co dawało jej pewną niezależność finansową, a jednocześnie wzmacniało pozycję w rodzinie.

- Gdy małżonkowie się rozwodzili to żona zabierała łyżki, zastawy, często wyposażenie kuchni. Mąż musiał też wypłacić sumę posagową. 20 czy 25 tysięcy rubli stanowiło sporą kwotę - wyjaśnia Piotr Jaworski. Za te pieniądze można było wybudować w Łodzi kamienicę.

Przed dużym problemów stanęła rodzina Finsterów. Na dzisiejszej ul. Dowbo-rczyków mieli fabrykę pluszu. Po wojnie jej kontynuatorem zostały zakłady „Dywilan”. Ferdynand, starszy brat Teodora Finstera, głównego udziałowca, ożenił się z panną Krauze. Wniosła do jego majątku dobra warte około 3 tys. rubli i 20 tys. rubli posagu. Ale Ferdynand Finster młodo umarł. Trzeba było zwróci ten majątek pannie Krauze.

- Firma miała długi, większe niż wartość zakładu - mówi Piotr Jaworski. - Zebrała się rada familijna i ustaliła, że Teodor, młodszy brat Fryderyka, ożeni się z wdową. Tak zrobili... Problem pojawił się wtedy, gdy panna Krauze rozwiodła się z Teodorem. Ponoć wyciągnęła z niego ogromna kasę...

Małżeństwo Fryderyka, a potem Teodora Finstera nie było jedynym, dzięki któremu pan młody powiększał swój majątek. W okresie międzywojennym Karol Geyer należał do jednych z najbogatszych ludzi w Łodzi. Stało się to m.in. dzięki dziedzictwu jego rodziny, ale też spory posag wniosła jego żona, Maria Eryka. Była ona wnuczką Karola Scheiblera.

- Jedna z córek Karola Scheiblera, Matylda Zofia wyszła za Edwarda Herbsta, a inna, Adela Maria, matka Marii Eryki, za Adolfa Gustawa Buchholtza - opowiada Piotr Jaworski. - Adolf Buchholtz był właścicielem dużej fabryki w Supraślu. Tam też wyjechała jego rodzina. Ale żona i dzieci mieszkały głównie w Berlinie.

Maria Eryka wniosła w posag swojemu mężowi Karolowi Gyerowi m.in około 1000 akcji fabryki Scheiblerów, ale też majątek w Dąbrowie Zielonej koło Częstochowy. Należał on do babci Marii Eryki, czyli żony Karola Scheiblera, Anny z Wernerów. Majątek był ogromny. Liczył sześć tys. akrów. Były tam stawy, lasy, młyn, krochmalnia, gorzelnia. Dwór zbudowany był z modrzewia i liczył 400 lat.

Małżeństwo wnuczki Scheiblera i Karola Geyera zostało skojarzone. Kobieta zakochała się w starszym od siebie mężczyźnie, bez majątku. Chciała za niego wyjść za mąż. Rodzina musiała interweniować. Poznali więc Marię Erykę z Karolem Geyerem. Był dosyć przystojny, inteligentny, skończył studia i potomkini Scheiblerów zdecydowała się na ślub. Zamieszkali w pałacyku przy ul. Czerwonej 4.

Wspomniana wcześniej Anna z Wernerów, córka właściciela fabryki sukna ze Zgierza, gdy poślubiła Karola Scheiblera, jednego z twórców przemysłu w mieście, wniosła 20 tys. rubli posagu... Posag był dwukrotnie wyższy niż oszczędności męża. Pozwoliło to Karolowi Scheiblerowi na otwarcie pierwszej fabryki.

Najstarsza córka Karola Scheiblera, Matylda, wyszła za Edwarda Herbsta. Herbstowie nie należeli do najbogatszych łódzkich rodzin. Edward był synem kupca, który do Łodzi przywędrował z Saksonii. Absolwent warszawskiej Szkoły Handlowej miał jednak bardzo ważną zaletę. Należał do ludzi niesłychanie wpływowych, a jego wpływy sięgały Petersburga.

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

- Mógł tam załatwić wiele rzeczy przez co był bardzo cenny dla Karola Scheiblera - dodaje pan Piotr.

Heinzlowie należeli z kolei do rodzin mających arystokratyczne ambicje. Nic więc dziwnego, że Juliusz Heinzl kupił sobie tytuł barona. Podobno zrobił to pod wpływem synów: Juliusza Teodora i Ludwika. Tytuł barona Juliusz Heinzl miał kupić od księcia Sachsen-Coburg-Gotha, wraz z zamkiem Hohenfels. Młodszy syn Juliusza, Ludwik, ożenił się z hrabianką Marią Konstancją z Przezdzieckich herbu Colonna-Walewską. Natomiast Juliusz Teodor został mężem Anny Geyer, córki Ludwika. Z kolei córka barona Juliusza Heinzla poślubiła barona Józefa Tanfaniego, włoskiego finansistę, który arystokratyczny tytuł kupił krótko przed ślubem.

W dziewiętnastowiecznej Łodzi, a także tej w pierwszej połowie XX wieku, nie spotykało się mieszanych małżeństw, żydowsko - polskich czy też niemiecko- żydowskich. Piotr Jaworski pamięta jaką w okresie międzywojennym sensację wywarła informacja, że jeden z mieszkańców Zgierza, Polak, ożenił się z Żydówką. Rozpisywały się o tym gazety.

Natomiast rzadkością nie były małżeństwa polsko - niemieckie. Na przykład Geyerowie mieli żony Polki. Gustaw Wilhelm Geyer, wnuczek Ludwika, ożenił się z Zytą Czekalską, córką właściciela zakładu szewskiego w Warszawie. On był protestantem, ona katoliczką. Zawarli ślub ekumeniczny. Polski fabrykant z Łodzi, Konstanty Walczak ożenił się z córką Bussego, niemieckiego przemysłowca, który miał w podłódzkim Dobieszkowie farbiarnię. Zwykle fabrykanci brali żony ze swej klasy. Ale duże poruszenie musiał wywołać ślub Leon Grohmana, najmłodszego brata Henryka, z aktorką Aliną Dębicką. Rodziny żydowskich przemysłowców zawierały małżeństwa między sobą. Nieraz żenili syna z daleką kuzynką, by zachować majątek.

- Dosyć skomplikowanie wyglądały małżeństwa ortodoksyjnych Żydów - opowiada Jaworski. - Małżeństwo kojarzyli swatowie, zawierali je bardzo młodzi ludzie. Teść wypłacał zięciowi posag. Ale był on deponowany w banku. Zięć przez kilka lat za darmo mieszkał u teścia i studiował Talmud. Nie zajmował się biznesem. Dopiero po ściśle określonym czasie, zdaje się było to pięć lat, teść dopuszczał go do biznesu i dawał do dyspozycji posag.

Wystawne wesela, piękne meble i automobile

Wesela łódzkich fabrykantów odbywały się z reguły w domach panny młodej, rzadziej w lokalach. W ówczesnej prasie zachowały się rzadkie relacje z takich uroczystości. Choć warszawskie „Słowo” odnotowało ślub króla milionerów, Karola Scheiblera juniora z Anną Grohmanową, córką Ludwika. Warszawski dziennikarz napisał, że przyjęcie weselne charakteryzowało się amerykańską rozrzutnością. Zjedzono kilkadziesiąt kuropatw i wypito nie zliczoną ilość wina.

Kiedy zaś w 1901 roku Józef Urbanowski poślubił swoją kuzynkę Julię Steinbock z Warszawy, huczne przyjęcie urządzono w jego pałacu w Inowłodzu, zwanym „Urbanówką”. Urbanowscy mieli największy zakład budowlano-kamieniarski w zaborze rosyjskich. W nim powstały m.in. najpiękniejsze nagrobki, które można teraz podziwiać na Cmentarzu Starym przy ul. Ogrodowej w Łodzi. Natomiast w 1914 roku w łódzkim Grand Hotelu miało miejsce wesele Lili Kinderman, córki Juliusza z Kurtem Schweikertem, do którego rodziny należała fabryka przy ul. Wólczańskiej 215. Przyjęcie nazwano majstersztykiem sztuki kulinarnej, a na fortepianie grał sam R. Teugarten.

Kobiety w rodzinach niemieckich przemysłowców, wyznania protestanckiego, nie miały znaczącej pozycji. Mówiło się na przykład o pani Gustawowej Geyerowej, nikt za bardzo nie wiedział jak miała na imię. Choć było kilka pań zajmujących się biznesami. Jak chociażby Helena Geyerowa, żona Gustawa. Jej mąż wcześnie umarł i musiała się zająć prowadzeniem fabryki koronek. Farbiarnię przy ul. Zielonej, prowadziła też Amalia Ende. Prawdopodobnie była wdową.

- Ale formalnie kobiety uczestniczyły w prowadzeniu fabryk - mówi Piotr Jaworski. - Należały do rad nadzorczych, komisji rewizyjnych, bo miały udziały w spółkach,.

Panowały różne zwyczaje co do dzielenia fabrykanckich fortun. Na przykład Geyerowie dzielili akcje. Każde dziecko otrzymywało odpowiedni pakiet, a potem przekazywało je na swoich potomków. Ale Biedermanowie przyjęli inną zasadę. Jeden z synów przejmował fabrykę i spłacał resztę rodzeństwa gotówką.

Do połowy lat 70. większość fabrykantów miało wykształcenie podstawowe. Potem zaczęli kończyć Szkołę Niemiecko - Rosyjską, albo Wyższą Szkołę Rzemieślniczą. Jak Emil i Robert Geyerowie, Karol Anstadt. Jednak niewielu miało pełne średnie wykształcenie. Na przykład Salamon Barciński nie skończył piątej klasy włocławskiego gimnazjum męskiego. Ale na wykształcenie dzieci zaczęli stawiać m.in. Karol Scheibler i Ludwik Geyer. W ślad za nimi poszli inni łódzcy przemysłowcy. Jednym z pierwszych, drugiej generacji, który ukończył wyższe studia był Emil Geyer. Około 1870 roku otrzymał dyplom Wyższej Szkoły Technicznej we Wrocławiu. Wyższe wykształcenie miał też Otto Gehlig, który do Łodzi przyjechał już w latach 70. XIX wieku. Z czasem coraz więcej dzieci fabrykantów miało wyższe wykształcenie. Ale na przykład Ludwik Geyer, nie był wykształcony, ale oczytany. Kiedy przyjechał do Łodzi miał 58 różnych niemieckich książek. Interesował się teatrem. Z kolei Karol Scheibler znał kilka języków obcych. Juliusz Kunitzer posiadał księgozbiór liczący 200 tomów, m. in. utwory Puszkina i Gogola. Profesor Stefan Pytlas w książce „Łódzka burżuazja przemysłowa w latach 1864-1914” pisze, że Kunitzer starał się być demokratą w życiu.

- Rękę podawał wszystkim, bez względu na narodowość i wyznanie - czytamy w książce Stefana Pytlasa.

Ludwik Grohman miał dwie szafy z książkami wartymi 1350 rubli. Zbierali je też Marurycy Poznański i Karol Scheibler junior. Jego ojciec też musiał mieć księgozbiór, bo 1885 roku otwarto przy jego fabryce największą bibliotekę dla robotników. Zbiory Maurycego i Sary Poznańskich trafiły w 1927 roku do Miejskiej Biblioteki Publicznej.

Meble w stylu Ludwika XV, w Łodzi, tak jak w Warszawie, pojawiły się w latach 80. XIX wieku. Wielu pałacach fabrykanckich na ścianach wisiały gobeliny, jak choćby u Salomona Barcińskiego. Każdy obowiązkowo miał salon. Jeśli był to pałac mniej zamożnego fabrykanta to wtedy część pokoju stołowego pełniła rolę mini - salonu. Łódzcy fabrykanci jedną, czasem dwie sypialnie. Jej umeblowanie było typowe. Stały w niej dwa łóżka, od lat 80. XIX wieku, tylko z materacami, dwa nocne stoliki, szafy na bieliznę i odzież. I obowiązkowo nocne stoliki, toaletka. Z czasem nowością stały się żelazne łóżka dla dzieci.

ZOBACZ

Na ul. Piotrkowską przychodziło się kupić tzw. delikatesowe towary. Taki magazyn eleganckich wyrobów męskich, damskich i uczniowskiej przy ul. Piotrkowskiej 98 prowadził Emil Schmechel To słynny Dom Buta. Tę nazwę nadano mu po wojnie, kiedy jego właścicielem stał się Powszechny Tom Towarowy i sprzedawał w nim buty. Nieopodal pod numerem 100 a stoi piękny secesyjny budynek „Esplanady”...

Fabrykanci ciężko pracowali, czasem się bawili, grali w bilard i wyjeżdżali do wód. Jednak w 1893 roku „Kurier Codzienny” napisał, że Łódź ma swój odrębny świat zwyczajów towarzyskich i życie odmienne... Cóż, widać że zawsze to miasto pozostawało w cieniu stolicy... Wiadomo którzy z łódzkich fabrykantów jako pierwsi kupili sobie auta. Już w 1906 roku szczęśliwym posiadaczem automobilu został Maurycy Poznański. Auto miał również wielki miłośnik motoryzacji Karol Bennich junior. W 1911 roku w Łodzi były już 23 automobi le. Takimi pojazdami jeździli m.in. Julisz Teodor Heinzel, Oskar i Robert Schweikertowie, Robert Geyer, Stanisław Silberstein, Karol Eisert. W 1914 roku w Łodzi zarejestrowano 44 auta, z których aż 75 procent z nich należało do fabrykantów. Na przykład dwa auta posiadał Jakub Hertz, zięć Izraela Poznańskiego. Jednym z nich był zakupiony w Paryżu „Delleus - Belleville”, posiadający niebotyczną jak na tamte czasy moc 25 koni mechanicznych. Mogło nim podróżować sześć osób. Było to niewątpliwie najlepsze auto jakie pojawiło się na ulicach Łodzi. Niewiele gorszy samochody mieli Juliusz Teodor Heinzl i Ernst Leonhardt. Łódzcy fabrykanci najchętniej kupowali auta marki „Benz”, ale powodzenie miały też „Matissy”, „Adlery”, „Mercedesy”, „Daimlery”. „Protosy” czy sprowadzane z Antwerpii „Minerwo”. Wielu z fabrykantów miało szoferów, choć wielu lubiło samemu prowadzić auto. Nie brakowało też wśród nich miłośników sportów automobilowych. Uprawiał je na przykład Karol Bennich junior, a Adolf John był członkiem klubu automobilowego w Wiedniu. A prawo jazdy mieli m.in. Juliusz Teodor Heinzel, Albert Steingert.

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki