Mało nas, mało nas, do pieczenia chleba...
Kiedy u Wrońskiego wyjmowano z pieca pierwsze chleby, na łódzkim rynku było około dwustu piekarni i nie było słychać o żadnej, która by plajtowała; wszystkie przynosiły dochody! Ojciec Izabelli Wrońskiej odkupił zakład na Bałutach w 1968 roku od ówczesnego właściciela Jana Kuciny. Prowadził firmę do 1975 roku, potem zachorował i musiał przerwać działalność. Piekarnię uruchomił ponownie w 1978 roku jej obecny właściciel Stanisław Wroński i - choć przeżywał w niej lepsze i gorsze czasy - prowadzi ją nieprzerwanie do dziś.
W latach 70. XX wieku piekarnia Wrońskiego pracowała 24 godziny na dobę. Pracowników wciąż było za mało, przyjmowało się młodych na szkolenia. Personel musieli podzielić na kilka czteroosobowych zmian; kiedy jedna zmiana kończyła pracę, następna już zakładała fartuchy. I tak przez wszystkie dni w tygodniu z wyjątkiem sobót.
W piekarni było tyle roboty, że stopniowo włączyła się do niej cała rodzina. Rodzicom zaczęła pomagać córka Kinga, potem z kolei jej córka Marta i syn Karol, który zajął się w firmie komputerami, a czasem stawał przy piecu razem z nocną zmianą. Rodziców stać było wprawdzie na to, aby go utrzymywać, ale chcieli, żeby Karol nauczył się pracować i wyrobił sobie charakter.
W 1995 roku zmienili nazwę firmy na "Wroński" i stworzyli znak firmowy, charakterystyczny trójkąt. Zaczęli też otwierać w Łodzi własne sklepiki. Ten pierwszy przy ul. Barbary obok piekarni, a potem także w innych dzielnicach.
Dużo nas, dużo nas, do pieczenia chleba... Więc już nam, więc już nam, ciebie tu nie trzeba...
W województwie łódzkim działa obecnie tysiąc piekarni, z tego 252 w samej Łodzi. W roku 2010 zawiesiło działalność 34 z nich (28 w Łodzi). Od stycznia do czerwca tego roku zlikwidowano już 14 piekarni w Łodzi, a 31 w całym województwie. Wrońscy się trzymają, choć pani Izabella mówi, że firma przeżywa teraz jeden z najcięższych okresów w swojej 30-letniej historii.
W zakładzie, który dawniej pracował 24 godziny na dobę, teraz jest ruch zaledwie kilka godzin dziennie i już o godz. 14 pierwsza zmiana kończy pracę. O godz. 17 zaczyna się wypiek na następny dzień; a o godz. 22 przychodzą pakowacze, którzy kroją chleb i wkładają go do foliowych woreczków. Potem pieczywo jest rozwożone do sklepów. Tych własnych Wrońscy prowadzą 10 w różnych częściach miasta. Dostarczają też swoje wypieki do kilku innych sklepów.
Wrońscy chlubią się tym, że w swojej piekarni produkują pieczywo tradycyjne, nie dodają żadnych substancji chemicznych mających na celu poprawę jakości czy przedłużenie świeżości. Stosują wyłącznie stare, sprawdzone receptury. Mąkę też kupują w niewielkich, tradycyjnych, niewielkich młynach - te wielkie stosują dodatki enzymatyczne.
Ich głównym dostawcą jest Młyn Miltex z Bąkowa pod Łowiczem. Wypieki Wrońskich doceniają w wielu konkursach i na "festiwalach" gastronomicznych. W 2010 roku były wystawiane na Łódź Design Festival, stanowiły nawet główny element instalacji włoskich artystów.
Mało nas, mało nas do pieczenia chleba, jeszcze raz, jeszcze raz...
Pieczywo i ciastka były dawniej formą ofiary dla bóstwa. Używano ich także do praktyk magicznych; miały przyciągać miłość, szczęście i bogactwo. Dziś pieczywo jest podstawą naszej diety, a ciasta stanowią nieodłączny element spotkań towarzyskich.
Co prawda wiele osób uważa, że chleb tuczy; kto próbuje się odchudzać, ten zamiast po zwykły chleb sięga po chrupkie pieczywo. Stanisław Wroński śmieje się z takich poglądów: pieczywo "odchudzone" pęcznieje w żołądku i wychodzi na to samo. Ludzie wiedzą, co dobre, więc na prawdziwy tradycyjny chleb, bez polepszaczy, zawsze klient się znajdzie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?