Rządowej decyzji jeszcze nie ma, na dworcach Kaliskim i Widzewie nikt nie koczuje, ale nie zdziwiłbym się, gdyby w urzędzie miasta były przygotowywane plany "ewentualnościowe".
Jeśli uchodźcy mieliby gdzieś trafić, to raczej do miast, zwłaszcza z takimi tradycjami jak Łódź, znana z "wieży Babel". Łodzian o zgodę nikt nie zapyta ani w konsultacjach, ani w referendum. Polaków zresztą też nie. Paradoksalnie jednak, w takim mieście jak Łódź o akceptację dla przybyszy z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej może być łatwiej.
Dlaczego? Kiedy obserwujemy dzikie tłumy na dworcu Keleti lub u wlotu do Eurotunelu, lęk budzi w nas kłębiąca się, nieprzewidywalna ludzka masa. W Łodzi ta masa przybierze twarze konkretnych ludzi, kobiet, mężczyzn, dzieci, którzy po tułaczce zapewne będą próbowali ułożyć sobie życie.
Z bliska strach ma jednak mniejsze oczy. I budzą się też inne uczucia: współczucie, chęć udzielenia pomocy.
Zresztą - jaka masa? Włodzimierz Cimoszewicz podał proste wyliczenie: gdyby każda z 3,5 tysiąca polskich gmin przyjęła jedną trzyosobową rodzinę, ponad 10 tysięcy uchodźców "zniknęłoby" w Polsce. Ale nawet gdyby nie wszystkie gminy było na to stać, czy kilka rodzin w takim mieście jak Łódź zrobiłoby wielką różnicę?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?