Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzki technopark: Na styku nauki, biznesu i polityki

Piotr Brzózka
targi4future.pl
Któregoś pięknego letniego dnia miejscy radni odkryli ze zdumieniem, że Łódzki Regionalny Park Naukowo-Technologiczny, w skrócie zwany technoparkiem, przynosi straty.

Stosunkowo niewielkie, ale wystarczająco duże, by z miejsca przekształcić spółkę w obiekt specjalnej troski. Na prezesa technoparku spłynęła lawina krytyki, co było o tyle dziwne, że kończącą się kadencję Andrzeja Stycznia przedłużono właśnie na kolejne lata. Kupy się nie trzyma? A czy to ważne? Dla większości obserwatorów jest jasne, że technopark stał się miejscem politycznej rozgrywki wewnętrznych frakcji Platformy Obywatelskiej. Aczkolwiek nie da się ukryć, że przy okazji poruszono wiele istotnych problemów.

Na początek to, co jest powszechnie wiadome. Miasto zdecydowało się pokryć ze swojej kasy 750 tys. zł straty, wygenerowanej przez technopark w 2011 roku. Przy okazji rozpoczęła się dyskusja na temat wyników spółki, bo jak się okazało, rok 2012 również zamk-nął się stratą, a jak twierdzi Krzysztof Grzywaczewski, dyrektor biura nadzoru właścicielskiego UMŁ, w 2013 roku będzie podobnie.

Atmosferę podgrzała sprawa kolejnej inwestycji technoparku - wartego 100 milionów złotych projektu Bio Nano Park Plus, realizowanego wspólnie z Politechniką Łódzką. Będzie to dalszy etap gigantycznej inwestycji, ukończonej w ubiegłym roku i otwartej z pompą, przy udziale prezydenta Bronisława Komorowskiego. Nowy projekt zapowiada się imponująco, miasto (a więc największy udziałowiec technoparku) zaczęło jednak wyrażać obawy o jego przyszłość. Kilka dni temu cytowaliśmy Krzysztofa Grzywaczewskiego, który narzekał, iż zarząd nie przedstawił wspólnikom wyników starań o ten projekt, a terminy wykonania analiz są odsuwane. Gorące zaniepokojenie w tej sprawie wyraża też Tomasz Kacprzak, który jeszcze jako szef Rady Miejskiej zabiegał o to, by miasto przeznaczyło sześć milionów złotych na brakujący wkład własny, potrzebny do sfinansowania inwestycji.

Dodatkowo niezdrowe emocje wywołuje fakt, że technopark rozpoczął sprzedaż należących do niego działek. Pierwszą kupił Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (za 2,5 mln zł). Dodatkowo ŁRPNT prowadzi rozmowy w sprawie zbycia kolejnej nieruchomości - tym razem na rzecz firmy farmaceutycznej. Spółka chciała też ubić z WFOŚiGW inny interes, wynajmując funduszowi powierzchnie biurowe na potrzeby tymczasowej siedziby.

Na to wszystko nakładają się zmiany personalne. Ale wbrew wcześniejszym spekulacjom, nie doszło do roszady na stanowisku prezesa, mamy za to nowe twarze w radzie nadzorczej. A tak w ogóle, to wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane.

Łódzki technopark to łakomy kąsek. Tak w dosłownym sensie, jak to zwykle bywa rozumiane w świecie polityki, choć akurat polityków tam dziś się nie zatrudnia, no może poza Johnem Godsonem - on jednak przebywa na urlopie bezpłatnym. To jedyna spółka, którą Łódź może się chwalić na świecie, przynajmniej jeśli chodzi o stan posiadania. To spółka, która jest zauważana w Warszawie. Technopark jest chwalony przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, prezydent Komorowski nie dość, że przyjeżdża do Łodzi na przecięcie wstęgi w Bio Nano Parku, to jeszcze bierze ze sobą prezesa Stycznia do Brukseli na podpisanie umowy z tamtejszym parkiem technologicznym. Generalnie wyższa półka. No i świetne miejsce do pracy.

Prezes Styczeń, choć przyszedł tu z bankowości, od początku uchodzi za człowieka Krzysztofa Kwiatkowskiego. Nie był wcześniej znany na politycznych salonach, ale do przypięcia łatki wystarczył sam fakt nominacji za czasów komisarza Tomasza Sadzyńskiego, który jest człowiekiem z drużyny byłego ministra sprawiedliwości. Po wyborach nowe władze Łodzi, choć również platformiane, szybko usiłowały Stycznia usunąć. Było to w roku 2011. Przedstawiciel magistratu miał zakomunikować pozostałym członkom rady nadzorczej (reprezentującym m.in. łódzkie uczelnie), że prezes utracił zaufanie wiceprezydenta Marka Cieślaka. Ci jednak na takie wyjaśnienie nie przystali, prezes pozostał na stanowisku.
Jaki to ma związek ze świeżą awanturą wokół technoparku? Ano taki, że Styczeń wciąż jest niewygodny, bo niby swój chłop, ale jednak nie swój, tylko Kwiatkowskiego. Dlaczego więc wciąż jest na stanowisku?

Marek Cieślak, nie wypierając się, że chciał Stycznia się pozbyć, przekonuje, że postawił na niego teraz, bo został miesiąc na załatwienie "papierologii", związanej z nowym projektem, wartym sto milionów i trudno do tego angażować nowego człowieka. Sensowne wyjaśnienie, ale pozostaje pytanie, czy w takim układzie już w sierpniu zaufanie nie wyparuje ponownie?
W kuluarach można usłyszeć taką oto historię. Zła atmosfera wokół technoparku i samego Stycznia miała być rozpętana kilka tygodni temu nieprzypadkowo. Kończyła się kadencja prezesa i nie było lepszego momentu, by usunąć go z fotela. Sprawy miały się zdecydować na początku czerwca, niespodziewanie jednak rozstrzygnięcie tej kwestii zostało przesunięte na 27 czerwca. Data jak każda inna, gdy nie fakt, że wypadała dzień po głosowaniu nad absolutorium dla Hanny Zdanowskiej. Znów można zapytać - a co to ma za znaczenie? Może mieć takie - jak powiada osoba pozostająca blisko tej sprawy - że Styczeń został kimś w rodzaju zakładnika. Możliwe, że gdyby radni związani z Kwiatkowskim nie poparli Zdanowskiej - a przecież była taka obawa - dziś już w technoparku mościłby się ktoś inny. To tłumaczyłoby też, dlaczego Styczeń pozostał na kolejną kadencję, mimo iż urzędnicy miejscy i radni partii rządzącej mają mu tak wiele do zarzucenia. Pytanie tylko, czy to możliwy scenariusz i czy - przy całym szacunku dla Stycznia - może on być odpowiedniego kalibru zakładnikiem? Chyba że symbolicznie jego prezesurę traktować jako panowanie jednej z frakcji nad niezwykle atrakcyjną spółką. Przedstawiciele poszczególnych opcji w Platformie nabierają w tej sprawie wody w usta, a sam Styczeń zapiera się, że będzie odpowiadał tylko na merytoryczne pytania, związane z pracą technoparku. Tylko co tu zrobić w sytuacji, gdy nauka miesza się z polityką?

Jest zresztą jeszcze inna, stricte polityczna interpretacja ostatnich wydarzeń. Uwadze obserwatorów nie umknęło krytyczne podejście środowiska Młodych Demokratów i zaangażowanie w sprawy technoparku Tomasza Kacprzaka - obecnie pozbawionego splendoru, wynikającego z przewodniczenia Radzie Miejskiej i - jak się mówi - niekoniecznie mającego szansę na wielką karierę w polityce. Czyżby był jakiś plan? Kacprzak ze wszystkich sił zaprzecza, jakoby miał wybierać się do technoparku....

Nawet jeśli te spekulacje są fałszywe, już sam fakt, że pojawiają się często i gęsto, świadczy o fatalnej atmosferze i jest kolejnym dowodem na upolitycznienie kolejnych sfer życia w Łodzi.

Jak już wspomnieliśmy na początku, do zmian w zarządzie nie doszło, miasto wymieniło za to swoich przedstawicieli w radzie nadzorczej. Szefową tego zgromadzenia została Barbara Mrozowska-Nieradko, a więc sekretarz miasta, do rady wszedł też m.in. Sławomir Lachowski. Ten Lachowski - legenda polskiej bankowości, co może stawiać prezesa Stycznia w dość ciężkiej sytuacji psychologicznej. Co ciekawe, Mrozowska-Nieradko zastąpiła na stanowisku Krzysztofa Grzywaczewskiego, który teraz snuje wątpliwości a propos przyszłości wartego sto milionów projektu. A może to nic dziwnego, wszak Marek Cieślak podkreśla, że rada zawsze uważnie przyglądała się poczynaniom zarządu. A propos - panowie są starymi znajomymi. Grzywaczewki był zastępcą Cieślaka w Łódzkiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej.

Koniec końców, lato w technoparku będzie gorące, bo radni już zapowiedzieli, że właśnie tam zorganizują wyjazdowe posiedzenie komisji finansów. Może być z tego niezła szopka.

W Łodzi wielkie projekty naukowe zawsze mieszały się z polityką, czasem nawet dużo większą niż dziś. Tak było przecież z programem offsetowym w 2003 roku, realizowanym w głównej mierze przez Uniwersytet Łódzki, ale będącym wynikiem politycznych umów, związanych z zakupem przez Polskę samolotów bojowych F-16. Offset, a zwłaszcza wymieniane w tym kontekście miliony dolarów, był nośnym grzejnikiem, przy którym wygrzewali się politycy - wówczas głównie SLD z premerem Millerem na czele, bo ta ekipa była akurat przy władzy. Gorzej było, gdy trzeba było się przyznać do porażki offsetu, przynajmniej tu, na łódzkim podwórku. A przyznać szybko trzeba było, że nikt nie wpompuje 250 milionów dolarów w łódzką naukę i że w ogóle inaczej to miało wyglądać. Dziś, równo dziesięć lat po podpisaniu umowy offsetowej przez UŁ, poza szczególnymi entuzjastami tamtego programu, ciężko jest znaleźć kogoś, kto potrafiłby wskazać jego wymierne efekty. Łódź nie stała się dzięki niemu ani drugą Doliną Krzemową, ani nawet dolinką.

Wybudowanie imponującego BioNanoParku na terenie łódzkiego technoparku pokazuje, że unijne euro są skuteczniejsze niż amerykańskie dolary, a Bruksela jest pewniejszym partnerem niż Waszyngton (czy też Austin w Teksasie).

Budowa BioNanoParku pochłonęła 76 milionów złotych, z czego Unia wyłożyła 53 miliony euro. Projekt imponuje rozmachem (niektórzy powiedzą nawet, że zbytnim), imponujące też było tempo budowy, bo rzadko się zdarza, żeby w Polsce ukończyć inwestycję wiele miesięcy przed czasem. No i prezydent przyjechał na otwarcie, choć akurat zanotowano w czasie tej wizyty kilka złowróżbnych wpadek. BioNanoPark, to mówiąc w skrócie, dwa duże laboratoria: biotechnologii przemysłowej oraz biofizyki molekularnej i nanostrukturalnej. Świadczyć one mają komercyjne usługi na rzecz przemysłu albo np. szpitali. Perłą, którą chwali się technopark, jest pracownia implantów medycznych - tu można tworzyć trójwymiarowe modele anatomiczne kości na podstawie zdjęć rentgenowskich. Robi wrażenie i sprawdza się w praktyce.

Problem w tym, że to jeden z niewielu konkretów, którymi dziś może się pochwalić technopark. Budynek jest imponujący, laboratoria robią wrażenie nawet na laiku, a ponoć faktycznie jest tam zgromadzony fantastyczny sprzęt. Wszystko jednak sprawia wrażenie, jakby było dopiero w fazie wczesnego rozruchu (zresztą kompleks wciąż jest doposażany). Tym, co się rzuca w oczy, jest brak... ludzi. Zapewne takie obrazki działają na wyobraźnię prezydenta Cieślaka i innych krytycznie nastawionych gości, którzy odwiedzają firmę i chcieliby, żeby Bio Nano Park lepiej "hulał". Wyjaśnieniem nas razie będzie, że to dopiero początek, ale już teraz, na początku, nie wszyscy są zadowoleni z rysujących się perspektyw współpracy parku ze światem zewnętrznym.

Sceptycy mają też pretensje, że projekt jest słabo promowany i że Łódź słabo się za jego pomocą promuje. Bo w teorii to prawdziwa perła, miejsce które trudno porównywać do czegokolwiek w Łodzi.

Co do strat. Nikt nie zakłada, że spółka będzie przynosić miliony dochodu, zresztą nawet jeśli, nie mogłyby one być wypłacane w postaci dywidendy, lecz inwestowane w rozwój firmy. Niemniej jednak wspólnicy, a zwłaszcza miasto, przestępują z nogi na nogę, czekając, aż nie trzeba będzie do interesu dokładać.

Trwa również ostra dyskusja na temat gruntów, które otrzymał technopark. W sumie to aż 14 hektarów, głównie terenów leśnych, ale z możliwością przeprowadzenia ciekawych inwestycji. Technopark zaczął je sprzedawać, może dlatego, żeby pozyskać stawiających twarde warunki inwestorów, a może dlatego, żeby zarobić i zmniejszyć bieżące straty. Ponoć spółka płaci od 14 hektarów aż 360 tysięcy zł podatku rocznie. Problem w tym, że technopark został wyposażony w grunty po to, by je dzierżawił, a nie sprzedawał. Formaliści zawsze będą mogli wyciągnąć ten argument na stół.

Pewne jest, że emocji i dobrych, i złych, będzie przybywać, zwłaszcza jeśli kiedy ruszy kolejny, jeszcze droższy projekt Bio Nano Park Plus. Nic tak nie pobudza jak wielkie pieniądze w publicznych rękach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki