Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzkie korzenie Aleksandra Bardiniego

Anna Gronczewska
Aleksander Bardini z reżyserem Januszem Majewskim
Aleksander Bardini z reżyserem Januszem Majewskim
Sto lat temu na świat przyszedł Aleksander Bardini. Ten wybitny artysta, aktor, reżyser i pedagog przez lata kojarzony był z Warszawą. Ale urodził się w Łodzi. W naszym mieście spędził młodość, tu zdał maturę i nauczył się grać na skrzypcach.

Kamienica przy ul. Zielonej 6 dalej stoi. To w niej 17 listopada 1913 roku urodził się Aleksander Bardini. Był synem Józefa Bardyniego i Marii, z domu Grad. Ojciec był kucharzem. Przy ul. Zielonej 6 prowadził jadłodajnię. W tej kamienicy rodzina Bardynich zajmowała całe piętro. Co ciekawe nazwisko Bardiniego pisało się kiedyś przez "y", a nie "i". Bardyni byli z pochodzenia Żydami.

- Zmiana nazwiska z Bardyni na Bardini miała miejsce, gdy zapisywał się w 1932 roku do Państwowego Instytutu Teatralnego w Warszawie - wyjaśnia Maria Dworakowska, autorka kalendarium życia artysty, które ukazało się w "Pamiętniku Teatralnym" w 2010 roku. - Akt urodzenia był napisany cyrylicą. Urzędnik wypisując dokument najprawdopodobniej zamienił "y" na "i". W skróconym akcie urodzenia wydanym przez Urząd Stanu Cywilnego w Łodzi w nazwisku jest samogłoska "y". Muszę jednak przyznać, że ładniej brzmi nazwisko Bardini.

Aleksander miał 4 lata, gdy na świat przyszła jego siostra Irena. Rodzinie Bardynich musiało się dobrze powodzić, bo często wyjeżdżali do Ciechocinka, uznanego już wtedy kurortu. Tam chętnie się fotografują w zakładzie "Ormuz". Zdjęcia wysyłają członkom rodziny.

Rodzice dbają o wykształcenie jedynego syna. Posyłają Aleksandra do dobrego Prywatnego Gimnazjum Męskiego Mieczysława Witaszewskiego noszącego imię Ignacego Skorupki. Jak wspominają uczniowie tej szkoły, nie było w niej antysemityzmu. Żydzi przyjaźnili się z Polakami i odwrotnie. Grali w tych samych drużynach sportowych, siedzieli w tych samych ławkach.

- Ale tak było tylko do bramy szkolnej - wspominał jeden z uczniów tej szkoły. - Potem każda nacja wracała do własnego życia.

Maria Dworakowska przypomina, że w różnych okresach swego życia Aleksander Bardini miał różny stosunek do swych korzeni.

- Pod koniec życia bardzo uwidaczniał swe żydowskie korzenie - zaznacza Maria Dworakowska.

Ale generalnie był niesłychanie powściągliwy w pokazywaniu swej prywatności. Lubił jednak podkreślać, że właśnie w Łodzi nauczył się grać na skrzypcach.

To dzięki ojcu nauczył się grać na tym instrumencie. Grał na skrzypcach w orkiestrze Żydowskiego Towarzystwa Muzyczno-Literackiego "Hazomir". Miała ona w repertuarze nawet oratoria Haendla. Występuje też w zespole muzyków grających przedstawienia musicalowe. Są one wystawiane w języku jidisz, w studiu teatralny działającym przy "Hazomirze". Gra też na skrzypcach w żydowskim, literackim kabarecie "Ararat".

Jako nastoletni chłopak brał też udział w życiu kulturalnym miasta. Chodził na koncerty do łódzkiej filharmonii, był częstym bywalcem kin.

- U nas, w kinie "Odeon", na pierwszym seansie grał na fortepianie Artur Balsam, który później po studiach w berlińskim konserwatorium zrobił oszałamiającą karierę jako pianista - opowiadał Aleksander Bardini w wywiadzie udzielonym "Przekrojowi". - Kiedy do Łodzi przyjeżdżał sławny dyrygent Hermann Abendroth, muzyków orkiestrowych zwoływano, chór Żydowskiego Towarzystwa Muzycznego sprzęgał się z chórem Niemieckiego Towarzystwa Muzycznego i odbywał się koncert. Po jego zakończeniu wszyscy wracali do grania w kinach i lokalach.

W napisanym już po wojnie życiorysie podkreślał, że jeszcze w gimnazjum zajmował się sprawami artystycznymi, przeważnie muzyką.

- Postanowiłem poświęcić się karierze artystycznej i wybrałem teatr - pisał. - Ponieważ lata 1930-1932 już były w domu materialnie złe, dorabiałem sobie korepetycjami w szkole i uczeniem gry na skrzypcach.

W 1932 roku Aleksander Bardini zdaje maturę. Po niej opuszcza Łódź. Postanawia zdawać na Wydział Sztuki Aktorskiej Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej w Warszawie.
- Startuje więc do szkoły! - wspominał Aleksander Bardini w "Pamiętniku Teatralnym". - Inteligentny głupek, mało co wiedzący, nieczęsto chodzący do teatru, uprawiający grę na skrzypcach, kompletnie bez żadnego smaku, pochodzący z miasta, które nie wytworzyło żadnych środowisk artystycznych, miasta sławnego z samotników, jak Strzemiński i Hiller, i z uciekających z niego wielkich twórców, Rubinsteinów i Tuwimów. Ojciec chciał, żebym został skrzypkiem, ja zaś pragnąłem być dyrygentem. A spór i tak nie miał sensu, z różnych bowiem powodów ani jedno, ani drugie nie było możliwe. Miałem więc zostać dentystą. Szukając "protekcji" przed ewentualnym egzaminem, znaleźliśmy ją. Otóż teść mojego kuzyna siedział jako "polityczny" w twierdzy Piotra i Pawła w Petersburgu, w jednej celi z profesorem dentystyki. Miałem udać się do tego profesora na ul. Kopernika w Warszawie. I poszedłem. Tyle, że dotarłem półtorej ulicy dalej, do PIST-u. Oczywiście w tajemnicy przed ojcem i matką. Miałem gotowy plan na to, co ma być ze mną, gdy zdam. Miałem też plan związany z pozostaniem przy teatrze, gdy nie zdam. Chciałem wynająć się jako goniec w teatrze Jaracza w zamian za możliwość uczestniczenia w próbach.

Na egzaminie wstępnym do szkoły teatralnej z prozy mówił fragment "Wiernej rzeki", a z poezji fragment "Hymnów" Józefa Wittlina.

- Poproszony o zaśpiewanie wykonałem arię z "Pajaców"- opowiadał Bardini. - I to na ściśniętym gardle, żeby uzyskać "metal" w głosie. Potem umieszczono listę dopuszczonych do sprawdzianu ruchowego. Umieszczenie na niej znaczyło, że człowiek ma poważne szanse na przyjęcie na studia. I mnie na tej liście nie było! Wobec tego udałem się w drogę powrotną, schodziłem na dół długo i powoli, na Okólniku drugie piętro było bardzo wysokie.

Był już prawie na parterze, gdy usłyszał: "Bardini, czy jest tu jakiś taki?". Odpowiedział, że jest.

- No to choć pan, na co czeka? Choć pan tu na górę! - mówił głos dobiegający z drugiego piętra.

Kiedy Aleksander Bardini wszedł na górę zobaczył Aleksandra Zelwerowicza, nazywanego "Zelwerem".

- Dziwna rzecz, wtedy byłem dość szczupłym człowiekiem - wspominał Aleksander Bardini. - Ale "Zelwer" miał jakieś wahania, ponieważ sam był tuszy niemałej, miał podejrzenia czy moja tusza mi nie przeszkodzi. Nagle polecił mi, bym dwa razy przebiegł scenę po przekątnej. Do dziś nie jestem w stanie zrozumieć jak to zrobiłem! Może dlatego, że czułem, że walczę o życie. No i potem pełne szczęście: zostałem przyjęty do szkoły.

Jego nauczycielami są znakomitości przedwojennego teatru, m.in. Seweryna Broniszówna, Aleksander Węgierka, Leon Schiller czy Aleksander Zelwerowicz. Podczas studiów razem z kolegami ze szkoły zwiedzają Europę. Odwiedzają Rygę, Wilno, Dynenburg, jadą do Jugosławii. Tam zwiedzają Belgrad. Razem z Zelwerowiczem i grupą zdolnych studentów jedzie do Włoch. Dzięki temu odwiedza Florencję, Bolonię, Padwę, Wenecję.

W 1935 roku kończy szkołę teatralną. Razem z nim dyplom uzyskuje m.in. Irena Kwiatkowska. Ale Aleksander Bardini ma kłopoty ze znalezieniem pracy. W końcu dostaje angaż w teatrze w Wilnie. Dokładnie w Wileńskim Teatrze Objazdowym. Gra w sztukach wystawianych na krańcach województwa wileńskiego.

- Finansowo przedstawiała się ta impreza raczej mizernie, tzw. dziadówka, z tym że oferowano nam 4 złote dziennie, bez względu na wpływy kasowe i to miała być podstawa naszej egzystencji - opowiadał Aleksander Bardini. - Dostaliśmy, niestety jak się okazało, tylko tymczasowo, dosyć wygodny, wycofany z obiegu, tzw. włoski wagon I i II klasy, konwojenta-kolejarza, który pilnował, by w porę przyczepiono nas do odpowiedniego pociągu (przeważnie działo się to w nocy) lub odczepiono i pozostawiono na bocznicy. (…) Po śniadaniu schodziliśmy się w przedziale Zelwerowiczówny na próbę nowej sztuki. Około godziny 12-13 zjeżdżały zamówione dorożki, żeby nas zawieść do miasta. Dworce na Wileńszczyźnie były najczęściej oddalone o kilka dobrych kilometrów od miasta. Warunki w garderobach były w zasadzie na ogół właściwie niemożliwe, przeważnie brakowało luster, światła, charakteryzowaliśmy się niemal na pamięć w małych, kieszonkowych lusterkach. Zdarzało się, że w ogóle nie było garderoby. Trzeba było się ubierać i charakteryzować na scenie, potem wszystko sprzątnąć, upchać gdzieś po kątach przed podniesieniem kurtyny.

Wiosną 1936 roku Bardini wraca do Warszawy. Jesienią zaczyna studiować na Wydziale Sztuki Reżyserii PIST. Po przyjęciu na studia lubił mówić, że jest dłużnikiem Schillera i Zelwerowicza.

- Pierwszy mój dług wdzięczności wobec Schillera polega na tym, że zwolnił mnie z egzaminu wstępnego - tłumaczył Bardini. - A zwolnił mnie, bo coś do niego dotarło, nie wiem nawet jaką drogą, na temat miniprób reżyserskich, które prowadziłem będąc jeszcze na wydziale aktorskim. Dotarło też do niego, że podobno byłem muzykalny i to już była dla niego taka półlegitymacja.
Potem Aleksander Bardini pracował jako asystent Schillera. Gra w Teatrze Narodowym, nie są to jednak wielkie role. Gra górala w ekranizacji "Halki". Widzimy go też w roli lekarza w filmie "Profesor Wilczur". W wakacje odwiedza rodzinną Łódź. Prowadzi m.in. kółko teatralne w hebrajskim gimnazjum Icchaka Kacenelsona.

Przed wybuchem wojny dostaje angaż do Teatru Lubelskiego. Dzięki rekomendacji Schillera. Do Lublina jedzie z dyplomem reżysera. Tam zastaje go wybuch wojny. Już 9 września 1939 roku wyjeżdża do Lwowa. Liczy, że będzie tam bezpieczny. Zatrzymuje się w domu Erwina Axera. Potem do Lwowa przyjeżdżają z Łodzi jego rodzice, Józef i Maria. Mieszkają za Teatrem Wielkim, na Zamarstynowie, gdzie osiedliło się wiele żydowskich rodzin.

Bardini żyje z gry na skrzypcach, pracuje też jako reżyser w lwowskiej rozgłośni radiowej. Po utworzeniu Ukraińskiej SRR zaczyna pracować jako aktor i reżyser w Polskim Teatrze Dramatycznym we Lwowie. W tym czasie jego siostra Irena z dzieckiem i mężem przebywa w Grodnie.

W czerwcu 1941 roku do Lwowa wkraczają Niemcy. Przestaje działać polski teatr, dla Żydów zaczyna się straszny czas. Rodzice Bardiniego trafiają do lwowskiego getta. On pracuje przymusowo jako sanitariusz na oddziale chirurgicznym żydowskiego szpitala.

- Po wkroczeniu Niemców do Lwowa osadzono mnie w obozie koncentracyjnym - wspominał po wojnie lwowski okres. - Co dzień prowadzili nas do pracy. Kiedy już było jasne, że zabiorą się za nas serio, że przygotowuje się akcja likwidacyjna - uciekłem. Początkowo ukryłem się pod Lwowem, w małym domku. Gdy ktoś pukał do furtki właziłem do dołu wykopanego pod werandą i nakrywałem się przygotowywanymi do tego celu deską z ziemią i trawą. Zbliżała się zima, zresztą było niebezpiecznie ukrywać się długo w jednym miejscu i nadużywać gościnności właścicieli domu. Przeniosłem się bliżej miasta. Przygarnęli mnie dobrzy przyjaciele.

Tymi przyjaciółmi były siostry Aftanasow - Julia, Józefa Poźniak i Helena Rudzińska. W ich mieszkaniu zrobiono kryjówkę dla Bardiniego.

- W kącie między ścianą pokoju, a spiżarką mogły stać dwie-trzy osoby - tak opisywał tę kryjówkę artysta. - Wezwano stolarza, który zabił ten kąt deskami. Deski zalepiono gliną z wapnem, poczem ustawiono aż po sufit półki na prowiant. Z korytarza przebiliśmy do bunkra dziurę o średnicy zwykłej beczki. Dziurę tę zasłonięto dębowym wieszadłem, przybitym do ściany hakami. Jedna deska wieszadła otwierała się tak jak drzwi. Kiedy rozlegał się na schodach odgłos kroków albo dzwonek, biegłem do wieszadła, otwierałem drzwi i właziłem do dziury. Drzwi zamykano za mną i wieszano płaszcze. W dziurze siedziałem na czworakach, póki nie minęło niebezpieczeństwo.

Niedługo potem okaże się, że z jedną z sióstr Aftanasow Aleksandra Bardiniego połączyło gorące uczucie. Jednak zanim stanął z Julią na ślubnym kobiercu, w jego życiu miało miejsce kilka dramatycznych wydarzeń. 22 listopada 1941 roku Niemcy mordują Józefa Bardyniego - ojciec Aleksandra ginie z innym "starcami" z getta. Niemal po roku, 20 sierpnia 1942 roku, ginie matka Aleksandra, Maria. Na początku 1943 roku artystę spotyka kolejne nieszczęście. W lutym w jednej z ostatnich akcji likwidacyjnych w getcie Grodnie ginie jego siostra Irena, jej mąż Hersz Lev i ich dziecko.

Pod koniec lipca 1944 roku Lwów zajmują wojska radzieckie. Aleksander Bardini opiekuje się wtedy samotnym żydowskim chłopcem, Icchakiem Schidorem.

- Jako zdziczały sierota został znaleziony w lesie w 1944 roku przez radzieckich żołnierzy - pisał Bardini w liście do Felixa Fibicha, żydowskiego aktora i tancerza. - Potem, kiedy poszli do ofensywy, pewien pułkownik podrzucił mi tego chłopca, który był u mnie i u mojej żony prawie rok.

Bardini włącza się w pracę reaktywowanego we Lwowie Państwowego Polskiego Teatru Dramatycznego, zostaje też kierownikiem powstałego przy nim Studia Teatralnego. W kwietniu 1945 roku bierze ślub cywilny z Julią Aftanasową. Julia jest o 8 lat od niego starsza. 9 sierpnia rodzi się ich córka Maria, nazywana przez rodzinę Maliną. Po kilkunastu dniach Bardini razem z żoną i maleńkim dzieckiem wyjeżdżają z Lwowa. Zatrzymują się w Katowicach. Tu Aleksander zaczyna pracować w Teatrze Śląskim. Początkowo mieszka z rodziną w pokoju hotelowym, potem dostaje mieszkanie w jednej z katowickich kamienic.
Tymczasem z Łodzi przychodzi propozycja od Leona Schillera, który prowadzi Teatr Wojska Polskiego. Bardini podpisuje umowę. W Łodzi ma się zjawić 15 sierpnia 1946 roku. Na początku lipca tego roku w Kielcach dochodzi do Pogromu Żydów. Bardini decyduje się na wyjazd z Polski. Pisze list do Leona Schillera, w którym tłumaczy swoją decyzję. Powodem nie jest sam pogrom, ale reakcja na to co stało się w Kielcach, w tzw. szerokich kręgach społeczeństwa.

- Po moich bardzo ciężkich przeżyciach okupacyjnych, po stracie wszystkich członków najbliższej rodziny, ulegając sugestii tragicznych wypadków kieleckich i ogólnej antyżydowskiej atmosferze panującej w kraju, załamałem się i opuściłem kraj - napisał potem w życiorysie skierowanym do Ministerstwa Kultury i Sztuki. - Byłem w Niemczech Zachodnich (Monachium) do listopada 1948 roku. Pracowałem tam jako reżyser i kierownik artystyczny Żydowskiego Teatru Artystycznego. Trwało to aż do mego wyjazdu do Kanady. Tam mieszkałem do lutego 1950 roku, w Montrealu. Utrzymując w ciągu całego czasu mojego wychodźstwa kontakt z krajem, wiedziałem już po moim wyjeździe, że wcześniej czy później wrócę. W Kanadzie pracowałem w firmie kuśnierskiej i krótko w fabryce lamp. Poza tym chorowałem tam bardzo wiele. Od 1 marca 1950 roku, tj. od wylądowania w Gdyni, jestem znów w kraju.

Po powrocie do Warszawy Aleksander Bardini pracuje w Teatrze Polskim, gdzie kierownikiem artystycznym jest Schiller. Niedługo potem zaczyna wykładać w warszawskiej Szkole Teatralnej. Występuje w warszawskim Teatrze Współczesnym i Teatrze Kameralnym. Między 1958 a 1960 rokiem jest dyrektorem Teatru Ateneum w Warszawie.

W latach 60. na dwa sezony przyjeżdża do Łodzi. Jest kierownikiem artystycznym Teatru im. Stefana Jaracza. Potem jednak wraca do Warszawy.

- Reżyserskie uwagi Bardiniego były zawsze dowcipne, podane w sposób przyjazny - wspominała pracę z nim wielka aktorka, Nina Andrycz. - Na pierwszej generalnej powiedział mi: "Nie eksponuj swej urody". Alboż ją eksponuję? Kiedy? "Jak zobaczyłem twój dekolt - przestałem słuchać tekstu". No Saszutku, ale to nie moja wina. Zresztą Lady Milford musi mieć piękne ciało, żeby ów książę upatrzył ją sobie w tłumie.

Ewa Dałkowska opowiadała, że bywał brutalny w opiniach, ale zawsze podchodził serdecznie do artystów.

- Czasem kogoś skreślał, ale potrafił rozsmakować się w ludziach i było ich wielu - wspominała Bardiniego aktorka. - To nie częsta cecha. On lubił lubić i każdego oglądać indywidualnie.

Popularność przyniosły mu emitowane w słynnym telewizyjnym Studio 2 "Spotkania z Aleksandrem Bardinim". Tam oceniał, dawał wskazówki muzykującej młodzieży. Nie raz był ostry, innym razem dowcipny. Jego żarty były powtarzane przez Polaków. Sam śmiał się, że był rozpoznawany tak jak Stanisław Mikulski po roli Hansa Klossa.

Jeszcze na początku lat 60. zaczyna reżyserować opery. Na operowej scenie debiutował "Don Pasquale" Gaetano Donizettiego w Teatrze Wielkim w Warszawie. Wystawił tez m.in. "Borys Godunowa" Modesta Musorgskiego, "Straszny dwór" Moniuszki, "Otella" Verdiego. W 1977 roku w Operze Królewskiej w Amsterdamie reżyserował "Katarzynę Izmajłowę" Szostakowicza. Wtedy zaczął wycofywać się życia artystycznego. Zajął się pracą pedagogiczną, był jurorem we wrocławskich konkursach piosenki aktorskiej. Pracował w polskim ośrodku Międzynarodowego Instytutu Teatralnego ITI, działał w Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym Żydów.

Czasem jeszcze reżyserował teatry telewizji i zagrał też w filmach Krzysztofa Kieślowskiego, Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Zanussiego. Wystąpił między innymi w "Bez końca", "Korczaku", "Dekalogu", "Podwójnym życiu Weroniki", "Trzech kolorach. Białym". Zagrał też w "Krajobrazie po bitwie". "Spirali" czy "Barytonie" wyreżyserowanym przez Janusza Zaorskiego.

Napisał swoją biografię "Dobre dni i złe lata", ale zrezygnował w końcu z jej wydania. W 1994 roku hucznie obchodzony jest jubileusz pracy artystycznej połączony z 80. rocznicą urodzin tego wybitnego aktora i reżysera.

Aleksander Bardini umiera w Warszawie, 30 lipca 1995 roku. Został pochowany na warszawskich Powązkach. Pozostawił po sobie wspaniałe dokonania i wiele wspomnień. I łódzkie ślady...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Łódzkie korzenie Aleksandra Bardiniego - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki