18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzkie kościoły: zabytek z ulicy Ogrodowej (ZDJĘCIA)

Anna Gronczewska
Z Placu Kościelnego kościółek przeniesiono w jeden dzień.
Z Placu Kościelnego kościółek przeniesiono w jeden dzień. Krzysztof Szymczak
Przez lata mała wieżyczka kościoła św. Józefa spoglądała na mury fabryki Izraela Poznańskiego. Dziś naprzeciw stoi Manufakura - pisze Anna Gronczewska.

Drewniany kościółek stojący przy ul. Ogrodowej pochodzi z z XVIII wieku. Jest nie tylko najstarszym kościołem w Łodzi, ale też najstarszym zabytkiem w mieście. Wybudowano go między 1765 a 1768 rokiem, na polecenie biskupa Antoniego Ostrowskiego. Przez wiele lat stał na tzw. Górkach Plebańskich, czyli dzisiejszym Placu Kościelnym. Kiedy zadecydowano, że powstanie tam nowy kościół, stary kościółek postanowiono przenieść na ul. Ogrodową, w miejsce gdzie znajdował się pierwszy łódzki cmentarz grzebalny. Założono go w 1822 roku. Był cmentarzem dwuwyznaniowy. Składał się z części ewangelickiej i katolickiej. Cmentarz zamknięto w 1856 roku, kiedy otwarto istniejący do dziś Stary Cmentarz przy ul. Ogrodowej.

Ks. Franciszek Semik od 2002 roku jest proboszczem parafii św. Józefa. Opowiada, że w kronice parafialnej można przeczytać, iż robotnicy z pobliskiej fabryki włókienniczej Izraela Kalmanowicza Poznańskiego na plecach przenieśli kościół w ciągu jednego dnia. Oczywiście, wcześniej został on rozebrany na części. Przy ul. Ogrodowej przygotowano mocny fundament, zbudowany z 35 tysięcy cegieł, na którym zaczęto kościół składać. Wszystkie prace związane z przeniesieniem kościoła trwały miesiąc - od 10 kwietnia do 10 maja 1888 roku. Zmieniono trochę wygląd kościoła.

- Przeniesiono między innymi jego wieżyczkę ze środka na front kościoła - mówi ks. Franciszek. Dach zamiast gontem pokryto papą, rozszerzono i podwyższono prezbiterium, wstawiono nowe ramy okienne i okna. Przeniesiony kościółek na nowo poświęcono. Dokonał tego 21 maja 1888 roku arcybiskup warszawski Wincenty Chościak-Popiel.

Przez 20 lat kościółek był kościołem filialnym parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Administrowali nim rektorzy. Pierwszym został ks. Gruchalski. On dobudował kruchtę, ale nie z modrzewia, tylko sosnowych bali. Wtedy też ufundowano 12-głosowe organy. Za jego urzędowania przeniesiono z Placu Kościelnego na ul. Ogrodową starą dzwonnicę.

29 grudnia 1909 roku arcybiskup warszawski Wincenty Chościak-Popiel wydał dekret, zgodnie z którym 1 stycznia 1910 roku została erygowana nowa łódzka parafia pod wezwaniem św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny.

- Wcześniej ten kościółek filialny był pod wezwaniem św. Mikołaja - wyjaśnia ks. Semik.
Pierwszym proboszczem parafii św. Józefa był ks. Henryk Przeździecki, który potem został biskupem podlaskim. Podczas jego administracji, kościół podzielono na trzy nawy, ustawiając kolumny. Zerwano starą podłogę i położono terakotę, a przede wszystkim doprowadzono prąd.

Podczas I wojny światowej, w 1915 roku, z parafii odszedł ks. Przeździecki. Jego miejsce zajął ks. Bronisław Siennicki. W 1922 roku zrezygnował ze swoich obowiązków i zastąpił go ks. Walenty Małczyński. Ten wybudował m.in. nieistniejący dziś domek dla służby kościelnej. Powody, dla których pewnie domek nie przetrwał do dzisiejszych czasów, wyjaśnione są w kronice parafialnej: "Budynek ma wiele wad; zimny, wilgotny, sklecony byle jak"... Na szczęście do dziś stoi wybudowana przez ks. Małczyńskiego dzwonnica, która zastąpiła starą, przeniesioną jeszcze z Placu Kościelnego. W środku umieszczono trzy, sprowadzone ze Śląska dzwony: Józef, Walenty, Antoni.
Jak zaznacza ks. Franciszek Semik, nieocenione zasługi dla kościoła św. Józefa miał ks. Małczyński, a także Józef Wołczyński, wieloletni prezes Rady Kościelnej, a zarazem szef gospodarczy w zarządzie fabryki Poznańskiego. Ks. Franciszek Semik przytacza znalezioną w kronice parafialnej relację dotyczącą wymiany ołtarzy w kościele. Miało to miejsce w 1923 roku. Któregoś dnia ks. proboszcza Małczyńskiego odwiedził Józef Wołczyński.

- Prałacie! Musimy pomyśleć o nowych, okazalszych ołtarzach dla naszego kościoła - powiedział do proboszcza. - Malarze fabryczni powiedzieli mi, że nie opłaca się ich odnawiać. No to im powiedziałem, że jestem takiego samego zdania: trzeba pomyśleć o nowych ołtarzach!

Po tej wizycie ks. Małczyński zamówił pięć nowych ołtarzy w Poznaniu, w firmie św. Wojciecha. Minęło kilka miesięcy i parafianie mogli je podziwiać. Pojawił się tylko problem. Za nowe ołtarze trzeba było sporo zapłacić. Niestety, ofiary parafian nie były wysokie, a wykonawca czekał na pieniądze. Wtedy ks. Małczyński zadzwonił po radę do Wołczyńskiego.

- Może prezes Poznańskiego by nam pomógł? - zapytał nieśmiało proboszcz.

Wołczyński umówił go z prezesem. Prezes znajdującej się naprzeciw kościoła fabryki Poznańskiego bardzo mile powitał proboszcza Małczyńskiego. Zapytał, co dobrego słychać u sąsiada. Ten opowiedział mu historię ołtarzy i o kłopocie z zapłatą za ich wykonanie.

- Kochany proboszczu! To niewielkie zmartwienie! - odpowiedział prezes. - Jak się nie ma pieniędzy, to robi się tak. Idzie się do sąsiada Poznańskiego i mówi się: Kochany sąsiedzie, pożycz mi tyle a tyle pieniędzy, bo nie mam czym zapłacić za ołtarze. A sąsiad Poznański dobrze wie, że aby była zgoda i spokój, to sąsiad sąsiadowi musi dobrze życzyć i pomagać. Ot i po kłopocie księże proboszczu!

Na koniec prezes zapytał, ile trzeba zapłacić za ołtarze. Usłyszał, że 35 tysięcy złotych. Potem podszedł do biurka, chwycił za telefon i wykręcił numer. Powiedział, że proboszcz przyśle rachunki z firmy św. Wojciecha, a fabryka prześle pieniądze na jej konto.

Kilka dni po tym wydarzeniu ks. biskup Wincenty Tymieniecki uroczyście święci nowe ołtarze w kościele św. Józefa. Prezes Poznańskiego zajmował podczas tej uroczystości honorowe miejsce. Biskup Tymieniecki osobiście podziękował mu za dar serca dla parafii...

W czasie wojny kościół św. Józefa, tak jak większość łódzkich kościołów, był zamknięty. W całym mieście czynne były tylko trzy świątynie przeznaczone dla niemieckich katolików. W jednej z nich pracował ks. Walenty Małczyński. Po zakończeniu wojny został znów proboszczem parafii św. Józefa.
W lipcu 1956 roku Łódź mogła stracić swój najcenniejszy zabytek. Robotnicy pracujący w dolnej salce kościoła św. Józefa zaprószyli ogień w kanale wentylacyjnym, który łączył dolny kościół ze strychem. Ogień błyskawicznie przeniósł na górę. Na szczęście pożar szybko zauważono i ugaszono, a kościółek przetrwał.

Rok później proboszcz ks. Stanisław Lesiewicz, wykorzystując sytuację w kraju - październikową odwilż, wystąpił do władz Łodzi o zezwolenie na budowę "Wielkiego domu św. Józefa". Jak wyjaśniano w kronice parafialnej, miał to być "zamaskowany kościół". Już wcześniej władze komunistyczne dawały do zrozumienia, że w tym miejscu nie powstanie żadna nowa świątynia. Niestety, nie uzyskano zezwolenia także na budowę "Wielkiego domu św. Józefa".
Ks. Lesiewicz nie zamierzał rezygnować ze swoich planów. Postanowił więc rozbudować kościół. Zrobił to po cichu, o swoich planach nie poinformował ani władz konserwatorskich, ani kurii biskupiej. Ale to ks. Lesiewiczowi kościół zawdzięcza dwie boczne kaplice, które powstały w miejsce starych, mających tylko sześć metrów długości i 2,65 metra szerokości.

- W pierwszych dniach oczekiwałem z lękiem na konserwatora albo naczelnika Wydziału do Spraw Religijnych, lecz zapewne dzięki pomocy święctego Józefa, nikt się nie zjawił - wspominał w kronice parafialnej ks. Lesiewicz. - Roboty szły szybko, robotnicy pracowali po trzynaście godzin i więcej na dzień. Toteż na 1 maja, a więc w ciągu miesiąca, pierwsza kaplica była już gotowa w stanie surowym, a przy końcu końcu lipca obydwie były już kompletnie skończone i oddane Bogu i Pani Jasnogórskiej na chwałę.

Słynący z cudów obraz Matki Boskiej Łódzkiej pozostał na Placu Kościelnym. W kościele przy ul. Ogrodowej znajduje się równie cenny obraz Matki Boskiej Bolesnej. Przez wiele lat był zapomniany. Kiedy w 2002 roku proboszczem parafii został ks. Franciszek Semik, zwrócił uwagę na wiszący na bocznej ścianie obraz. Dwa lata po tym dzieło trafiło do pracowni konserwatorskiej i odzyskało dawny blask. Obraz ten pochodzi najprawdopodobniej z przełomu XVII i XVIII wieku, namalowany został przez polskiego artystę. Jeden z przekazów mówi, że po przeniesieniu kościoła na ul. Ogrodową obraz ten ofiarował ks. Jan Siemiec, proboszcz parafii Wniebowzięcia NMP. Wynika z tego, że wcześniej znajdował się w kościele na Placu Kościelnym. Obraz jest malowany na płótnie, które zostało przyklejone na desce. Wizerunek Matki Boskiej przykryto srebrną sukienką.

Dziś w kościele św. Józefa możemy podziwiać piękne ołtarze. Jeszcze niedawno wszystkie były pomalowane białą, zszarzałą farbą. Kiedy przyjrzał się im dokładnie ks. Semik, poprosił o pomoc konserwatorów. Okazało się, że ołtarze są... kolorowe, pięknie pozłacane. Kościół św. Józefa powoli odzyskuje blask. Nie powinniśmy zapominać, że to najstarszy łódzki zabytek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki