Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzkie: porwania dla narządów. To nie legenda

Agnieszka Jasińska
Nerkobiznes i handel organami kwitnie. Także w Łódzkiem. Kiedy Anka się ocknęła, leżała na łóżku w samym staniku. Na rękach miała ukłucia po strzykawkach.
Nerkobiznes i handel organami kwitnie. Także w Łódzkiem. Kiedy Anka się ocknęła, leżała na łóżku w samym staniku. Na rękach miała ukłucia po strzykawkach. Dziennik Łódzki/archiwum
Policjanci w województwie łódzkim ścigali dwóch autorów ogłoszeń oferujących sprzedaż organów do przeszczepu. Zdaniem detektywa Krzysztofa Rutkowskiego podziemie transplantologiczne kwitnie w najlepsze

"Sprzedam nerkę, młody mężczyzna, 30 lat cena 40 tys.", "21 lat, zdrowa, niepaląca, sprzedam nerkę, cena 50 tys.", "Chłopak, 20 lat odda nerkę grupa krwi 0rh-, palący od czasu do czasu, nie pijacy, proszę o poważne oferty, cena do negocjacji". W internecie bez trudu znajdziemy wiele takich ogłoszeń. Przy każdym podany jest numer telefonu lub adres mejlowy, czasami jest numer Gadu-Gadu.

Odpowiedzieliśmy na 10 takich ogłoszeń. Ofertę sprzedaży nerki złożyły nam dwie osoby i zaproponowały :

"Cena 30 tysięcy. Miasto: Katowice oraz Kraków. Decyduję się z powodów finansowych. Grupa krwi B RH+" - odpowiedział nam mejlowo mężczyzna.

"Interesuje mnie cena 10 tys. zł. Decyduje się ponieważ nie mam kasy, grupę mam B Rh-. Jestem z Gorzowa" - odpowiedziała kobieta. Żadnego z oferentów nie interesowało, gdzie operacja zostanie przeprowadzona i przez kogo.

Do Centrum Organizacyjno--Koordynacyjnego ds. Transplantacji Poltransplant trafia co roku wiele podobnych ogłoszeń.

- Za każdym razem odpisujemy urzędową formułką, że handel narządami jest w Polsce nielegalny-podkreśla dr n. med. Jarosław Czerwiński. - Jeśli w internecie pojawiają się ogłoszenia o sprzedaży nerek, to od razu podajemy taką stronę do prokuratury.

Dr Czerwiński nie wierzy w to, że w Polsce istnieje podziemia transplantacyjne, choć dodaje jednocześnie :

- Nie da się bezpiecznie wyciąć nerki poza szpitalem, ale z drugiej strony, takim ludziom nie zależy na bezpieczeństwie.

Krzysztof Pabisiak ze stowarzyszenia "Życie po przeszczepie" dziwi się naiwności ludzi.
- Liczą na zarobek. A tak naprawdę na takich transakcjach zarabiają pośrednicy - mówi Pabisiak. - Podziemie musi być bardzo zaawansowane technologicznie, bo do przeszczepienia nerki potrzebne są warunki bloku operacyjnego. Nie da się tego zrobić w warunkach garażowych. A skoro w publicznym zakładzie opieki medycznej w Polsce nie jest możliwa nielegalna transplantacja, to najbliżej robi się to w Czechach lub na Ukrainie.

Czarna przerywana linia
Czy do ukraińskiej kliniki miała trafić 20-letnia łódzka studentka? Nigdy się tego nie dowiemy. Ona sama wie tylko tyle, że ponad dwa lata temu została w centrum Łodzi porwana przez gang ukraiński. Kilka dni temu zdecydowała się nam o tym opowiedzieć.

To był piątek. Łódź. Koniec listopada, krótkie dni. Anka wracała ze szkoły do domu. Tą samą drogą co zwykle, o tej samej porze. To było około godz. 19. Może parę minut po 19.

- Było bardzo ciemno. Przechodziłam wąską uliczką, słabo oświetloną. Obok mnie jechał jakiś samochód, w którym - jak zauważyłam - siedziało trzech mężczyzn. Jeden z nich wysiadł i zapytał mnie o godzinę. Spojrzałam na zegarek. W tym samym momencie dostałam czymś twardym w tył głowy. Wtedy straciłam przytomność... - opowiada Anka.
Po ocknięciu się leżała na jakimś łóżku w samym staniku. Nie wiedziała co to za miejsce.
- Bluzkę miałam zdjętą, wszystko widziałam jak przez mgłę - opowiada. - Wokół brzucha i nerek zaznaczono jakieś czarne kreski. Na rękach były ślady po zastrzykach. Podano mi coś i znów straciłam przytomność.

Anka nie pamięta czy coś jadła albo piła, czy mężczyźni podawali jej jakieś leki. Przypomina sobie, że w tym pokoju, w którym ją przetrzymywano była więziona jeszcze jedna dziewczyna.

- Z rozmów wokół mnie zrozumiałam, że to właśnie tej drugiej dziewczynie wycięli nerkę. Mężczyzn było trzech. Był też jeden lekarz - tak wywnioskowałam po sposobie jak robił nam zastrzyki i jak rozmawiał z tymi mężczyznami o naszych wynikach krwi. Mówili chyba po rosyjsku - niespokojnie opowiada Anka.

Z opowieści dziewczyny wynika, że po raz kolejny ocknęła się dopiero w niedzielne popołudnie.

- Leżałam w parku naprzeciwko łódzkiej Manufaktury. Po kilku kwadransach resztkami sił dotarłam na przystanek tramwajowy. Poprosiłam kogoś z czekających na tramwaj, czy mogę zadzwonić z jego telefonu. Musiałam wyglądać przerażająco. Zadzwoniłam po narzeczonego. Byłam roztrzęsiona, ale oprócz tego cała - wspomina dziewczyna.

Uratowała ją choroba
Anka do dzisiaj nie wie, czy była wcześniej obserwowana, czy była przypadkową ofiarą. Nie chce się też nad tym zastanawiać.

- Może uratowało mnie to, że jako dziecko poważnie chorowałam na zapalenie nerek. Być może dlatego też mnie wypuścili - podkreśla.

Od tamtego zdarzenia minęły ponad dwa lata. Anka po raz pierwszy zdecydowała się opowiedzieć tę historię komuś obcemu. Nie była to łatwa decyzja. Bardzo długo się nad nią zastanawiała. Chce jednak pozostać anonimowa, poprosiła o to, aby zmienić nawet jej imię w artykule.

- Dla mnie to już zamknięta sprawa, nie chcę do niej wracać, nadal sie boję - mówi. - Nie chcę, aby któryś ze znajomych mnie rozpoznał. O sprawie wie tylko mój narzeczony i rodzice.

O gangach porywających ludzi, aby wyciąć im zdrowe organy po mieście krążą legendy. Bez problemu można je odnaleźć w internecie, gazetach, usłyszeć w radiu. I mało kto traktuje takie opowieści poważnie, mało kto w nie wierzy. Wydaje się, że takie historie się nie zdarzają. Porwanie, kółko na ciele narysowane czarnym mazakiem, zastrzyki otumaniające... Anka też by w nie wierzyła. Gdyby sama tego nie doświadczyła.

- Ale takie rzeczy się dzieją, każdemu to się może przytrafić, w każdym miejscu. Wiem, że trudno w to uwierzyć. Ja miałam pecha, przekonałam się o tym na własnej skórze - opowiada Anka.
Sprawdziliśmy w policji to, o czym opowiadała nam łódzka studentka. Choć przyznaje, że sprawę zgłosiła organom ścigania, to w kartotekach Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi nie widnieje żadna sprawa ukraińskiego gangu handlującego narządami do przeszczepu.

- Ale jeśli Ukraińcy nie przejechali dziewczynie skalpelem po plecach, to nie można ich sądzić za handel organami. Mogli za to być karani za uprowadzenie lub przetrzymywanie. Po latach takie sprawy trudno odnaleźć - mówi Krzysztof Rutkowski, łódzki detektyw.

Dziecko na narządy
Rutkowski nieraz spotkał się z sytuacjami, które dowodzą , że istnieje nielegalny handel narządami do przeszczepu.

- Historia łodzianki jest bardzo prawdopodobna. Coraz częściej słyszy się o takich porwaniach dla narządów. Handel narządami to bardzo poważny problem. Nie wolno go bagatelizować - opowiada Rutkowski.- Najczęściej dochodzi do tego w krajach arabskich, gdzie dzieci nie są ewidencjonowane. Nikt tam nie idzie na policję, nie zgłasza porwania, bo po prostu się boi. Jednak takie zdarzenia dzieją się wszędzie.

Rutkowski ostatnio sam przeprowadził w Niemczech akcję odbicia polskiego dziecka z rąk porywaczy.

- Zgłosili się do mnie rodzice, którym porwano dziecko. Odnaleźliśmy malucha w Niemczech. Został porwany właśnie dla narządów. Na szczęście udało się nam go uratować i całego i zdrowego przywieźć rodzicom - mówi Rutkowski. - Niemiecka policja prowadziła postępowanie w sprawie handlu narządami.

Rutkowski opowiada, że ofiarami gangów handlujących organami często są dziewczyny, które lekko się prowadzą.

- Jeśli dbamy o swoje bezpieczeństwo, nie ufamy ślepo obcym ludziom, to nic złego nie powinno nas spotkać - podkreśla detektyw. - Ofiarami gangów handlujących organami są też osoby, którym mafia pożycza pieniądze na procent. Gdy ktoś nie ma funduszy, by im oddać - wówczas wycinają organy.

Detektyw podkreśla, że handlem organami zajmują się wyspecjalizowane gangi.

- Są wśród nich lekarze działający na usługach mafii. Wszystko dzieje się poza salami szpitalnymi, w domowych warunkach, ale z odpowiednim sprzętem - mówi Rutkowski. - Te sprawy nie mają finału w policji. Poszkodowani po prostu boją się zemsty gangu, wiedzą, że ci ludzie są zdolni do wszystkiego. Dlatego nie zawiadamiają organów ścigania, a o sprawie wiedzą tylko najbliżsi.

Gang chirurgów z Ukrainy
W ubiegłym roku w Kijowie zatrzymano trzech chirurgów, podejrzewanych o dokonywanie nielegalnych przeszczepów nerek. Poinformowało o tym Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Ukrainy.
Według komunikatu MSW chodzi o lekarzy "jednego z przodujących zakładów medycznych" ukraińskiej stolicy. Ich nazwiska pozostały nieznane. Zostali aresztowani.

Resort spraw wewnętrznych wyjaśnił, że lekarze byli członkami międzynarodowej grupy przestępczej.

Za przeszczep nerki odbiorcy płacili od 100 tys. do 200 tys. dolarów. Zgromadzone pieniądze pozwalały chirurgom na prowadzenie wystawnego trybu życia, połączonego z kupowaniem prestiżowych nieruchomości i drogich samochodów - poinformowało MSW Ukrainy.
Na czele 12-osobowej grupy stał obywatel Izraela. Wraz ze współpracownikami werbował mieszkańców Ukrainy, Białorusi, Rosji, Mołdawii i Uzbekistanu, którzy godzili się na oddanie własnych organów; przeszczepiano je następnie pacjentom w krajach Unii Europejskiej, Azji i w Izraelu. Niektóre z tych operacji przeprowadzane były w Kijowie, inne - z udziałem ukraińskich lekarzy - odbywały się za granicą. Dawcami były przeważnie kobiety w wieku 18-25 lat, cieszące się dobrym zdrowiem. Za pobrane nerki płacono im ok. 10 tys. dolarów.
Ukraińskie organy ścigania ustaliły, że grupa tzw. czarnych transplantologów zarobiła na swej działalności ok. 40 mln dolarów.

Nerka za iPada
W ubiegłym tygodniu zagraniczne media obiegła informacja o nastoletnim mieszkańcu Chin, który postanowił sprzedać własną nerkę po to, żeby mieć pieniądze na iPada. Nastolatek z chińskiej prowincji Anhui znalazł w internecie ofertę kupna nerki. Odpowiedział na nią. Handlarz zapłacił mu równowartość około 3 tysięcy dolarów, czyli niewiele ponad 8 tysięcy złotych. Media poinformowały, że wkrótce po operacji 17-latek wrócił do domu z nowym iPadem oraz laptopem. Pytany przez dziennikarzy chłopak, bez najmniejszego wstydu potwierdził, że zrobił to, ponieważ nie miał pieniędzy na iPada 2.

Pochodzeniem najnowszych gadżetów zainteresowała się matka 17-latka. Sprawę usunięcia nerki zgłosiła na policję. Niestety, dotarcie do pośredników, który okaleczyli chłopaka, będzie dość trudne. Szpital, w którym usunięto nerkę, tłumaczy, że sala operacyjna została wynajęta.

Za handel grozi więzienie
W Polsce zgodnie z ustawą o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów, za handel ludzkimi organami grozi odpowiedzialność karna.

- Każdy kto rozpowszechnia ogłoszenia o odpłatnym zbyciu, nabyciu lub pośredniczeniu w odpłatnym zbyciu lub nabyciu komórki, tkanki lub narządu w celu ich przeszczepienia, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub karze pozbawienia wolności do roku - informuje podinsp. Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - Natomiast każdy, kto w celu uzyskania korzyści majątkowej nabywa lub zbywa cudzą komórkę, tkankę lub narząd, pośredniczy w ich nabyciu lub zbyciu bądź bierze udział w przeszczepieniu pozyskanych wbrew przepisom ustawy komórek, tkanek lub narządów, pochodzących od żywego dawcy lub ze zwłok ludzkich, podlega karze pozbawienia wolności od trzech lat.
Natomiast jeżeli sprawca uczynił sobie z popełnianego przestępstwa stałe źródło dochodu, podlega karze pozbawienia wolności od pięciu lat.
Policja interweniuje
W wydziale kryminalnym Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi funkcjonuje zespół do walki z handlem ludźmi. W przeciągu ostatnich dwóch lat na terenie województwa łódzkiego prowadzone były dwa postępowania związane z handlem narządami. Pierwszą sprawę prowadziła policja z Konstantynowa Łódzkiego, z powiatu pabianickiego. Dotyczyła ona zamieszczenia w lutym 2009 r. na portalu internetowym ogłoszenia o odpłatnym zbyciu własnej nerki w celu jej przeszczepienia.

- Sprawa zakończyła się wniesieniem aktu oskarżenia do Sądu Rejonowego w Łasku - mówi podinsp. Kącka. - Druga sprawa dotyczyła powiatu kutnowskiego. Wyjaśniana była przez komisariat policji w Krośniewicach. Dotyczyła ogłoszenia z listopada 2009 r. zamieszczonego na przystanku autobusowym, o odpłatnym zbyciu własnej nerki w celu przeszczepienia, podany był kontakt telefoniczny. W toku postępowania ustalono, że podobne ogłoszenia zostały zamieszczone na terenie całego kraju i postępowanie prowadzone jest przez poznańską policję, która pierwsza otrzymała sygnał. Materiały z Krośniewic przekazano, by zostały włączone do tamtego postępowania.

Podinsp. Joanna Kącka zaznacza, że wpływ na pojawianie się ogłoszeń dotyczących, na przykład, sprzedaży nerki ma przede wszystkim ubóstwo i często bardzo trudna sytuacja materialna mieszkańców naszego regionu.

- Na skalę zjawiska ma także wpływ duże zapotrzebowanie przy ciągle niewielkiej liczbie dawców - zaznacza rzeczniczka policji. - Zgodnie z polskim prawem, lekarze mają prawo pobrać narządy od każdego zmarłego, który za życia nie wyraził swego sprzeciwu. Jest to tzw. zasada zgody domniemanej. Rodzina jednak często się temu sprzeciwia.

Statystyki dotyczące legalnych przeszczepów nie wyglądają zbyt optymistycznie. Według danych Poltransplantu, w 2007 roku w województwie łódzkim do przeszczepienia nerki lub trzustki zgłoszonych zostało 74 biorców, organ przeszczepiono tylko 42 biorcom. Jeśli chodzi o wątrobę, to do przeszczepu zgłoszonych zostało tylko 22 biorców, organ przeszczepiono zaledwie 11.

- Żadna sytuacja i długi nie usprawiedliwiają sprzedaży własnych organów. Jest to działanie nieetyczne - zaznacza prof. Waldemar Machała, kierownik kliniki anestezjologii i intensywnej terapii Szpitala im. WAM w Łodzi. - Oczywiście łatwiej się o tym mówi, kiedy nie jest się w pętli długów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Łódzkie: porwania dla narządów. To nie legenda - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki