Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzkie szkoły wyższe są stanowczo za mało elastyczne [WYWIAD]

rozm. Marcin Darda
Joanna Delbar
Joanna Delbar archiwum
Rozmowa z Joanną Delbar, wiceprezes zarządu Związku Firm Public Relations.

Laureat międzynarodowej olimpiady w Kolumbii, łódzki młody matematyk powiada, że nie chce studiować w Łodzi. W Warszawie jest wyższy poziom - tłumaczy. Ale co powinny zrobić łódzkie uczelnie, żeby nie dać sobie wyrwać takiego talentu?
Uczelnie powinny być w takiej sytuacji bardziej elastyczne, nie trzymać się schematu, czyli tego, co w tej chwili mają do zaoferowania, a wyjść poza ten schemat. Działać trzeba szybko, ale z zastanowieniem, co jeszcze można takiemu młodemu, zdolnemu człowiekowi zaoferować. Być może on byłby zainteresowany już na tym etapie zapewnieniem pracy, kontraktem. Uczelnie wciąż za mało współpracują z biznesem, a w tej sytuacji można by np. porozumieć się z kilkoma prestiżowymi firmami w Łodzi i przy ich współpracy opracować specjalny program, który łączyłby teorię z praktyką. W grę mogłaby wejść także współpraca z jakąś zagraniczną uczelnią, tak by miał możliwość dokończenia studiów tam, na zaprzyjaźnionej uczelni za granicą. Generalnie rzecz biorąc i tak jest już lepiej, bo Uniwersytet Łódzki i Politechnika Łódzka dużo studentom oferują, ale w nagłych i zaskakujących przypadkach brakuje im elastyczności. Czegoś szytego na miarę.

Rozumiem, że model, który Pani przedstawiła, jest stosowany przez inne polskie uczelnie.
Tak. Współpracuję z UŁ i Uniwersytetem Warszawskim. Ta druga uczelnia jest bardziej otwarta, choć to akurat może wynikać z tego, że w stolicy jest dużo więcej firm, z którymi można współpracować, jest dużo większa wymiana naukowa, dużo więcej instytucji, z którymi można podejmować współpracę. UW dużo szybciej podejmuje działania niekonwencjonalne. Kilka lat temu już zapoczątkowano tam współpracę z biznesem, dzięki czemu wykładają tam praktycy, bez problemu znaleziono dodatkowe pieniądze, by ci ludzie zarabiali więcej niż naukowcy. W Łodzi zaś uniwersytet zdaje się być dostosowany do możliwości łódzkich. Tak mi się wydaje.

Na UŁ zdolny student może dostać na pierwszym roku nawet tysiąc złotych stypendium. Czy pieniądze to jest wszystko, czym powinno się kusić potencjalnego studenta?
Absolutnie nie. Do mojej firmy na praktyki przychodzą studenci czwartego roku i widzę, że ich interesuje rozwój, pokazanie, jak wygląda praca, co to znaczy pracować, a pieniądze są ważne w stopniu najmniejszym. Ciągle na uczelniach brakuje bardzo praktycznego przygotowania do wejścia na rynek. Często tracimy cały rok na to, by wytłumaczyć, że do pracy trzeba przychodzić punktualnie, albo, że materiały oddawane powinny być w 100 proc. wyczyszczone z błędów językowych. Im brakuje przygotowania do rzeczywistości zakładu pracy. Bardzo dużo zależy też od charyzmy opiekuna roku i jego podejścia, a mianowicie czy zachęci studenta do wychodzenia poza program. Gdy brakuje takich ludzi, to winy za to nie ponosi żaden uniwersytet, tylko wciąż skostniałe formy kształcenia i brak prawdziwej formy oceniania wykładowców. To się już zmienia na lepsze.

Coraz mniejsza liczba studentów to nie jest już jednak tylko problem uczelni. W Łodzi np. miasto oferuje dla najzdolniejszych mieszkania, ale trzeba mieć też pracę...
Ale problemem Łodzi nie jest w tym momencie brak pracy, tylko wynagrodzenia za tę pracę. Jest tu wiele ciekawych ofert zatrudnienia, ale niestety pokutuje mit, który w świat wysłał prezydent Jerzy Kropiwnicki, a mianowicie, że Łódź jest tanią siłą roboczą i nie tylko w aspekcie pracy fizycznej, ale także umysłowej. Mam znajomych, którzy bez problemów dostają pracę w firmach informatycznych, ale otrzymują niegodziwe wynagrodzenie. Rozumiem, że 2 tys. zł może otrzymać ktoś, kto przychodzi do pracy zaraz po studiach. Ale jeżeli podobna pensja, na poziomie 3-3,5 tys. zł jest oferowana ludziom po 30. roku życia, którzy mają już doświadczenie, to jest to dla mnie skandal. To dlatego studenci i absolwenci łódzkich uczelni wyjeżdżają do Warszawy, bo tam mogą od razu zarabiać więcej, a nikt mnie nie przekona, że w Łodzi życie jest tańsze, bo jeśli już, to niewiele tańsze.

Ale czy Łódź jako taka ma wpływ na to, by tę średnią wynagrodzenia w mieście podnieść?
Skoro miasto, sprzedając działki, może określić, jaki typ zabudowy może tam stanąć, podobne warunki można stawiać inwestorom dającym miejsca pracy. Z nimi można rozmawiać nie tylko o tym, ile za preferencyjne warunki mają dać miejsc pracy, ale także o tym, że praca na konkretnych stanowiskach nie może być pracą za 1,5 tys. zł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki