Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lolek Grynfeld, jeden z ocalonych z Litzmannstadt Ghetto. Papież Franciszek ucałował mu rękę

Anna Gronczewska
archiwum prywatne/Krzysztof Szymczak
W czwartek w wieku 97 lat zmarł Lolek Grynfeld, łodzianin ocalały z łódzkiego getta, któremu papież Franciszek ucałował rękę.

Lolek Grynfeld od lat mieszkał w Holon w Izraelu. Mówił nam, że spotkanie z papieżem Franciszkiem było jednym z ważniejszych wydarzeń w jego życiu.

- Jak papież wziął moją rękę w swoje dłonie i pochylił się, aby ją pocałować, to sobie przypomniałem moje lata w getcie, obozie śmierci, hitlerowskich morderców i marsz śmierci, z którego się urwałem - mówił nam Eliezer Grynfeld. - Wierzę, że miłość i wspólnota naszych narodów Polski i Izraela zwycięży!

Eliezer Grynfeld, dla przyjaciół i znajomych po prostu Lolek, urodził się w 1923 roku w kamienicy przy ul. Nowomiejskiej 4 w Łodzi. Mieszkał na poddaszu. Pochodził z proletariackiej rodziny. - Tata, Abraham Mosze, był agentem w towarach tekstylnych - mówił Lolek Grynfeld. - Jeździł po Polsce i Europie, by je sprzedawać. Mama Hela, z domu Rozental, pochodziła z bogatego rodu. Ale jej rodzice mieli osiem córek, więc do bogatych już nie należeli. Mama pracowała w największym sklepie z obuwiem przy ul. Nowomiejskiej 3. Mieszkali z nami dziadkowie. Dziadek był chasydem. Ale babka była nowoczesna. Byliśmy wolnomyślicielami. Mama była przywódcą związku zawodowego.

Lolek chodził do siedmioklasowej powszechnej szkoły. Śmiał się, że został tam całkowicie „spolszczony”. Jego polonistka i wychowawczyni była, jak mówi, „narodówką”. Gdy umarł Józef Piłsudski, Lolek bardzo płakał. Był też jednym z najlepszych w klasie z polskiego. Był dumny, gdy w czasie pochodu z okazji 3 Maja, na którym zebrały się wszystkie szkoły, niósł sztandar. Nagle dostał kamieniem w głowę. Pytał wychowawczynię, dlaczego?

- To zrobili chuligani - mówiła. - Masz czarne loczki, więc cię uderzyli...

Dziadek chasyd chciał nauczyć go hebrajskiego. Lolek nie palił się do tego. W jego kamienicy mieszkali prawie sami Żydzi. Jedynym Polakiem był Jurek, syn dozorcy, najlepszy kolega Lolka. Dzieci z kamienicy całymi dniami bawiły się w kowbojów i Indian. Nie miało to znaczenia, że kolega był chasydem, synem właściciela kamienicy czy Polakiem. Lolek podkochiwał się w Saluni, córce Cytronów, właścicieli fabryki trykotu. Dzięki Saluni Lolek poznał dziewczyny z dobrych, łódzkich gimnazjów. Jak Itkę Rozenberg. Do jej rodziców należała kamienica przy ul. Nowomiejskiej 9. Był częstym gościem u niej. Odrabiali razem lekcje, Itka grała na pianinie. Do jej rodziców przychodziła łódzka bohema, malarze, muzycy.

Kiedy wybuchała wojna, miał 16 lat. We wrześniu 1939 roku stracił ojca. Zginął podczas bombardowania. Lolek z matką, dziadkami, ciotką i jej rodziną musieli wyprowadzić się z ul. Nowomiejskiej do getta. Dostali mieszkanie w kamienicy przy ul. Lutomierskiej 14. Naprzeciw był plac straży ogniowej. W jednym pokoju mieszkał Lolek z matką, w drugim dziadkowie, a w trzecim ciocia z mężem i dziećmi. Warunki były tragiczne.

- Codziennie walczyło się o życie i jedzenie - wspominał Lolek Grynfeld. - Ludzie palili meble, by ogrzać mieszkania. Na początku Niemcy chcieli stwarzać pozory, że utrzymują żydowskie rodziny. Żyliśmy w biedzie i głodzie. Ciężko pracowaliśmy i ciągle się baliśmy, że mogą nas gdzieś wysiedlić. Zawsze cierpiałem głód, nie mogłem najeść się do syta. Kiedy dostawało się chleb, trzeba było go rozdzielić, a byli tacy, co jedli od razu. Na ulicy widywało się ludzi z popuchniętymi nogami, a dalej to były same kości. Nazywano ich muzułmanami, klepsydrą, mówiło się, że to sama śmierć...

Lolek pracował najpierw jako goniec na poczcie. Pewnego dnia zaniósł list do prewentorium na Marysinie. Tam jedna z sióstr powiedziała, że musi dostarczyć poufną przesyłkę do głównej przełożonej centralnego szpitala przy ul. Łagiewnickiej 36. Kiedy zobaczyła go przełożona, powiedziała, że wygląda na bystrego chłopca i może pracować u nich. Obiecała dodatkową zupę.

- Dodatkowa zupa to była wielka rzecz - mówił Grynfeld. - Przez dwa lata, do 1942 roku, byłem u nich chłopcem na posyłki. Z czasem stałem się człowiekiem do wszystkiego. Jak brakowało ludzi, to pracowałem w izbie przyjęć, wypełniałem za lekarzy dokumentację, nauczyłem się na pamięć 300 jednostek chorobowych po łacinie. Brali mnie na salę operacyjną. Wszyscy mnie lubili. Dostałem się nawet do biura szpitala.

Później Lolek został gońcem u Arona Jakubowicza, prawej ręki Chaima Rumkowskiego, dyrektora Centralnego Resortu Pracy. Do likwidacji getta pracował na Bałuckim Rynku. Kiedy zbliżał się termin likwidacji getta, Jakubowicz zawarł umowę z Hansem Biebowem, szefem niemieckiej administracji w getcie. Pod Königs Wusterhausen miała powstać fabryka, a wokół niej obóz. Tam mieli trafić wybrani przez Jakubowicza Żydzi z getta. Grynfeld mówi, że do 600-osobowej grupy Jakubowicz wybierał kierowników resorów, by mieć po wojnie cenionych rzemieślników. Wielu jechało z rodzinami. Sekretarka Jakubowicza powiedziała, że Lolek może jechać, ale bez matki. Wtedy on przypomniał, że nosił paczki do jej chłopaka - strażaka. Umówiła więc Lolka i matkę na spotkanie z Jakubowiczem.

- Mama miała 44 lata, ale była wyczerpana - wspominał Lolek. - Kazałem się jej ładnie ubrać, przed wejściem do Jakubowicza wyszczypałem policzki. Ten powiedział, żeby jechała ze mną...

Z getta wyjechał 21 października. Wcześniej oddzielono kobiety i mężczyzn. Kobiety pojechały do obozu w Ravensbruck, a mężczyźni trafili pod Berlin, do Oranienburg - Sachsen-hausen. Jakubowicz część fachowców zabrał do Königs Wusterhausen. Lolek nie znalazł się wśród nich. Wiódł ciężkie, obozowe życie. W marcu 1945 ewakuowano obóz. Rozpoczął się marsz śmierci. Kiedy na noc zatrzymali się w stodole, uciekł z kilkoma kolegami. Po wielu dramatycznych przygodach wrócił do Łodzi. W jego kamienicy przy ul. Nowomiejskiej mieszkali inni ludzie. Poszedł na ul. Narutowicza 40. Należała do siostry jego babki. Na schodach spotkał matkę, która też przeżyła obóz. W Łodzi działał Komitet Żydowski. Lolek mówi, że Żydzi nie mogli czuć się w Polsce bezpiecznie. Kiedyś przyjechali żołnierze służący w żydowskim oddziale armii brytyjskiej i namawiali ich, by jechali do Palestyny i walczyli o żydowskie państwo. Lolek zamieszkał w „komunie” przy ul. Zachodniej 20. Chciał wyjechać z Polski. W obozie obiecał sobie, że jeśli przeżyje to piekło, to chce, by jego dzieci urodziły się w swoim kraju. Na wiecu poznał Rachelę Grynglas, która została jego żoną. Pochodziła z bogatej rodziny. Dziadek mieszkał przy ul. Nowomiejskiej 24 i był piekarzem, ojciec na Starym Rynku. Prowadził tam cukiernię. W czasie wojny Rachela straciła całą rodzinę. Nie chciała wyjeżdżać do Palestyny. Ale Lolek ją na to namówił. Przed wyjazdem rabin dał im ślub. Przez zieloną granicę przedostali się w okolicach Berlina, a potem przez Włochy mieli jechać do Palestyny. Ale zostali w obozie przejściowym pod Berlinem. Rachela zaczęła pracować w przedszkolu. Lolek zachorował. Przyjechała po niego matka i zabrała do Łodzi. Pracował u ojczyma w zakładzie, który robił pudełka. Zdobył papiery czeladnika kaletniczego. I codziennie pisał do Racheli. Ta w końcu wróciła do niego. Zaczęła pracować w przedszkolu żydowskim przy ul. Piotrkowskiej 88. Lolek z kolegą prowadził zakład kaletniczy, który wytwarzał torebki.

- Byłem kapitalistą w komunizmie - śmiał się Lolek. - Interes szedł niesłychanie. Potajemnie zatrudnialiśmy 30 osób.

Dzieci Racheli i Lolka urodziły się w Polsce. Ewa w 1949 r., Adam pięć lat później. Cały czas Grynfeldowie pisali podania z prośbą o wyjazd do Palestyny. Odrzucono je. Zgodę na wyjazd otrzymali w 1956 r. Nie chcieli mieszkać w kibucu. Wylądowali na pustyni, w miejscowości położonej między Haifą a Tel Awivem. W domu bez światła, wybudowanego dla arabskich Żydów, którzy woleli mieszkać w szałasach.

- Rachelko, widziałem kota, jeśli ona żyje, to i my przeżyjemy - powiedział do żony Lolek. Trudno w kilku zdaniach opisać izraelskie losy rodziny Grynfeldów. Lolek dostał pracę w ministerstwie przemysłu wojskowego. Po roku ściągnął do siebie całą rodzinę. Kupili dom w Holon pod Telawem. Tam wczoraj umarł Lolek Grynfeld. Miał 97 lat...

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki