Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łowcy skór, afera, która wstrząsnęła całą Polską. Mija rocznica wydania wyroku. Łowcy skór w Łodzi

Anna Gronczewska
21 lat temu w Polsce ujawniono w Łodzi aferę, o której mówiło się na całym świecie. Sanitariusze i lekarze brali udział w sprzedawaniu informacji o zgonach zakładom pogrzebowym lub wręcz zabijali pacjentów. 16 lat temu, 20 stycznia 2007 roku, zapadł wyrok w tej sprawie.

Łowcy skór, afera, która wstrząsnęła całą Polską

O tym procederze mówiono w Łodzi od dawna. Właściciele firm pogrzebowych kontaktowali się z załogami karetek pogotowia i płacili im za informacje o zgonach... Krzysztof Jabłoński, dziś ponad 60-letni mężczyzna, przypomina sobie historię z 1992 roku, a więc na długo przed tym zanim ujawniono aferę nazwaną potem „aferą łowców skór”. Nagle umarła jego mama. Pękł jej tętniak aorty. Mieszkała w Łodzi przy ul. Składowej.

Wezwaliśmy z siostrą pogotowie, nie wiedzieliśmy czy mama żyje, czy nie – wspomina łodzianin. – Ale zanim zjawiła się załoga pogotowia, do drzwi zapukali przedstawiciele jednej z łódzkich firm pogrzebowych.

Taki proceder był od lat znany nie tylko w Łodzi. Praktykowały go zakłady pogrzebowe z całej Polski. Jednak w Łodzi zaczęto mówić o tym głośno. Ujawnili to łódzcy dziennikarze: Marcin Stelmasiak i Tomasz Patora z „Gazety Wyborczej” oraz Przemysław Witkowski z Radia Łódź.

Jak ustalili wszystko przebiegało według znanego schematu. Dyspozytor pogotowia odbierał informacje o zgonie lub stanie pacjenta, który mógł się skończyć śmiercią. O zgłoszeniu informował zaprzyjaźnioną załogę pogotowia.

Jeśli człowiek żył, to dyspozytor wybierał karetkę, która znajdowała się najdalej od miejsca, gdzie miała dojechać – mówił nam przed laty jeden z informatorów, który chciał zachować anonimowość. – Poza tym kierowca miał się nie spieszyć na miejsce, gdzie czekał umierający człowiek. Gdy stwierdzono zgon, informację natychmiast dostawał zakład pogrzebowy. Oczywiście za odpowiednią opłatę.

Dziennikarze ustalili, że stawka za „skórę”, bo tak nazywano zmarłego człowieka, wynosiła od 1.200 do 2000 złotych. Tymi pieniędzmi trzeba było się podzielić. Swoją dolę dostawał dyspozytor, sanitariusze, kierowcy, a nawet lekarze. Zwykle każdy otrzymywał po kilkaset złotych. Można szybko policzyć jaka to była kwota, jeśli w miesiącu trafiło się kilka lub nawet kilkanaście „skór”. W tak dużym mieście jak Łodzi, nietrudno było o taką ilość zmarłych...

Makabryczny pomocnik – pavulon
Z czasem okazało się, że nie wszystkie zgony nastąpiły z przyczyn naturalnych. By przyspieszyć śmierć podawano chorym pavulon. Jego oficjalna nazwa brzmi pankuronium. Używa się go między innymi podczas intubacji. Środek ten powoduje zwiotczenie mięśni, a działa już po dwóch, trzech minutach.

Pojawiało się drżenie kończyn górnych i dolnych – zeznawał potem sanitariusz Andrzej N., nazywany doktorem „Ebrantilem”, jeden z oskarżonym w tej aferze. – Niepokój, próby poderwania się z noszy. Pacjenci próbowali krzyczeć, ten krzyk o pomoc był w praktyce wyciem...

Dziennikarze tropiący „łowców skór” ustalili, że pomysłodawcą takiego „dorabiania” był Włodzimierz R. Pracował jako sanitariusz w łódzkim pogotowiu. Potem zajął się transportem zwłok, a w końcu założył zakład pogrzebowy. To on wpadł na pomysł zrobienia „biznesu”. Miał znajomych w pogotowiu, więc łatwiej było mu rozmawiać. Najpierw za informacje o zgonie dawał prezenty, najczęściej stawiał wódkę. Z czasem były to pieniądze...

Śledztwo w sprawie „łowców skór” prowadził Robert Tarsalewski, wtedy z Prokuratury Apelacyjnej. Dziś pracuje w Warszawie, w Prokuraturze Krajowej. Zaczęto się przyglądać tajemniczym zgonom związanym z przybyciem karetki pogotowia. Wyliczono, że było ich co najmniej 70. Miały miejsce w jednej z karetek, w której zużywano najwięcej pavulonu. W dwóch kolejnych karetkach takich podejrzanych zgonów było 200...

„Pacjentka już kituje”

Akta dotyczące sprawy „łowców skór” liczą ponad dwa tysiące stron! Prokuratura prowadziła mozolne i bardzo trudne śledztwo. W końcu sprawa trafiła do sądu. Na ławie oskarżonych zasiadł wspomniany wcześniej sanitariusz Andrzej N. Nazywano go doktorem Ebrantil. Podobno oprócz pavulonu do uśmiercania pacjentów używał też środka pod tą nazwą. Andrzej N. pracował kilkanaście lat jako sanitariusz. Z wykształcenia był włókiennikiem. Już po wybuchu afery został zwolniony z pogotowia. Za alkohol. W czerwcu 2003 roku został aresztowany. Po tym zostawiła go żona i dwoje dzieci.

Andrzej N. przyznał w śledztwie prokuratorowi, że przy pomocy pavulonu uśmiercił 12 osób. Obciążył też swojego kolegę sanitariusza Karola B., a także dwóch lekarzy – Janusza K. i Pawła W. Oni też zasiedli na ławie oskarżonych. Andrzej N. przyznał, że proceder handlu „skórami” trwał 12 lat, a więc od chwili, gdy zaczął pracować w łódzkim pogotowiu.

Pieniądze brali wszyscy: każda załoga kilkaset razy, więcej niż mam włosów na głowie – zeznawał w śledztwie Andrzej N. – Handel organizowali dyspozytorzy pogotowia, z których najważniejszy to Tomasz S. Na początku 2000 roku zacząłem rozmawiać z Karolem B., że nieraz babci można pomóc umrzeć. Pavulon podałem co najmniej dziesięciu pacjentom w domu albo w karetce. Jeden z przypadków podania pavulonu w karetce miał miejsce podczas przejazdu do szpitala im. Kopernika. Pacjentka siedziała. Lekarz Janusz K. kiwnął do mnie głową, odebrałem to jako zachętę do podania pavulonu. Ok. pięciu minut od podania nachyliłem się do przodu i powiedziałem: – Lekarz, chodź, pacjentka już kituje.

Andrzej N. zeznał też, że przekazywał pavulon Karolowi B. Ten najpierw miał go testować na kotach, a potem podał go 10-15 pacjentom.

Nie mieliśmy oporów w rozmowach z Karolem B. o zabijaniu pacjentów – mówił w śledztwie Andrzej N. – To przybrało rozmiary szaleństwa. Pożyczaliśmy sobie wzajemnie pavulon, kiedy nam go brakowało. B. użył go kilkanaście razy. Lekarz Paweł W. co najmniej tolerował zachowanie Karola B. Kiedy jeździł ze mną, tolerował też podawanie pavulonu przez mnie. O podawaniu przez nas pavulonu wiedzieli lekarze K., W., i J. Paweł W. nawet cieszył się, kiedy miał dyżur z kierowcą Markiem J. i ze mną, bo liczył, że znajdzie się pacjent, którego będę mógł uśmiercić pavulonem. Lekarze ci pytali często mnie: czy już? albo: czy jeszcze? Potem wszyscy byli zadowoleni , bo zgony cieszyły nas wszystkich.

Andrzej N. twierdził, że lekarz Paweł W. i kierowca Marek J. mieli układy u dyspozytorów.

– Ci dawali im często wyjazdy do zgonów lub do starych, konających osób – wyjaśniał. – Często bywało, że wtedy chorzy sami umierali i nie było potrzeby podawać im pavulonu. Zdarzały się też przypadki opóźniania udzielania pomocy. Gdy np. były trzy zgłoszenia – dwa do zgonu i jedno do kobiety krwawiącej z dróg rodnych – jechaliśmy najpierw do zgonów, żeby szybko sprzedać

skórę.

Nie, nikogo nie zabiłem

Przed sądem Andrzej N. odwołał złożone w śledztwie zeznania. Twierdził, że został zmuszony przez prokuratora, by przyznał się do zabijania ludzi.

Co jest najbardziej ohydną prawdą, brałem pieniądze od firm pogrzebowych za informacje o zgonie – zeznawał przed sądem sanitariusz Andrzej N. – Ale nigdy nie uśmierciłem pavulonem, ani żadnym innym środkiem. Nie jestem mordercą. W prokuraturze mówiłem pod presją, strachem. Prokurator nakłaniał mnie do takich wyjaśnień. Kazał mi opisywać wizyty, podczas których mógłby być podany pavulon. Obiecał mi za to bezkarność w sprawie łapówek od firm pogrzebowych. Prokurator powiedział mi: jak będziesz chciał to odwołać, to ja cię załatwię, stracisz życie. Bardzo się wystraszyłem i zrobiło mi się przykro. Proszę sądu, powiem szczerze, ze strachu przyznałbym się do zabicia swojej babci, która do dziś żyje.

Andrzej N. przyznał się za to przed sądem do fałszowania recept, dzięki którym kupił 65 ampułek pavulonu.

Gromadziłem pavulon, by go potem sprzedać – wyjaśniał przed sądem. – Dowiedziałem się od lekarza Romana K., że to specyfik chodliwy na rynku, tylko trzeba było zebrać z 40-50 ampułek. To trochę trwało. Dr Roman K. miał mi wskazać człowieka, który kupi pavulon. Miał znajomych, chyba weterynarzy, którzy byli zainteresowani. Mówił, że można dostać za 40-50 ampułek tyle, ile za jeden zgon pacjenta, czyli około 1,2 tys. zł.

Przed sądem Andrzej N. mówił o Januszu K, i Pawle W., którzy zasiedli z nim ławie oskarżonych.

– Janusz K. był szczególnie pazerny na pieniądze za „skóry”, ale i Paweł W. chętnie je brał – zeznawał Andrzej N. – K. miał nawet często mówić przed dyżurem, że dziś pilnie potrzebuje pieniędzy. Prosił, by kierowca lub sanitariusz załatwili wyjazd do pacjenta, za którego ciało można by wziąć „działkę”. W ogóle w pogotowiu wszyscy żyli tylko tematem pieniędzy od zakładów pogrzebowych. Od rozmów o tym zaczynał się dzień i tymi rozmowami kończył.

Drugim z głównych oskarżonych był sanitariusz Karol B. Był żonaty, miał dwoje dzieci. Dziennikarze opisujący proces podawali, że był dobrze zbudowany, ubrany w brązową, skórzaną kurtkę. Miał wtedy 38 lat. Nie przyznał się do winy. Twierdził, że nikogo nie zabił. Nie przekazywał też Andrzejowi N. pavulonu.

Wyłudzałem lek na sfałszowane recepty – mówił przed sądem. – Robiłem to by uzupełnić jego ciągły brak w apteczce. Działo się tak, bo pavulon ciągle się niszczył, tłukł, znikał.

Karol B. nie potrafił odpowiedzieć prokuratorowi Robertowi Tarsalewskiemu dlaczego niszczył się i znikał akurat ten lek. Na dodatek tłukły się od razu dwie ampułki. Prokuratura zdobyła dowody, że Karol B. wyłudził 32 ampułki pavulonu. Tymczasem Jarosław Papis, przewodniczący składu sędziowskiego, dopytywał czy lekarze używali tego środka do ratowania pacjentów.

Prawie nigdy – odpowiedział Karol B. – Przez 13 lat pracy pamiętam jeden przypadek. Ten lek był niepotrzebny w karetce. Nie potrafił jednak powiedzieć dlaczego fałszował recepty, by zdobyć ten lek... Karol B. nie przyznał się, że za informacje o zgonach zarobił 20 tysięcy złotych.

Faktycznie, mogłem wziąć tyle od jednego zakładu pogrzebowego, ale tymi pieniędzmi dzieliłem się jeszcze z lekarzem, kierowcą i dyspozytorem – tłumaczył oskarżony. – Na mnie wypadło jakieś pięć tysięcy.

Przed sądem zacytowano zeznania Karola B. ze śledztwa. Nie przyznawał się do zabójstwa, ale też temu nie zaprzeczał. Przyznał, że kradł pavulon, a potem dawał go Andrzejowi N.

Wiedziałem, że on zabija ludzi tym lekiem – mówił prokuratorowi. – Uważałem, że to była jego prywatna sprawa...

Śmiertelna wysypka

Przed sądem przedstawiono historię Ludmiły Ś. 29 stycznia 2001 roku karetka przyjechała do jej domu przy ul. Narutowicza w Łodzi. Kobieta miała wysypkę. Do jej mieszkania wszedł lekarz Paweł W. i Karol B. Pacjentkę zawieziono na oddział dermatologii. Tam Ludmile Ś. podano leki. Postanowiono, że ma trafić na obserwację do pabianickiego szpitala. W drodze do Pabianic Karol B. miał wstrzyknąć kobiecie pavulon. Jeszcze żyła, gdy zadzwonił do zakładu pogrzebowego.

Puknąłem chorą z wysypką – miał potem powiedzieć Andrzejowi N. - Denerwowało mnie, że wozimy ją od szpitala do szpitala...

Janusz K., ginekolog-położnik, który w 2005 roku miał 49 lat, nie przyznał się do winy. Przekonywał, że nie przyczyniał się do śmierci pacjentów, nie wziął też 72 tys. zł za „skóry”.

Tylko raz, jeszcze w 1999 r., sanitariusz N. wsadził mi do kieszeni 300 zł – mówił sądowi. – Domyśliłem się później, że to mogły być pieniądze za informację o zgonie. Ale nie dopytywałem sanitariusza, czy tak było.

Natomiast drugi z oskarżonych lekarzy Paweł W. opowiadał przed sądem między innymi o śmierci Dariusza K. Miał go zabić Andrzej N., wstrzykując pavulon nieprzytomnemu człowiekowi.

Paweł W. wykluczał, by N. mógł niezauważenie wstrzyknąć pavulon.

Siedziałem bokiem i co chwila zerkałem na chorego – przekonywał sąd. Zauważyłbym, gdyby sanitariusz wstrzyknął mu jakiś lek – mówił.

Według prokuratury w dużej mierze do śmierci tego młodego człowieka przyczynił się sam Paweł W. Najpierw uznał, że Dariusz K. jest pijany, co nie miało miejsca. Lekarz nie przeprowadził reanimacji, nie udzielił mu żadnej pomocy. Za „skórę” załoga dostała 1200 zł.

W procesie zeznawał między innymi Jacek T., były szef łódzkiego stowarzyszenia przedsiębiorców pogrzebowych. Odsiadywał wtedy 12-letni wyrok. Skazano go za zlecenie zabójstwa Witolda Skrzydlewskiego, znanego właściciela firmy pogrzebowej. Jacek T. powiedział, że już na początku lat 90. dwa łódzkie zakłady pogrzebowe zaczęły płacić za informacje o zgonach. W transakcjach mieli pośredniczyć pracownicy prosektorium. Prokuratura wyliczyła, że Jacek T. na informacje o „skórach” wydał 120 tysięcy złotych.

Podczas pobytu w areszcie Andrzej N. próbował się powiesić. Ale go odratowano.

Wyroki

Pierwszy wyrok w sprawie „łowców skór” zapadł w 2007 roku. Sanitariusza Andrzeja N. skazano na dożywotnie więzienie. Udowodniono mu zabicie czterech pacjentów i pomoc w uśmierceniu piątego. Karol B. w więzieniu miał spędzić 25 lat za zabójstwo Ludmiły Ś. i pomoc Andrzejowi N. Lekarz Janusz K. otrzymał wyrok 6 lat, a Paweł W. – 5 lat. Sąd uznał, że świadomie narażali chorych na niebezpieczeństwo utraty życia, bo ich nie ratowali, albo ratowali źle. Lekarze nie mogli też przez 10 lat po opuszczeniu więzienia wykonywać swojego zawodu.

W czerwcu 2008 roku łódzki Sąd Apelacyjny utrzymał te wyroki, jednak adwokaci złożyli kasację do Sądu Najwyższego. Obrońcy Andrzeja N. i Karola B. podnosili, że gdyby nie postawa ich klientów nie byłoby afery „łowców skór”. W śledztwie przyznali się do winy i złożyli obszerne wyjaśnienia. Jak twierdziła adwokat Jowita Gordon, która broniła Karola B., byli kuszeni nadzwyczajnym złagodzeniem kary. Z kolei Jacek Kłosiński, który bronił Andrzeja N. podnosił, że jego klient przed sądem odwołał wcześniejsze zeznania i nie przyznał się do winy. Adwokaci uważali, że obaj sanitariusze zasługują na nadzwyczajne złagodzenie kary. Natomiast obrońca lekarza Janusza K,, przekonywał, że w tym przypadku można mówić jedynie o nieumyślnym przestępstwie.
Jednak Sąd Najwyższy odrzucił kasację.

Ta sprawa pokazuje, jak głęboki może być upadek człowieka, gdy puszczą wszelkie hamulce moralne – tłumaczył Stanisław Zabłocki, sędzia Sądu Najwyższego. – W pamięci pozostanie nadany przez media kryptonim tej sprawy „łowcy skór”. Jej symbolem będzie też przechwałka jednego z oskarżonych, pełna pogardy: puknąłem kobietę, która miała wysypkę. „Puknąłem” - znaczyło pozbawiłem ją życia. W pamięci pozostanie też to, że życie człowieka można było wycenić tak nisko – do podziału na czterech – tysiąc złotych. To chciwość doprowadziła do najpoważniejszej ze zbrodni, zaprowadziła na ławę oskarżonych.

Sędzia Zabłocki zauważył, że ta sprawa nie jest obrazem całej służby zdrowia, nawet tego fragmentu, jakim jest pogotowie ratunkowe, to był tylko mroczny, wynaturzony margines. Sąd Najwyższy uznał też, że 900 stronicowe uzasadnienie wyroku napisane przez sędziego Jarosława Papisa, przewodniczącego składu orzekającego w pierwszej instancji było perfekcyjne.

Łowcy skór, afera, która wstrząsnęła całą Polską. Mija roczn...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki