Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Majówka sprzed 100 lat: zielony karnawał w Łodzi

Anna Gronczewska
Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku centrum rozrywki w Łodzi był ogród w Helenowie. Po stawie pływano łódkami w kształcie gondoli.
Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku centrum rozrywki w Łodzi był ogród w Helenowie. Po stawie pływano łódkami w kształcie gondoli. księgarnia antykwariat nike
Przed laty łodzianie nie mieli długiego weekendu, ale zawsze potrafili zorganizować sobie wolny czas. Już pod koniec kwietnia rozpoczynał się zielony karnawał. Trwał aż do jesieni. Inaugurował go odpust w kościele świętego Wojciecha na Chojnach. Łodzianie na wypoczynek wykorzystywali każdy wolny dzień. A że w soboty się pracowało, pozostawała niedziela i inne święta. Wtedy całymi rodzinami wybierali się na majówki. Spędzali je w miejskich parkach i podłódzkich lasach. Ale zanim nastąpiła majówkowa moda, to na początku dziewiętnastego wieku, kiedy dopiero pojawiły się zalążki przemysłowego miasta, mieli zupełnie inny sposób na spędzanie wolnego czasu.

Jak podaje Wacław Pawlak, autor książki "Minionych zabaw czar, czyli czas wolny i rozrywka w dawnej Łodzi", przybywający tu niemieccy osadnicy zaczęli wprowadzać nowy rodzaj rozrywki. Stało się nim przesiadywanie w wyszynkach. Niemieccy robotnicy, którzy przybyli tu z Saksonii i innych rejonów Niemiec, siedzieli w oberżach przy kuflu piwa. Szybko zaczęli naśladować ich Polacy. Przy czym obok piwa zaczęto też pić wódkę. Powód był prosty. W Łodzi brakowało innych rozrywek.
Niejaki Antoni Lelowski, noszący zaszczytny tytuł komisarza fabryk, tak w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku opisał zwyczaje łódzkich tkaczy: "Zbywające od pracy chwile podług zwyczajów fajce i szklance w szynkach poświęcają, a w poniedziałki w tymże sposobie celebrować za powinność sobie poczytują". Podkreślał też, że w łódzkich szynkach nie poddawano się pijaństwu, a pito z umiarem.

Wacław Pawlak zaznacza, że początkowo tych wyszynków, gdzie mogli się relaksować łódzcy tkacze nie było zbyt dużo. Pierwsza oberża powstała na Starym Rynku, u wylotu ul. Kościelnej. Karczma była drewniana, a jej dach zdobiła sosnowa wiecha. Umieszczenie wiechy oznaczało, że w oberży sprzedawano wódkę i piwo. Na dodatek co wieczór biesiadującym umilał czas skrzypek. Kolejną karczmę otwarto na Nowym Rynku, czyli dzisiejszym Placu Wolności. Mieściła się pod numerem dziewięć i należała do Jana Adamowskiego. Trzy lata po tym, w 1827 roku stanął wyszynk w osadzie Łódka. Wybudowano go przy ul. Piotrkowskiej 27. Należał do niejakiego Bartosza Wencla. Kolejny otwarto też na ul. Piotrkowskiej, tyle że pod numerem 98. Jego właścicielem został Jan Wuestman.

Swojej "rozrywki" doczekała się też południowa część dzisiejszej Łodzi. W okolicach Górnego Rynku (czyli Górniaka) otwarto dwie oberże. Jedna była własnością Józefa Langera, a druga Adama Fiszera.

Wyszynki przynosiły spore dochody. To sprawiło, że interes zwietrzył tu sam Ludwik Geyer. I otworzył gospodę przy ul. Piotrkowskiej. Ale niedługo się nią cieszył. Wyrastające jak grzyby po deszczu wyszynki spowodowały, że zaczęło rosnąć pijaństwo wśród łódzkich robotników. W 1844 roku wydano zarządzenie ograniczające liczbę oberży w mieście. Zabroniono podawać alkoholu osobą nietrzeźwym, nie można było w nich grać w kości i karty. Zezwolono, by muzyka przygrywała tylko w niedzielę i święta. Jednocześnie nakazano zamknięcie przyfabrycznych wyszynków. I tak Ludwik Geyer musiał pożegnać się ze swoją gospodą.

Czas jednak pokazał, że nie na długo. Łódzki fabrykant szybko wymyślił sposób, by obejść niekorzystny dla niego przepis.

- Fabrykant wpadł na pomysł, żeby w jednym ze swych budynków urządzić dom zabaw - pisze Wacław Pawlak.

Geyer urządził dom zabaw w budynku znajdującym się przy ul. Piotrkowskiej 280. Był on murowany, pokryty gontem i stał wśród zieleni. Wcześniej mieściły się w nim fabryczna blacharnia, ślusarnia, stolarnia. Po przeróbkach na parterze urządzono gospodę ludową, a na górze salę do tańca.

Pomysł Geyera okazał się strzałem w dziesiątkę. Dom zabaw w Wólce, bo tak nazywano wtedy tę część Łodzi, cieszył się wielką popularnością wśród łódzkich robotników. W niedzielę można było przyjść tam na potańcówkę, wysłuchać śpiewu niemieckiego chóru, którego prezesem był sam Ludwik Geyer. Odwiedzały go czasem obwoźne grupy taneczne. Ten dom zabaw istniał do końca lat pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Potem przerobiono go na mieszkania, które zajęła liczna rodzina Geyerów.

W rozwijającym się mieście, jakim była w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku Łódź, brakowało zielonych terenów. Choć łodzianie nie mieli daleko do podłódzkich lasów - przecież granice osady Łódka zamykały się miedzy dzisiejszymi ulicami: Piotrkowską, Wólczańską, Żwirki i Mickiewicza. Jednak postanowiono zadbać o zielone tereny. Janowi Adamowiczowi, właścicielowi wyszynku na Nowym Mieście wydzierżawiono trzy działki przy ul. Piotrkowskiej 175. Wybudował tam zajazd, ale zobowiązał się do zorganizowania "ogrodu spacerowego dla łódzkiej publiczności". Wybudował więc z pruskiego muru trzyizbowy zajazd. Była w nim m.in. kręgielnia, ustawił stoły do bilardu, ale też nie zapomniał o piwnicy do składowania win. Urządził też ogród, z altaną i stajnią dla koni. Mogli w niej "zaparkować" swojego rumaka przyjezdni goście. Ogród został urządzony w stylu angielskim, a na jego środku znajdował się staw. Wokół były aleje dla spacerujących. Swój zajazd Antonowicz nazwał "Paradyzem", czyli rajem. Przez lata było to ulubione miejsce, w którym wielu łodzian spędzało czas. Zwłaszcza w ciepłe i majowe dni.

Innym miejscem rozrywki mieszkańców był Dom Zgromadzenia Kupców Łódzkich, który znajdował się na ul. Piotrkowskiej, a więc blisko ul. Przejazd (Tuwima) i Dzikiej (Sienkiewicza). Lubili tu wpadać na karty oraz kufel piwa łódzcy fabrykanci.

- Grający, z wyrazu twarzy i rażąco prostego obejścia czynią wrażenie prostych robotników, a to jednak sami panowie, zamożni obywatele miasta - tak opisał to miejsce znany Zygmunt Bartkiewicz, popularny dziewiętnastowieczny łódzki literat i dziennikarz, a także mąż Mieczysławy Ćwiklińskiej, gwiazdy przedwojennego kina. - Zna ich każdy z nazwiska i czynów, nawet jeszcze z tych czasów, kiedy przewodzili tłumom burzących pierwsze maszyny. Dziś silni, syci, złocą opasłe brzuchy, a kosztowne pierścienie już im w palce wrosły. Niektórzy mieszkają w stylowych pałacach, wszyscy jednak radzi oddychają powietrzem zadymionej knajpy.

Ogród spacerowy pojawił się też przy oberży Prusinowskich otwartej na Księżym Młynie, przy ul. Przędzalnianej 64. Zajazd nazwano "Elisium". Prusinowscy nie prowadzili go jednak sami, ale wydzierżawiali. Pierwszym dzierżawcą został Reinhold Wisnowski. Wiosną i latem, w każdy czwartek, urządzał w swym lokalu koncerty orkiestry miejskiej prowadzonej przez Józefa Kretschmera. Po koncercie odbywały się tańce, a płacąc pięć kopiejek można było wejść do znajdującego się przy "Elisium" ogrodu.

Z czasem na Księżym Młynie wybudowano osiedle dla robotników. Wielu z nich odwiedzało "Elisium", które powoli stało się popularnym zakładem gastronomiczno-rozrywkowym. Cieszył się on tak dużą popularnością, że wykupił go Karol Scheibler i urządził w nim klub fabryczny. Była w nim restauracja, sala taneczna.

Z czasem łodzianie woleli spędzać wolny czas nie w zadymionych kawiarniach czy restauracjach, ale na świeżym powietrzu. W drugiej połowie dziewiętnastego wieku i na początku dwudziestego zaczęto celebrować tzw. zielony karnawał. Rozpoczynał się on z końcem kwietnia. Inaugurował go odpust w parafii św. Wojciecha na Chojnach. Tam 23 kwietnia zbierała się cała Łódź. Kamil Nowicki, łodzianin, który wychował się na Chojnach, dobrze pamięta te odpusty. Nawet przedwojenne.

- Na placu znajdującym się na rogu ulic Rzgowskiej i Kosynierów Gdyńskich rozkładało się wesołe miasteczko - wspomina pan Kamil. - Największą popularnością cieszył się diabelski młyn. Nie brakowało odważnych, by skorzystać z uroków tej wielkiej karuzeli.

Pan Kamil pamięta, że diabelski młyn nie był napędzany elektrycznie, tylko siłą mięśni. W górnej części karuzeli znajdowało się coś w rodzaju bieżni. Stali na niej młodzi chłopcy i siłą nóg wprawiali w diabelski młyn w ruch, a tym samym sprawiali wielką radość odważnym, którzy skorzystali z tej rozrywki.

- Od ulicy Kurczaki, wzdłuż całej Rzgowskiej rozstawione były stragany z różnymi odpustowymi "atrakcjami" - dodaje pan Kamil. - Jedną z nich były wielkie figury psów, wykonane z gipsu.

Ale wróćmy jeszcze do dziewiętnastego wieku. Wtedy w Zielone Świątki organizowano wielkie zabawy ludowe na Wodnym Rynku i w parku Źródliska. Ustawiano namioty, karuzele, podłogi do tańca. Bawiono się przy muzyce granej przez orkiestrę, ale też przy dźwiękach katarynki. Jedną z takich łódzkich zabaw opisał w 1898 roku warszawski "Głos".

- Na placu widzimy po jednej stronie szereg huśtawek i unoszące się w powietrzu wśród tumanów kurzy dziewczęta, dzieci, młode mężatki i panny oraz asystujących im kawalerów, w cylindrach i bez cylindrów, w rękawiczkach i bez rękawiczek - pisał korespondent "Głosu".- Tuż obok, na tym samym placu stoją rzędy bud: czerwonych, zielonych, żółtych, a pomiędzy nimi wyróżnia się swoim ogromem i oryginalną budową elektryczna karuzela.

Wacław Pawlak pisze w swojej książce, że wielką atrakcją zabaw na Wodnym Rynku i w parku Źródliska były budy z tresowanymi wilkami oraz muzeum historyczne. Prezentowano w nim skórę cielęcia z dwoma głowami. Inną atrakcją były posmarowane tłuszczem słupy. Wygrywał ten, kto najszybciej wspiął się na czubek. Nie było to łatwe. Większość śmiałków kończyła swe próby na ziemi, ale zwycięzcę nazywano "maładcem", który w nagrodę mógł otrzymać nawet zegarek...
Wieczorem zabawę uświetniały tańce, a kończyły ją pokazy sztucznych ogni.

Podczas zabaw nie żałowano alkoholu, co nie podobało się Kuratorium Trzeźwości. Zaczęło więc organizować konkurencyjne imprezy. "Głos" z 1899 roku opisywał bezalkoholową zabawę w Parku Źródliska. Alkohol miały zastąpić liczne atrakcje, a więc wystawiono jednoaktówkę Towarzystwa Dramatycznego niejakiego Wołowskiego. Odbył się pokaz tańca amatorów i zawodowców. Były też piesze wyścigi i pokaz sztucznych ogni.

Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku za centrum wiosenno-letniej rozrywki zamożniejszych łodzian uchodził ogród w Helenowie. Założyli go spadkobiercy Karola Anstadta, założyciela łódzkiego browaru. Ogród powstał w dolinie rzeki Łódki. Można było podziwiać w nim cieplarniane rośliny, był staw, sztuczne wodospady i wodotryski. Wszystko ozdobione chińskimi lampionami. Po stawie pływano łódkami w kształcie gondoli. Była też restauracja, która mogła pomieścić 1000 osób... Nie brakowało cukierni, lodziarni. Był też tor kolarski i muszla koncertowa.

Goście mogli też spotkać inne atrakcje. Na przykład obejrzeć dzikie zwierzęta. Były pary niedźwiedzi, danieli, jeleni, dzików, a także trzy sarny i kilka zająców. Z czasem wybudowano pawilon, w którym można było podziwiać tresowanego szympansa. Jak podawała ówczesna prasa, cieszył się on dużą sympatią wśród łodzian.

Na drugi brzeg stawu przechodziło się specjalnym mostkiem. Tam można było podziwiać piękne rabaty kwiatowe, ale i wodotrysk, który dziś nazwalibyśmy fontanną. Przedstawiał on dziewczynę z łabędziem, którą otaczały żabki. Z ich pyszczków wytryskiwała woda. Drugi wodotrysk znajdował się na skarpie. Ten przedstawiał karzełka z parasolem. W pobliżu ustawiono sztuczną grotę z wulkanicznych tuffów.

W helenowskim ogrodzie organizowano liczne festyny, wyścigi cyklistów, gry zwane tombolą. Za wstęp do tego parku trzeba było płacić, ale chętnych do jego odwiedzenia nie brakowało. Tak jak w 1898 roku, gdy mogli podziwiać balon, który wzniósł się na wysokość 3000 stóp.

Zapamiętano m.in festyn, który zorganizowano tu z okazji XXXV-lecia Straży Ogniowej w Łodzi. Na cyklodromie zbudowano japoński ogród, w którym urzędowało czterysta dziewczyn przebranych za gejsze. Obsługiwały licznie zgromadzoną publiczność. Między innymi wpinały gościom w klapy marynarki chryzantemy. W pewnym momencie na japońskiej wieży pojawił się ogień... Przybyły oddziały straży, zaczęły go "gasić" i wynosić gejsze. Oczywiście pożar był zainscenizowany. Potem strażacy rozpoczęli paradny pochód, na czele którego kroczyła orkiestra.

Łodzianie chętnie odwiedzali ogród helenowski by wziąć udział w organizowanych przez Stowarzyszenie Komiwojażerów "Nocy nad Bosforem", "Zabawie neapolitańskiej" czy "Święcie w Sevilii". Grała na nich 50-osobowa orkiestra mandolinistów Wacława Korotkiewicza, która zamieniała się w Turków, Neapolitańczyków czy Hiszpanów. Podczas "Święta w Sevili" tańczył balet z kastanietami z ul. Nowomiejskiej. Odbyła się też walka byków. Jednak nie zakończyła się sukcesem. Jak donosiła prasa, walka trwała 20 minut, a byki na widok torreadora machały ogonami i skubały trawę. Ówcześni dziennikarze szybko wyjaśnili takie zachowanie byków. Okazało się, że torreadorzy tak bali się byków, że je przez tydzień głodzili. Zwierzęta były za słabe by walczyć...

W pogodne niedziele i święta łodzianie jeździli na majówki. Kamil Nowicki pamięta, że mieszkańcy Chojen najczęściej wybierali się tramwajem do tuszyńskich lasów. Mieszkańcy centrum jechali pociągiem do Gałkówka. Kursowały nawet specjalne składy, które zapewniały bezpłatny powrót. A ci, którzy mieszkali na północy miasta wybierali Las Łagiewnicki, a łodzianie z Kozin, Karolewa - Las Mania, czyli dzisiejsze Zdrowie.

Wielką atrakcją dla łodzian był zawsze odpust w kościele św. Antoniego w Łagiewnikach. Zjeżdżało się tam pół Łodzi. Problemy nie stanowiło nawet to, że by znaleźć się łagiewnickim lesie większość musiała pokonać ośmiokilometrowy odcinek drogi pieszo. Nie wszystkich było stać na wynajem bryczki czy furmanki. Jednak nikt nie narzekał na spacer. Maszerowano grupami, przy dźwiękach akordeonu. W połowie drogi, przy zbiegu dzisiejszej, ul. Łagiewnickiej i Kasztelańskiej, na wzgórzu pustelniczym, gdzie pochowano pięciu pustelników, robiono odpoczynek. Następnie wszyscy brali udział w odpustowej mszy świętej, a po niej zaczynała się zabawa. Ale jeszcze wcześniej kobiety wyjmowały z wiklinowych koszyków chusty, obrusy. Rozkładały na nich kiełbasy, salcesony, kaszanki, chleb. Panowie otwierali butelki.

- Po posiłku następował czas wypoczynku i zabawy - pisze w swej książce Wacław Pawalak. - Jedni zażywali na zielonej murawie poobiedniej drzemki, inni zabawiali się grą w karty, Młodzież przedkładała raczej gry ruchowe: ślepą babkę, lisa koło drogi i inne. Urządzano także gonitwy, grano w serso i piłkę. Powodzeniem cieszyły się huśtawki sporządzone domowym sposobem za pomocą mocnej liny uwiązanej końcami do pni dorodnych drzew.

Wieczorem odbywała się zabawa taneczna. A potem wracano do domu. Często w bardzo wesołym, wzmocnionym alkoholem nastroju...

Łodzianie chętnie oddawali się rozrywkom sportowym. Najstarszą uprawianą przez nich dyscypliną było strzelectwo. Już w 1824 roku powstało założone przez niemieckich osadników Towarzystwo Strzeleckie. Zrzeszało majstrów fabrycznych i rzemieślników. W 1845 roku urządzili w parku Źródliska strzelnicę. W Zielone Świątki walczono o tytuł króla strzelców. By zostać królem, nie trzeba było wcale trafić w dziesiątkę. Tylko najbliżej środka tarczy. Potem był bal na część królów. Bogaci łodzianie chętnie też polowali. Jeździli do podłódzkich lasów. Między innymi polowania w swej posiadłości w Sokolnikach urządzali Scheiblerowie i Herbstowie, a Heinzlowie w Arturówku.

Z czasem ulubioną rozrywką młodych łodzian stała się jazda na rowerach, a wcześniej wielocypedach. Okazuje się, że miłośnicy kolarstwa nigdy nie mieli lekko. Pod koniec dziewiętnastego wieku nie mogli jeździć po łódzkich ulicach podczas dnia... Pozostawały im tory rowerowe lub jazda nocą. Na szczęście w Łodzi nie brakowało torów rowerowych. Pierwsze wyścigi organizowano na tzw. Zelinówce, czyli wzdłuż dzisiejszej ul. 6 sierpnia. Potem otwarto tor na Helenowie, który od 1907 roku miał betonową nawierzchnię. Sporo było wielodromów. Wypożyczano tam rowery i jeżdżono po specjalnym torze. Największy wielodrom znajdował się na Placu Leomhardta, czyli dzisiejszym Górniaku... Oj działo, się tam!
Dzisiaj pozostaje tylko wspominać dawnych nie tylko majówkowych zabaw czar...

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki