Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Majówka" w dawnej Łodzi, czyli dawnych wypoczynków czar...

Anna Gronczewska
"Majówka" na przełomie wieków XIX i XX.
"Majówka" na przełomie wieków XIX i XX. Archiwum
W jaki sposób łodzianie wypoczywali w wolne od pracy dni, a przede wszystkim w tradycyjne "majówki"? Najczęściej na świeżym powietrzu. Wybierali się do łódzkich parków, gdzie organizowano liczne festyny. Lubili też pojechać na majówkę do Łagiewnik czy na Zdrowie.

W połowie XIX wieku łódzcy robotnicy najchętniej spędzali wolny czas w tzw. wyszynkach. Zwyczaj przesiadywania w nich przywieźli ze sobą przybyli głównie z Saksonii Niemcy, którzy osiedli w Łodzi. Lubili przesiadywać w karczmach i pić piwo. Taki wyszynk założył nawet sam Ludwik Geyer. Otworzył go przy ul. Piotrkowskiej. Jednak takich miejsc przybywało w Łodzi, zaczęło rosnąć pijaństwo. Dlatego w roku 1844 wydano zarządzenie ograniczające liczbę oberży w mieście. Zabroniono podawać alkoholu osobom nietrzeźwym, nie można było w nich grać w kości i karty. Zezwolono, by muzyka przygrywała tylko w niedzielę i święta. Jednocześnie nakazano zamknięcie przyfabrycznych wyszynków. Pożegnał więc się ze swym wyszynkiem i Ludwik Geyer. Czas pokazał, że nie na długo. Szybko wymyślił sposób, by obejść ten przepis. I w jednym z fabrycznych budynków, przy ul. Piotrkowskiej 280, otworzył dom zabaw. Na parterze była gospoda ludowa, a na górze sala do tańca. Miejsce to nazwano domem zabaw na Wólce, bo tak nazywano tę południową część Łodzi. W niedzielę można było przyjść tam na potańcówkę, wysłuchać śpiewu niemieckiego chóru, którego prezesem był Ludwik Geyer. Odwiedzały go czasem obwoźne grupy taneczne. Dom zabaw istniał do końca lat pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Potem przerobiono go na mieszkania, które zajęła liczna rodzina Geyerów.

Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku mówiono o tzw. zielonym karnawale w Łodzi. Rozpoczynał się on 23 kwietnia, odpustem w kościele św. Wojciecha na Chojnach. Przyjeżdżali tam kramarze, rozbijało się wesołe miasteczko. Bawiło się tam zwykle pół Łodzi. Kamil Nowicki, łodzianin od pokoleń i mieszkaniec Chojen, pamięta ten odpust z przedwojennych czasów, choć był wówczas chłopcem. Między innymi wielki diabelski młyn napędzany siłą ludzkich mięśni...

W Zielone Świątki organizowano wielkie zabawy ludowe na Wodnym Rynku i w parku Źródliska. Ustawiano namioty, karuzele, podłogi do tańca. Bawiono się przy muzyce granej przez orkiestrę, ale też przy dźwiękach katarynki. Jedną z takich łódzkich zabaw opisał w 1898 roku warszawski "Głos".

- Na placu widzimy po jednej stronie szereg huśtawek i unoszące się w powietrzu wśród tumanów kurzu dziewczęta, dzieci, młode mężatki i panny oraz asystujących im kawalerów, w cylindrach i bez cylindrów, w rękawiczkach i bez rękawiczek - pisał korespondent "Głosu". - Tuż obok, na tym samym placu stoją rzędy bud: czerwonych, zielonych, żółtych, a pomiędzy nimi wyróżnia się swoim ogromem i oryginalną budową elektryczna karuzela.

Zabawy na Wodnym Rynku w książce "Minionych zabaw czar, czyli czas wolny i rozrywka w dawnej Łodzi" opisywał Wacław Pawlak. Wielką atrakcją były na przykład budy z tresowanymi wilkami oraz muzeum historyczne. Prezentowano w nim skórę cielęcia z dwoma głowami. Inną atrakcją były posmarowane tłuszczem słupy. Wygrywał ten kto najszybciej wspiął się na czubek. W nagrodę mógł otrzymać nawet zegarek... Wieczorem zabawę uświetniały tańce, a kończyły ją pokazy sztucznych ogni.

Podczas tych zabaw nie żałowano alkoholu, co nie podobało się Kuratorium Trzeźwości. Zaczęło organizować konkurencyjne imprezy. "Głos" z 1899 roku opisywał bezalkoholową zabawę w Parku Źródliska. Alkohol miały zastąpić liczne atrakcje, a więc wystawiono jednoaktówkę Towarzystwa Dramatycznego niejakiego Wołowskiego. Odbył się pokaz tańca amatorów i zawodowców. Były piesze wyścigi i pokaz sztucznych ogni.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Wielką atrakcją dla łodzian był zawsze odpust w kościele św. Antoniego w Łagiewnikach. Zjeżdżało się tam pół Łodzi. Problemu nie stanowiło nawet to, że by znaleźć się w łagiewnickim lesie większość musiała pokonać ośmiokilometrowy odcinek drogi pieszo. Nie wszystkich było stać na wynajem bryczki czy furmanki. Jednak nikt nie narzekał na spacer. Maszerowano grupami, przy dźwiękach akordeonu. W połowie drogi, przy zbiegu dzisiejszej ul. Łagiewnickiej i Kasztelańskiej, na wzgórzu pustelniczym, gdzie pochowano pięciu pustelników, robiono odpoczynek. Następnie wszyscy brali udział w odpustowej mszy świętej, a po niej zaczynała się zabawa. Ale jeszcze wcześniej kobiety wyjmowały z wiklinowych koszyków chusty, obrusy. Rozkładały na nich kiełbasy, salcesony, kaszanki, chleb. Panowie otwierali butelki.

- Po posiłku następował czas wypoczynku i zabawy - pisze Wacław Pawlak. - Jedni zażywali na zielonej murawie poobiedniej drzemki, inni zabawiali się grą w karty. Młodzież przedkładała raczej gry ruchowe: ślepą babkę, lisa koło drogi i inne. Urządzano także gonitwy, grano w serso i piłkę. Powodzeniem cieszyły się huśtawki sporządzone domowym sposobem za pomocą mocnej liny uwiązanej między drzewami. Wieczorem odbywała się zabawa taneczna. A potem wracano do domu. Często w bardzo wesołym nastroju.

Z czasem, zwłaszcza w okresie międzywojennym, wielu łodzian "majówki" spędzało poza miastem. Na przykład w Rudzie Pabianickiej, nad Stawami Stefańskiego. To do dziś największy naturalny akwen w mieście. Woda zajmuje 11 hektarów. By obejść dwa, dziś połączone ze sobą stawy, trzeba pokonać 2,5 kilometra. Położone są w parku im. 1 Maja. Miejsce to ma bogatą tradycję. Utworzono je na rzece Ner, która płynie tu od strony Gadki Starej. Przed laty Stawy Stefańskiego były prywatną własnością. Stanowiły część folwarku Ruda. Na jego brzegach mieszkały piżmowce, wydry, a nawet żółwie błotne. Koło stawów stał dworek, młyn wodny. Po pierwszej wojnie światowej folwark rozparcelowano. Właścicielem części, na której znajdowały się stawy, został przedsiębiorca Aleksander Stefański. Szybko ten akwen zaczęto nazywać jego nazwiskiem. To Aleksander Stefański uporządkował brzegi stawu, otworzył przystań i wypożyczalnię łódek, kajaków. Otworzył w pobliżu restaurację.

- Jak byłyśmy małe z koleżanką, jeszcze przed wojną, to biegałyśmy na Stawy Stefańskiego - opowiada 90-letnia dziś pani Janina Kamińska, mieszkanka Rudy Pabianickiej. - Stałyśmy i przez siatkę patrzyłyśmy jak na rozstawionej tam estradzie tańczą panie z panami, gra orkiestra. Stefański mieszkał w willi w parku, koło stawów.

Stawy Stefańskiego były przed wojną jednym z ulubionych miejsc wypoczynku nie tylko mieszkańców Rudy Pabianickiej, ale też łodzian. Dojeżdżali tu z Łodzi tramwajem, niemal pod same stawy. Po wojnie przy Stawach Stefańskiego była najpopularniejsza w okolicy knajpa, "Barkares". Organizowano tam potańcówki, na które chętnie przychodzili żołnierze ze znajdującej się na ul. Dubois jednostki łączności. Nie raz doszło do walki na pięści z "miejscowymi" o dziewczynę. Co roku przy Stawach Stefańskiego rozbijały się cygańskie tabory... W 1961 roku łódzcy harcerze uruchomili na Stawach Stefańskiego swoją przystań kajakową. Urządzano tu festyny, na ustawionej scenie występowały różne zespoły.

Kilka kilometrów od Stawów Stefańskiego znajdują się Stawy Jana. Inne łódzkie miejsce, gdzie można było się wykąpać, popływać łódkami. Obok niego znajduje się park z mającymi ponad 100 lat drzewami oraz dworek, który został wzniesiony pod koniec XVIII wieku przez Benedykta Górskiego. Po wojnie majątek upaństwowiono i utworzono tu ośrodek rekreacyjno-wypoczynkowy.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

W pogodne niedziele i święta łodzianie jeździli na majówki, dalej za miasto. Mieszkańcy Chojen najczęściej wybierali się tramwajem do tuszyńskich lasów. Ci, którzy mieszkali w centrum, jechali pociągiem do Gałkówka, Żakowic, Bedonia czy Wiśniowej. Kursowały nawet specjalne składy, które zapewniały bezpłatny powrót z takich "majówek". A ci, którzy mieszkali na północy miasta, wybierali Las Łagiewnicki, a łodzianie z Kozin, Karolewa - Las Mania, czyli dzisiejsze Zdrowie.

Zdrowie dalej chętnie odwiedzają łodzianie. Jeszcze kilka lat temu w pogodne dni można było spotkać panów siedzących tam przy stoliku grających w preferansa lub warcaby. Jakub Koczewski, 70-letni dziś emerytowany kolejarz, pamięta jak po wojnie przyjeżdżał na Zdrowie z całą rodziną. W parku spędzał każdą pogodną niedzielę.

- No bo soboty były pracujące - opowiada. - Już o dziewiątej wychodziło się z domu. Rodzice pakowali do toreb bigos, kotlety schabowe, lali do butelek herbatę i jechało się tramwajem numer 9 na Zdrowie. Siedziało się tu do wieczora. Pływało kajakami po stawie... A w zasadzie nie na Zdrowie tylko do Manii Las. Tak przynajmniej mówiło się u mnie w domu. W miejscu gdzie znajduje się dziś "Fala" wszyscy się opalali. A jak byłem kawalerem, to chodziłem na potańcówki nad staw, tam gdzie jest teraz bar piwny. Zawsze grała orkiestra...

Dzisiaj takich ludowych "majówek" już nie ma. Najczęściej wolny czas spędza się dziś na działkach, na spacerach po parkach lub na ławeczce pod blokiem...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki