Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maks wreszcie w teatrze

Łukasz Kaczyński
Od lewej: Bartosz Turzyński (Szaja), Michał Bieliński (Fajwel) i Paweł Audykowski (Maks)
Od lewej: Bartosz Turzyński (Szaja), Michał Bieliński (Fajwel) i Paweł Audykowski (Maks) Janusz Szymański
Za sprawą najnowszej premiery w łódzkim Teatrze Nowym przywrócona zostaje Łodzi legenda króla lokalnego półświatka. Reżyserią spektaklu "Kokolobolo, czyli opowieść o przypadkach Ślepego Maksa i Szai Magnata" zajął się Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. H. Modrzejewskiej w Legnicy, specjalista od przenoszenia na scenę miejskich legend i opowieści. Ślepy Maks nie powraca jednak w pełnej glorii, w czym niechlubna zasługa przede wszystkim samego tekstu, napisanego przez dramaturga Roberta Urbańskiego.

W sztuce Urbański skupia się na powstawaniu legendy Maksa i obecności jego osoby w świadomości ludzi. To jeden z druhów Maksa, Szaja Magnat (Bartosz Turzyński), który za zabójstwo w obronie szefa odsiedział szereg lat w więzieniu, sugeruje, że Maks powinien zapisać się w pamięci łodzian nie jako rzezimieszek i szef jednej z wielu band, ale jako obrońca uciśnionych. Ma w tym też własny interes, bo czas spędzony w więzieniu sprawił, że inaczej spogląda na życie niż dotąd. Świetnym pomysłem jest uczynienie z Szai spadkobiercy pamięci o Ślepym Maksie. Trzeba jednak od przetworzonych przez Roberta Urbańskiego wątków oddzielić sposób ich dramaturgicznego zaprezentowania.

Dramaturgowi udało się nasycić sztukę łódzkim folklorem, którego dopełnieniem są bardzo dobre, czerpiące z epoki, ale nie przesadzone, scenografia i kostiumy Małgorzaty Bulandy. Jednak sztuka, dla której bazą były między innymi prasowe zapiski, relacje na temat życia Maksa Borensztajna i słynny esej Arnolda Mostowicza, pełna jest niestety fabularnych klisz, uproszeń i schematów. Zarówno tych dotyczących życia w bandzie apaszów, jak i realiów wojennych. Od uniknięcia ich nie powinna zwalniać przyjęta konwencja, według której świat łódzkich "chłopców z ferajny" traktowany jest raczej w cudzysłowie, gdzie swoje miejsce ma humor, a swoje nostalgia. Historycy będą jej pewnie zarzucali ignorowanie wielu realiów założonego w Łodzi getta.

Jacek Głomb wiele się musiał namęczyć, ten zestaw schematów nie raził tak bardzo. Wykorzystał przestrzeń sceny, także przestrzeń kieszeni bocznej i magazyn scenografii. Za ten ciekawy plastycznie pomysł, mający przełożenie na dramaturgię, należy się uznanie. Bogato ułożony drugi plan sprawia, że wnętrze knajpy "Kokolobolo", w której rozgrywają się wszystkie wydarzenia, rzeczywiście tętni życiem (tak cenny dla spektaklu ruch sceniczny opracował Witold Jurewicz). Knajpiane zabawy i umizgi zręcznie zawiązują relacje między postaciami, ale mają też rozwinięcie w dalszej części akcji. Drugi plan znakomicie poszerza też zespół muzyczny grający na żywo w czasie spektaklu. Zaś zróżnicowane charakterem songi napisane przez Roberta Urbańskiego do muzyki Bartka Straburzyńskiego rzeczywiście mają szansę stać się przebojami.

Jacek Głomb celnie rozdzielił obsadę. Magdalena Kaszewska dobrze sprawdza się jako żona Maksa, Alina, filigranowa młoda Żydówka z wyższych sfer. Malwina Irek i Katarzyna Żuk łączą wyuzdanie z kokieterią drugiej klasy dam lekkich obyczajów. Jednym ze schematów wykorzystanych przez autora sztuki jest postać hitlerowskiego naczelnika. Sadystyczny typ z palcatem pod pachą i przedziałkiem a la Hitler zdaje się być przeniesionym niemal żywcem z naiwnych amerykańskich filmów akcji. Gracjan Kielar nie przeszarżował, dzięki czemu postać ta może się jednak podobać. W historii doceniona została postać prześmiewczego elegancika, Fajwla Bucika, fałszerza, a grający go Michał Bieliński dostał szansę stworzenia ciekawej roli. Co zresztą w pełni wykorzystał, z właściwą mu nonszalancją. Broni się solidny, energetyczny, wspomniany już Turzyński.

Spektakl warto jednak zobaczyć głównie dla roli Pawła Audykowskiego, który obdarza Maksa żywiołowością, zuchwałością, a także odrobiną odpowiednio akcentowanego nieobycia i prostactwa. Audykowski najlepiej z zespołu odnajduje się w bliskim kontakcie z widzem, widownia otacza bowiem aktorów z trzech stron. Z dużą naturalnością radzą sobie z tym także studenci Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, tworząc wyraziste postaci: Hubert Kułacz (kolaborujący z Niemcami Żyd Gertler) i Magdalena Drab (tragiczna Ryfka, która w "Kokolobolo" przeżywa swoją nieszczęsną historię miłosną).

Gdyby nie naiwności fabularne sztuki, spektakl broniłby się bez dwóch zdań. Tak przypomina nieco zmarnowany temat. Czy będzie szansa jeszcze raz odrobić pracę domową ze Ślepego Maksa?

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki