Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maluchy do szkoły, batoniki do kosza. Zaczął się rok szkolny pełen zmian

Maciej Kałach
Jarosław Ziarek
Koniec z niezdrowym jedzeniem w szkolnych sklepikach i masowymi zwolnieniami z wychowania fizycznego. To być może najważniejsze zmiany w nowym roku szkolnym, choć z samą nauką nie mają wiele wspólnego. Na horyzoncie widać kolejne. Miasto zastanawia się, co zrobić ze słabszymi ogólniakami - pisze Maciej Kałach.

Na początek nowego roku szkolnego prezydent Hanna Zdanowska życzyła podczas miejskiej uroczystości w Gimnazjum nr 12 wszystkim łódzkim uczniom uśmiechu.

"Małpki" i "Żabki" oblężone. Cyrk z jedzeniem także w Łodzi

I faktycznie, w szkołach jest zabawnie, chociaż nie za sprawą samorządowców, lecz urzędników rządowych, którzy tuż przed pierwszym dzwonkiem opublikowali listę dozwolonych w szkołach produktów spożywczych. Dlatego, wyjątkowo, w gabinetach dyrektorów nie słychać we wrześniu narzekań na MEN, lecz na Ministerstwo Zdrowia, bo to ono wykluczyło z placówek edukacyjnych nie tylko coca-colę i batony, lecz także sól i majonez. Pierwszym skutkiem reformy są masowe wycieczki "gastronomiczne" na przerwach do najbliższych stacji benzynowych, serwujących hot dogi, dyskontów, "Żabek" czy "Małpek"(ta ostatnia sieć wydała nawet we wrześniu folder reklamowy "A w szkolnym sklepiku tego nie mają" z obrazkami i promocjami chipsów i coca-coli).

Można się śmiać, ale dyrektorzy są poważnie zaniepokojeni, bo ich podopieczni masowo łamią regulamin szkoły i opuszczają jej teren w poszukiwaniu frykasów. Ale jak ukarać za takie wykroczenie np. 19-latka, który spędza nawet 7-8 godzin w technikum, bo oprócz lekcji ma także ciężkie warsztaty i chciałby zjeść coś konkretnego? (A nie może, bo bufet serwujący dotąd m.in. pomidorową zawiesił działalność, gdyż sprowadzał zupy solone.) A może, jak już wymyślił (choć jeszcze nie wprowadził pomysłu w życie) dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 3, sprowadzić pod placówkę food trucka?

Dla równowagi trzeba dodać, że znaleźli się śmiałkowie, którzy z nowym rokiem szkolnym przejęli sklepiki i prowadzą je według nowych zasad - także w szkołach ponadgimnazjalnych.

Pełne podstawówki kosztem przedszkoli

Oczywiście, we wdrażaniu reform ministerstwo edukacji także nie próżnowało. Przede wszystkim dopełniło się posyłanie sześciolatków do szkół. We wrześniu 2014 r. (oprócz siedmiolatków) do pierwszej klasy trafiły dzieci urodzone między styczniem a czerwcem 2008 r. Teraz kolejne półtora rocznika: reszta 2008 oraz cały 2009.

Skutki reformy MEN bardzo dobrze widać w statystykach. W miejskich podstawówkach, przed posłaniem do nich sześciolatków, liczba uczniów utrzymywała się na poziomie do 30 tys. W pierwszym roku reformy wzrosła o tysiąc, teraz o kolejne 3 tysiące. W 46 proc. podstawówek wprowadzono dwuzmianowość, jednak, jak przekonuje dyrektor wydziału edukacji Urzędu Miasta Łodzi (patrz obok), dwuzmianowość bezbolesną.

Przekazanie sześciolatków podstawówkom uderzyło w miejskie przedszkola. W Łodzi pozostała im "do wzięcia" populacja dzieci w wieku 3-5 lat, licząca ok. 18 tys. maluchów. W ostatnich latach z sześciolatkami w przedszkolnej rekrutacji było to nawet 25 tys. dzieci.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Wobec tych liczb nie dziwi, że zniknął problem braku miejsc, a ponadto, oprócz lutowej, marcowej i wakacyjnej, pojawiła się wrześniowa rekrutacja małych kandydatów do miejskich placówek.

Przedszkola mają jeszcze ok. 400 wolnych miejsc (ale na pewno nie te najpopularniejsze, zwłaszcza na dużych osiedlach mieszkaniowych, które część kandydatów muszą odrzucić już w marcu). Oferta jest dostępna dla 2,5-latków, a nawet dla dzieci z gmin ościennych.

Oczywiście, zachęty do korzystania z miejskich przedszkoli biorą się z chęci utrzymania w nich miejsc pracy. Zapisy trwają, natomiast wiadomo o ile skurczyło się zatrudnienie w łódzkich szkołach (patrz ilustracja).

UMŁ zapowiadał, że będzie chronił pracowników zatrudnionych na umowy stałe, a poświęcał "czasowych" i w statystykach widać to doskonale. Na razie spokój panuje w podstawówkach (bo zyskały dzieci sześcioletnie), uczniów (i pracy) dramatycznie ubywa w szkołach ponadgimnazjalnych.

Co zrobić ze słabszymi ogólniakami?

W następnych latach o zatrudnienie najbardziej muszą się obawiać nauczyciele z ogólniaków. Urzędnicy zapowiadają, że nie ustaną w "przestawianiu zwrotnicy" na szkolnictwo zawodowe. W ostatniej rekrutacji do liceów trafiło ok. 57 proc. kandydatów kończących gimnazja, w magistracie od lat można usłyszeć o podziale "50:50" jako optymalnym. Obecnie nie ma pomysłów, aby uzyskać go "administracyjnie" (np. przez wprowadzanie obowiązkowych progów punktowych dla chętnych do LO), ale cały przekaz promocyjny kierowany do gimnazjalistów zwraca uwagę na łódzkie technika (i w mniejszym stopniu szkoły zasadnicze).

Realizacja planu "50:50" sprawi, że urzędników i radnych czeka gorąca dyskusja o przyszłości ogólniaków. Jeśli to one mają tracić uczniów, odbije się to na liczbie tworzonych oddziałów. Rozwiązania są trzy.

Po pierwsze, można zlikwidować kilka najmniej popularnych liceów (czego jednak zabrania umowa koalicyjna PO z SLD, odpowiedzialnym obecnie za łódzką oświatę).

Po drugie, urzędnicy w kolejnych rekrutacjach arbitralnie znów zmniejszą dopuszczalną liczbę klas pierwszych, które mogą tworzyć najpopularniejsze ogólniaki (obecnie żadne miejskie LO, nawet oblegane III czy XXI nie mogą uruchomić więcej niż pięć nowych oddziałów). Taki ruch sprawi, że przez "skapywanie kandydatów", więcej "odrzuconych" trafi do najsłabszych szkół, jednak rozzłości dyrektorów tych najlepszych, którzy będą pytać o korzyści dla ucznia.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Natomiast trzecie rozwiązanie to zmniejszenie liczebności klas - w popularnych LO działają oddziały ponad 30-osobowe, wprowadzenie sztywnego limitu (np. 27 uczniów) sprawi, że klas, kandydatów i pracy w ogólniakach będzie więcej. Jednak na to potrzebne są pieniądze w bardzo nadwerężonym budżecie miasta.

Urzędnicy mają silny argument za kierowaniem większej liczby kandydatów do szkół zawodowych: to wyniki ostatniej matury, której w ogólniakach nie zdał co piąty absolwent 2015. Na wtorkowych obradach komisji edukacji jej radni ponownie przypominali, że jeśli uczeń nie zdobędzie świadectwa dojrzałości zdając egzaminy w technikum, zostaje mu przynajmniej fach w ręku.

"Korki" od miasta. Łódzki pomysł, który podchwyci MEN?

Z ostatnimi maturami związany był autorski pomysł łódzkich urzędników od oś-wiaty - darmowe, miejskie korepetycje dla absolwentów, którzy w maju oblali tylko jeden z obowiązkowych egzaminów i w związku z tym pod koniec sierpnia mieli prawo do poprawki. Cykl dwutygodniowych zajęć w jednym technikum przyciągał codziennie ok. 80 poprawkowiczów. Wyniki poprawek dzisiaj. UMŁ zapewnia o posiadaniu pełnej listy nazwisk korepetytowanych, a jeśli po sprawdzeniu ich wyników okaże się, że maturę w drugim podejściu uzyskało przynajmniej 70 proc. z nich (zwykła zdawalność to ok. 50 proc. poprawiających), projekt będzie powtórzony w następne wakacje - ponieważ pieniądze nie idą w błoto.

Kto wie, czy pomysłu "wakacyjnych korepetycji" nie przejmie kiedyś od łódzkiego samorządu MEN (marketingowo hasło wspierania maturalnych pechowców brzmi dobrze, mimo pojawiających się pytań, co robili oni w ciągu kilku lat nauki w szkole ponadgimnazjalnej), ale na razie ministerstwo edukacji skupia się na poprawieniu frekwencji na zajęciach wychowania fizycznego - przekonując lekarzy, aby ci, zamiast wypisywać długotrwałe zwolnienia, wskazywali tylko, jakiego rodzaju wysiłku uczeń powinien unikać.

Połowa szkół jeszcze bez nowoczesnych boisk

Jak jest absencja na parkietach łódzkich sal gimnastycznych i boisk? W sierpniu ujawniliśmy dane magistratu, z których wynika, że ponad 3 tys. łódzkich uczniów przyniosło w minionym roku szkolnym długotrwałe zwolnienia z wychowania fizycznego - na semestr lub rok. Magistrat twierdzi,że ich liczba spada, jednak wyzwanie wciąż jest duże - zwłaszcza wśród starszych nastolatków. Jeśli w podstawówce stale nie ćwiczy tylko co pięćdziesiąty uczeń, w gimnazjum już co dwudziesty, zaś w szkołach ponadgimnazjalnych - 12 procent. Do tego dochodzą również popularne zwolnienia jednorazowe.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Jak informował w czerwcu UMŁ, 38 procent łódzkich szkół ma duże sale gimnastyczne, czyli o rozmiarze co najmniej 24 metry na 12 metrów lub o rozmiarach zbliżonych. Pozostałe miejskie placówki posiadają sale mniejsze, natomiast bez swojego obiektu pozostaje jedno liceum. Odsetek szkół z nowoczesnymi boiskami sięgnie z końcem tego roku 47 procent. Reszta placówek dostępu do boiska nie ma, posiada asfaltowe lub gruntowe. Przy 7 szkołach funkcjonują wyremontowane baseny (precyzując: ten siódmy wznowi działalność za kilka tygodni po kończącej się modernizacji w Szkole Podstawowej nr 190).

A może na rower, szkolne "grubaski"?

Do rozwoju bazy rekreacyjnej łódzkich szkół na upartego można zaliczyć nowe stojaki na rowery. Z początkiem września Zarząd Dróg i Transportu pochwalił się prowadzoną od lipca do października akcją ułatwiania parkowania jednośladów uczniom i nauczycielom. Przed ok. 60 placówkami pojawiają się "u-kształtne" stojaki, bywa, że w liczbie dotąd w Łodzi niespotykanej. Przed XXXI LO na Dąbrowie przypiąć można aż 60 rowerów, przed Szkołą Podstawową nr 29 w rejonie Księżego Młyna - 20.

Zatem pedałujmy do szkoły, drodzy uczniowie, zamiast np. korzystać z podwózki autem tatusia, a wtedy zmniejszy się szansa, że wyrośniemy na "grubasków" - jak to ujęła premier Ewa Kopacz podczas uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego w Gdańsku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki