Oszuści sprzedają wodę jako cudowny preparat, mający umożliwić odbiór telewizji cyfrowej. Podszywają się pod chorego księdza i proszą o pieniądze na leczenie lub komornika, który sprzedaje wyjątkowo tani cukier. Chyba nawet satyryk miałby problem z wymyśleniem takich sytuacji?
Muszę powiedzieć, że jestem zły i zazdrosny i gdyby nie negatywny skutek tych akcji, to redakcja "Dziennika Łódzkiego" powinna ufundować nagrodę dla każdego z tych gagatków. W tym kontekście aż głupio użyć słowa "podziwiam" na określenie ich pomysłowości, ale coś w tym jest. Dwadzieścia lat temu ułożyłem slogan: "Gdyby aktywność niektórych naszych rodaków przelać na pozytywny grunt, to już dawno mielibyśmy drugą, a nawet trzecią Japonię".
A dziś jak Pan by to skomentował?
Po dwudziestu latach od tamtego powiedzonka odpowiedni jest refren: "Nie znasz granic naiwności, choćbyś na łeb upadł". W niektóre historie naprawdę trudno uwierzyć, choć ludzie się nabierają.
W swojej pracy wysłuchał Pan wielu nieprawdopodobnych historii. Pewnie część z nich posłużyła za inspirację do występów?
Przez 34 lata inspirowałem się historiami, opowiadanymi przez ludzi. Sądzę, że w 80 procentach duże skecze są inspirowane tymi historiami i opowieściami. Zaczynam się obawiać, czy nie znajdzie się nagle 38 milionów satyryków, którzy będą domagać się ode mnie tantiem. I to z odsetkami.
Nie było trudno uwierzyć w te opowieści?
Dzieją się naprawdę niewiarygodne rzeczy, a obecnie duża część z nich nadaje się do zbadania przez prokuratora. Zawsze mówiłem, że dopóki będzie istniał człowiek, będzie istniał kabaret. Teraz należałoby zmienić powiedzonko na następujące: dopóki będzie istnieć naiwność ludzka, to będą istnieć prokuratorzy.
Nie spotkała Pana nigdy sytuacja tego typu?
Padłem raz ofiarą oszusta w Mielcu. Młody człowiek sprawiał wrażenie dziennikarza, miał nawet odpowiednią plakietkę z napisem international press. Poprosił mnie o wywiad, obserwował występ na żywo, a dopiero potem okazało się, że nie jest dziennikarzem. Powiedział, że chciał mnie poznać i zobaczyć mój występ za darmo. Było to związane z moją pracą, a próbowano mnie też wkręcić na telewizję cyfrową.
Sugerowano, że nie będzie Pan mógł oglądać ulubionych programów, jak nie podpisze umowy na dostawę telewizji cyfrowej?
Usłyszałem następujące zdanie: jak będzie padało, to u pana będzie śnieżyło. Od razu zorientowałem się, że coś jest nie tak i pozornie zgodziłem się na podpisanie umowy. Zacząłem jednak stawiać warunki: że musi przyjść do mnie pięciu pracowników, z czego jeden to kobieta. Czterej natomiast mają trzymać nieprzemakalny koc w czasie instalacji anteny. Mają też podać hasło, które miało brzmieć: "To my, nieudacznicy". Okazało się następnie, że była to prowokacja dziennikarzy Radia Zet. Nie dałem się jednak wkręcić. Rozsądek zadziałał i tego życzę tym, którzy nas czytają.
Rozmawiała Alicja Zboińska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?