Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Zając: Ksiądz Stasiak nie zastanawia się nad istotą wspólnoty Kościoła [WYWIAD]

rozm. Joanna Leszczyńska
Marek Zając
Marek Zając fot. Wojciech Matusik/Polskapresse
Z Markiem Zającem, publicystą katolickim, rozmawia Joanna Leszczyńska.

Ksiądz Stasiak chce walczyć o zmianę postrzegania posłuszeństwa w Kościele. Widzi Pan taką konieczność?

W tym przypadku absolutnie nie. Ksiądz doszedł do momentu, gdzie bez względu na to, czy czuje się sprawiedliwie, czy niesprawiedliwie potraktowany - powinien okazać posłuszeństwo biskupowi. Kiedy przełożony stawia sprawę na ostrzu noża, trzeba się podporządkować. Przywołam tu słowa innego duchownego, o którym ostatnio jest głośno, czyli księdza Wojciecha Lemańskiego, chociaż w szczegółach to zupełnie inny przypadek. Ksiądz Lemański też czuje się niesprawiedliwie potraktowany przez kurię warszawsko-praską i odwołuje się od decyzji arcybiskupa do Stolicy Apostolskiej. Odwołuje się, ale ich nie lekceważy. Poza tym mówi wyraźnie: Jeżeli instancje watykańskie wezmą stronę biskupa, będzie czuł się rozgoryczony, ale się podporządkuje, bo od tego momentu zaczyna się wymóg bezwzględnego posłuszeństwa.

Jak rozumiem, nieprzejednana postawa księdza, nie budzi Pana podziwu?

Nie, natomiast budzi we mnie podziw jego duszpasterska rzutkość, energiczność i przedsiębiorczość. Myślę, że nie przypadkowo tylu ludzi przychodzi do kościoła św. Stanisława Kostki w Aleksandrowie. Kiedy czytam opinie wiernych, zachwyconych jego kazaniami, w których nie ma polityki, a jest koncentracja na problemach bliskich człowiekowi - to budzi to moje uznanie. Bez względu na to, czyją stronę bierzemy, to ludziom Kościoła, także biskupom powinno dać do myślenia, dlaczego kościół księdza Jacka jak magnes przyciąga tylu wiernych. Ta sytuacja powinna być nauką, czego ludzie tak naprawdę potrzebują. Nie zmienia to mojego przekonania, że ksiądz Stasiak wszedł na fatalną ścieżkę.

Powołuje się na księży "niepokornych", w tym na ruch nieposłuszeństwa księży z Austrii. Nadużywa tego?

W tym przypadku tak. Ksiądz grozi załatwianiem sprawy z biskupem w sądzie świeckim. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, ale nawet jeśli, to ludzie Kościoła powinni takie sprawy umieć rozstrzygać między sobą. I tu nie chodzi o dulszczyznę, że własne brudy pierzemy w czterech ścianach. Wspólnota Kościoła ma po prostu własne zasady i prawo. I dlatego ci, którzy chcą w ramach wspólnoty funkcjonować, powinni właśnie na tym obszarze szukać rozwiązania. Poza tym w wypowiedziach księdza Jacka. pojawił się wątek, który w moim odczuciu jest dość niepokojący. Mamy tu bowiem do czynienia ze sporem o przekazanie kościoła. Ze słów księdza przebija następująca logika: dlaczego mam kościół oddać archidiecezji, skoro ta nie wyłożyła nań ani grosza, a to przecież moja praca, moja fundacja odnowiła porzuconą i zaniedbaną świątynię? Tymczasem abstrahując już nawet od sprawy ks. Jacka, gdzie byśmy doszli w Kościele przez dwa tysiące lat, gdyby duchowni traktowali wszystko, co robią, na zasadzie prywatnego sukcesu czy własności. Ksiądz używa też argumentu, że świątynia jest teraz warta milion euro. Ale przecież to nie jest tak, że archidiecezja chce pozyskać smakowity kąsek, żeby na nim zarabiać. To nadal miałby być kościół, służącym wiernym.

Ksiądz zachowuje się, jakby walczył o swoją własność?

Nie zakładam, że przez księdza Jacka, który robi wiele dobrego dla innych, przemawia chciwość. Mam jednak wrażenie, że za tym kryje się jakaś osobista ambicja. Że na pierwszym miejscu stawia dziś własne zaangażowanie w odnowienie kościoła, a nie myśli o tym, czym jest wspólnota Kościoła w ogóle.

Zdaniem księdza Stasiaka, Kościół zmienia się dzięki "nieposłusznym" i te zmiany spowodowali ludzie na dole, a nie hierarchowie. Czy te ostatnie bunty mogą zmienić polski Kościół?

Mogą zmienić, o ile o ludzie będącymi twarzami tych oddolnych ruchów będą chcieli pozostać w Kościele. W historii chrześcijaństwa nie było tak, że wszystkie reformy szły tylko z dołu. Były to również odgórne decyzje wielkich papieży czy soborów. Ale oczywiście prawdziwa reforma w Kościele to zawsze naruszenie starego porządku - tyle że jednocześnie to także umiejętność złapania balansu, odnalezienia złotego środka między odważną krytyką a świadomością, kiedy trzeba powiedzieć sobie dość i być posłusznym. Nie brakowało wielkich reformatorów, którzy przez władze kościelne na pewnym etapie życia byli wręcz prześladowani. Najlepszym przykładem jest święty Jan od Krzyża, który dokonał odnowy na wielką skalę. Do dziś korzystamy z owoców dzieła tego niezwykłego człowieka, który przez pewien czas był... uwięziony przez współbraci. Natomiast ci ludzie nigdy nie posunęli się do ostatecznego nieposłuszeństwa. Dobrze wiedzieli, kiedy trzeba pogodzić się nawet z krzywdzącym traktowaniem, ale nadal pozostać we wspólnocie. Pamiętajmy poza tym, że wszelkie błogosławione zmiany w Kościele dokonują się nie przez bunt w sensie świecki, ale przede wszystkim przez przykład. Wiele mówimy ostatnio o świętym Franciszku ze względu na papieża, który przyjął imię Biedaczyny z Asyżu. U Franciszka nie było potrzeby niszczącego buntu. On po prostu szedł własną drogą. Ewangelia mówi, że ludzkie działania poznaje się po owocach. Owoce działania św. Franciszka są fantastyczne. Trwają do dziś, a przecież ten człowiek umarł w XIII wieku! I franciszkański duch w osobie kardynała Bergoglio znowu dał dziś o sobie znać. A w przypadku tego, co obserwuję z oddali w Aleksandrowie, widzę przede wszystkim coraz większe złe emocje, coraz ostrzejszy spór. Owoce nie są dobre. Ludzie są podzieleni, nakręca się niechęć, pogłębia się konflikt między księdzem i biskupem. Nie zapowiada się na nic dobrego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki