Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Zajdlowa zabiła swoją córkę, Zosię, bo nie mogła ułożyć sobie życia

Anna Gronczewska
archiwum Dziennika Łódzkiego
Ta zbrodnia zaszokowała całą przedwojenną Łódź. Pewna kobieta zamordowała swoją córkę. Jak mówiła przed sądem, z powodu dziecka, nie mogła sobie ułożyć życia na nowo.

Pod koniec stycznia 1938 roku na policję w Łodzi zgłasza się 30-letnia Maria Zajdlowa, wdowa, z zawodu hafciarka. Powiedziała, że zaginęła jej córka, 12-letnia Zosia. W tym czasie w mieście zaginęły trzy inne dziewczynki, więc sprawę potraktowano poważnie. Maria Zajdlowa opowiadała, że 26 stycznia jej córka wróciła ze szkoły i zabrała się za lekcje. Ona wyszła na podwórze. Gdy wróciła do domu Zosi nie było. Zaczęła jej szukać, ale bez rezultatu.

- Zajdlowa powiedziała, że dostała wcześniej list z pogróżkami - zeznawał w kwietniu 1938 roku przed sądem inspektor Elsesser-Niedzielski, szef komisariatu, na którym była Zajdlowa. - Twierdziła, że grożono w nim zabiciem córki. Miała to być zemsta nieprzyjaciół jej zmarłego męża.

Maria Zajdlowa w trakcie dalszego śledztwa mówiła, że dostała kolejny anonim. Napisano w nim, że musi opuścić dom, a Zosia została zamordowana, a jej ciało ukryto. Początkowo policjanci współczuli Marii, rozumieli jej rozpacz. Jednak z czasem nabrali podejrzeń.

- Pani zachowanie jest dla mnie dziwne, wydaje mi się, że wie gdzie jest córka - mówił do niej w trakcie przesłuchania inspektor Elsesser-Niedzielski.

- Podejrzewa mnie pan o morderstwo? - pytała Maria. - O morderstwo nie, ale dorastająca córka była pewnie dla pani przeszkodą i dlatego odwiozła ją pani gdzieś do krewnych - stwierdził policjant.

Szybko znaleziono ciało

Policjanci pojechali do domu Zajdlowej, na Bałuty, na ul. Chopina 49. Zaczęli przeszukania. Pojawiło się podejrzenie, że może Zosia uciekła z domu i zostawiła list. Listu nie znaleziono, ale zobaczyli zakrwawioną pościel. Znaleziono też anonimy. Zauważyli, że pisała je ta sama osoba. Policjanci byli już niemal pewni, że Zosia nie żyje. Przeszukali dół kloaczny na podwórku. W nim były nagie zwłoki dziewczynki.

Zajdlową zatrzymano. Do aresztu trafił też jej kochanek, 27-letni Stanisław Gibki, z zawodu muzyk. A także przyjaciółka Marii, 28-letnia Wiktoria Stefania-kówna, właścicielka sklepu przy ul. Chopina. Byli oni podejrzani o udział w zbrodni.

Po zatrzymaniu powiedziano Zajdlowej, że to ona pisała anonimy. Jak podawał „Kurier Łódzki” po tym stwierdzeniu kobieta zemdlała, a właściwie udawała omdlenie. I w takim stanie była przez 25 godzin. W celi Maria próbowała popełnić samobójstwo. Wcisnęła sobie do gardła chusteczkę, ale zauważył to jeden z policjantów i ją uratowano.

Gdy się ocknęła, po odejściu trzeciego lekarza, zaczęła zeznawać. Powiedziała, że zamordowała Zosię. Opowiedziała też swoją historią. Mąż Zajdlowej zmarł osiem lat temu. Leonarda poznała, gdy była jeszcze bardzo młoda. Miała 16 lat, gdy za niego wyszła. Po siedmiu miesiącach od ślubu na świat przyszła Zosia. Zajdlowa urodziła jeszcze młodszą córkę, ale zmarła po porodzie.

Maria miała 22 lata gdy została wdową. Sama wychowywała Zosię. Trzy lata przed tragedią przeprowadziły się na ul. Chopina. Maria chciała sobie ułożyć życie na nowo. Pojawiali się w nim mężczyźni. Zosi to się nie podobało. Sąsiedzi opowiadali, że Zosia była bardzo grzeczną, inteligentną i pracowitą dziewczynką. Pomagała matce, ale ta zaniedbywała córkę.

Inny obraz córki przedstawiała policjantom i sędziemu Maria. Twierdziła, że dziewczyna była nieposłuszna, dokuczała matce. Nie podobało się jej, że do domu sprowadza mężczyzn. Stanisław Gibki, z którym była związana miał powiedzieć, że nie ożeni się z nią, bo ma Zosię.

- Jak byłam silnie zdenerwowana i mówiłam, że się zabije to Zosia nic z tego sobie nie robiła - zeznawała przed sądem Maria Zajdel. - Mówiła: Ty tego sobie nie zrobisz i śmiała się ze mnie.

W śledztwie Maria Zajdel przyznała się do zabójstwa córki. Stwierdziła, że Gibki i Stefania-kówna nie mieli nic wspólnego z zabójstwem. Choć jej zdaniem podżegali ją do niego. Mówili, że córka jest nieznośna, przez nią nie ułoży sobie życia. Potem jednak Zajdlowa nagle zmieniła zeznania i stwierdziła, że córkę zabił jej kochanek, Gibki. W dniu zabójstwa siedzieli w domu w trójkę, a ona musiała wyjść do apteki. Kiedy wróciła Staszek był sam. Nie wiedział co się stało z Zosią. W końcu Zajdlowa jeszcze raz zmieniła zeznania i przyznała się do zabójstwa córki.

26 stycznia 1938 roku Zosia wróciła ze szkoły. Według zeznań matki zjadły obiad. Potem córka zaczęła odrabiać lekcje. Prosiła też Marię, by puściła ją do babci, która mieszkała przy ul. Jasnej. Matka powiedziała, że ma zostać w domu. Miały dokończyć jakieś hafty. Dziewczynka zaczęła płakać. Wzięła książkę i położyła się do łóżka. Maria zaś wyszła do apteki po proszek, bo bolały ją zęby. Wychodząc zgasiła światło. Kiedy wróciła światło dalej się nie paliło, a Zosia płakała.

- Mama robi mi na złość i gasi światło - powiedziała Zosia. Te słowa bardzo zdenerwowały Marię.

- Ja tu jeszcze rządzę, nie masz nic do gadania - odpowiedziała.

Dożywocie i płacz matki

Po chwili chwyciła młotek i rzuciła nim w Zosię. Przed sądem Maria Zajdlowa tłumaczyła, że nie wiedziała, co robi. Dziewczynka uklękła na łóżku i wyciągnęła w jej kierunku ręce. Matka przytuliła córkę, ale nagle stało się coś dziwnego. Zajdlowa powiadała, że ogarnięta jakiś szałem , zaczęła dusić dziewczynkę. Zosia opierała się, ale po chwili opór ustał.

- Domyśliłam się, że jest trupem - mówiła na sali sądowej na której zapadła cisza. - Przelękłam się. Chciałam usunąć ciało. Znalazłam worek. Włożyłam do niego ciało. Wyniosłam na dwór, bardzo się bałam. Zatrzymałam się przed kloaką. Oparłam worek. Zwłoki wpadły do otworu. Usłyszałam chlust. Uciekłam nie oglądając się za siebie. Nie wiedziałam co się stało. Cały czas miałam wrażenie, że Zosia wyszła i zaraz wróci.

Zajdlowa nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego wysyłała anonimy. Zbadali ją psychiatrzy, którzy orzekli, że jest osobą, która bez przerwy kłamie, udaje, nigdy nie jest sobą. Przed sądem pokazano laurkę, którą mała Zosia narysowała mamie, na jej imienny.

Maria Zajdlowa przekonywała sąd, że nie chciała zabić córki. Działała pod wpływem chwili. Nie wiedziała co zrobi.

- Nie wiedziałam co czynię, nie zdawałam sobie sprawy - tłumaczyła sądowi.

W ostatnim słowie powiedziała, że bardzo żałuje tego co się stało. Sąd jednak nie miał dla łodzianki litości. Uznał, że działała z premedytacją. Skazał Zajdlową na dożywotnie więzienie i pozbawienie praw na zawsze. Gdy ogłaszano wyrok rozległ się płacz matki i sióstr skazanej...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziwne wpisy Jacka Protasiewicz. Wojewoda traci stanowisko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki