Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mariusz Grzegorzek: Czuję, że Szkoła Filmowa ma gospodarza, kogoś z osobowością

Łukasz Kaczyński
Prof. Mariusz Grzegorzek (ur. w 1962), reżyser teatralny i filmowy, scenarzysta i grafik, rektor PWSFTviT w Łodzi
Prof. Mariusz Grzegorzek (ur. w 1962), reżyser teatralny i filmowy, scenarzysta i grafik, rektor PWSFTviT w Łodzi Maciej Stanik
Nie wierzę w figurę przybyłego z zewnątrz wybitnego specjalisty z wypasionym CV, który cudownie ozdrawia sytuację na jakiejkolwiek wyższej uczelni - mówi profesor Mariusz Grzegorzek, rektor Szkoły Filmowej w Łodzi.

Chciałbym zacząć od Pana wystąpienia na 40. Festiwalu Filmów w Gdyni. Kontekstem była dla niego śmierć Marcina Wrony. Czy ona uderzyła w środowisko, także w młodych?
To było ogromne tąpnięcie, właśnie środowiskowe, co zaskakuje, bo środowisko jest niepodatne na tąpnięcia, zatomizowane albo podzielone na grupy interesów. Marcin był bardzo aktywną osobą, uchodził za kogoś, kto mocno stoi na ziemi, potrafi walczyć o swoje i świetnie czuje się w stresogennej walce o kolejne projekty. A potem nastąpiła ta tragiczna sytuacja, skatalizowana przez czas i miejsce. Festiwal gdyński jest specyficznym wydarzeniem. Niby wiadomo czego się spodziewać, jest dystans wynikający ze świadomości układów, ale gdy spotykamy się tam i zaczyna się konkurs, zlewamy się w ten tygiel, dochodzi do podniesienia wewnętrznego niepokoju, do zagęszczenia energii. Ja przynajmniej zawsze tak mam. Śmierć Marcina nałożyła się na tę nerwicę około festiwalową i jakoś złowieszczo zrymowała z ogólnym nastrojem. Bo niby wszystko jest super, robimy w Polsce dużo filmów, a na wewnętrznym poziomie jesteśmy jako środowisko jacyś wycofani, bez twórczego uderzenia i radości tworzenia. I ta śmierć kolegi jakoś wszystko na moment oczyściła, spuściła z nas niezdrowe ciśnienie. Mam wielką nadzieję, że ten proces szczerej rewizji dopiero się zaczyna.

W połowie przyszłego roku kończy się Pana pierwsza kadencja. Myśli Pan, że jako jaka zostanie zapamiętana?
To pozornie proste pytanie nie powinno być kierowane do mnie. Nie wiem jak będzie zapamiętana i nie myślę o tym. Jest tak wielowymiarowa, z takim trudem po niej nawiguję, że nie będę udawał, iż mam w tej chwili zdolność wyselekcjonowania wspólnych mianowników i dorabiania „ideolo” do bycia rektorem. Mogę tylko powiedzieć: staram się jak umiem najpiękniej i najbardziej odpowiedzialnie. I to przynosi wymierne efekty.

Pytam, bo pewne kierunki wskazał Pan, gdy rozmawialiśmy na początku tej drogi.
Tak, ale wie pan, zawsze można snuć ambitne plany, chociażby ze strachu i z próby udowodnienia samemu sobie, że się ma pewną i spójną koncepcję. A potem przychodzi rzeczywistość i trzeba umieć się z nią zmierzyć w możliwie optymalny sposób. Oczywiście, może mnie pan rozliczać.

Niech to nie brzmi jak rozliczanie, ale pewne myśli wydawały się wtedy ważkie, trafiające w nasz czas. Mówił Pan, że np. czasem wiele osób prowadzi te same zajęcia i dobrze byłoby je połączyć, dać jednemu, ale super-wykładowcy, co wprowadziłoby tu unikalny system. Udało się?
Nie do końca. Szkoła jest bardzo czułym instrumentem, w jej tradycję i sposób funkcjonowania wpisana jest bezdyskusyjna niezawisłość poszczególnych wydziałów. Rektor jest tu rodzajem koordynatora, patrząc z dystansu może mieć swoje pomysły i sugestie, ale nie może i nie powinien ich realizacji wymuszać, gdy dziekanaty mają odmienne zdanie. Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie sugeruję, że jest nieporozumienie z dziekanatami, tylko, że zmuszony byłem ustosunkować się do sytuacji, w której władze wydziałów mają bardzo silne poczucie spójności tego, co robią. I musiałem odpuścić, zagryźć zęby i odpuścić, chociaż charakter i wieloletnie doświadczenie reżyserskie wypielęgnowały ego, które nie chciało się poddać. W mojej subiektywnej perspektywie, najważniejsze co udało mi się uzyskać to poczucie, że to miejsce ma gospodarza, który jest jakąś ludzką i artystyczną osobowością (wydaje mi się, że w uczelni artystycznej jest to niezwykle ważne) i który rozbija skostniały system działania. Gospodarza, brodatego Barbapapy, który ma do Szkoły emocjonalny stosunek, chce, by się rozwijała i ma prawo oczekiwać od innych pełnego zaangażowania, wzięcia prawdziwej odpowiedzialności za to miejsce, również dlatego że sam to robi. Pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie , iż w ostatnim czasie Szkoła bardzo się zmieniła. Jest mądrzejsza, bo ulepsza program nauczania, lepiej zorganizowana, bo przykładamy większą wagę do dyscypliny studiów. Jest też piękniejsza, lepiej i wygodniej się w niej funkcjonuje. Dzięki poziomowi nauczania przekładającym się na jakość filmów, które u nas powstają, a także ogromnej pracy promocyjnej, wzmocniliśmy naszą pozycję w kraju, jak i na świecie.

Udało się uruchomić przedmioty filozoficzno-społeczne?
Proces trwa. Przedmioty humanistyczne są wykładane na niezłym poziomie, a w tej chwili powołaliśmy Interdyscyplinarne Centrum Badawcze, który tworzą młodzi teoretycy, filmoznawcy i artyści: Anna Zarychta, Krzysztof Pijarski, Kuba Mikurda. Próbujemy rewidować program nauczania, wyznaczyć nowe perspektywy i metody przybliżania studentom podstaw teoretycznych.

Projektował Pan powrót sytuacji, w której gdy uczeń „zauroczy” nauczyciela wizją filmu, ma możliwość zrealizowania pełnowartościowego debiutu. Był Pan już wtedy szefem Studia „Indeks”. Ale tych filmów wciąż nie ma...
Jak to: nie ma? Już czekają na horyzoncie. Mamy dotację z PISF-u na pierwszy pełnometrażowy debiut Jagody Szelc „Wieża, jasny dzień”. Zdjęcia rozpoczną się wiosną. To wszystko trwa, bo zanim zorganizuje się finansowanie mija osiem czy dziewięć miesięcy. Składamy do kolejnej sesji w Instytucie „Koński ogon” Justyny Łuczaj, przygotowujemy kolejne projekty. Ogromnym nakładem energii zreanimowaliśmy Studio Filmowe „Indeks”, powołaliśmy nową radę artystyczną i uważnie przyglądamy się nowym talentom. Chcemy produkować w skromnym, ale profesjonalnym systemie pełnometrażowe debiuty, które będą liczyły na własne życie w dystrybucji i na festiwalach.
Gdy obejmował Pan stanowisko rektora Centrum Nowych Mediów już stało, ale jego doposażanie trwa i trwa. Kiedy to się skończy?
Myślę, że do końca przyszłego roku kalendarzowego budynek będzie w pełni wyposażony. Centrum już teraz dynamicznie funkcjonuje. Na parterze mieści się katedra fotografii z atelier i pełnym sprzętowym wyposażeniem. Otworzyliśmy bardzo nowoczesną w pełni wyposażoną Drukarnię - laboratorium wydruku cyfrowego. Powołaliśmy do życia prowadzoną przez Anię Kazimierczak galerię Szkoły Filmowej „Szklarnia”, miejsce wystaw młodych, poszukujących fotografików i artystów multimedialnych. Wyposażyliśmy cały ciąg montażowni ze stanowiskami komputerowymi do edycji filmów, nowy system do korekcji barwnej, zjawiska coraz istotniejszego w postprodukcji obrazu filmowego. To co dzieje się w komputerze z materiałem filmowym po jego nakręceniu staje się jednym z najważniejszych elementów myślenia o filmie. Nie tylko w w wysokobudżetowych produkcjach z założenia naszpikowanych efektami cyfrowymi, ale też w tych, które wydają się całkiem skromne i realistyczne. Mamy plany, by w przyszłym roku otworzyć kierunek, który z angielska nazywałby się Digital Visual Designer, by kształcić ludzi odpowiedzialnych za projektowanie wizualnego kształtu filmu. Mamy już sześć stanowisk do nauki działających w jednym z wiodących systemów korekcji, czyli DaVinci Resolve. Jakby to Panu uzmysłowić… cały ten zamęt… To praca z cyfrowym obrazem, a więc pracuje się na referencyjnym monitorze, tylko że ten monitor kosztuje 150 tys. zł. Katedra animacji z pracowniami zadomowiła się w osobnym skrzydle. To miejsce tętni życiem. Mamy dużą szansę na pozyskanie znacznych środków europejskich dystrybuowanych za pośrednictwem Ministerstwa Kultury. Jeśli je otrzymamy, będziemy mieli wspaniałą możliwość rozwiązania zadań związanych z wyposażeniem i zakupem sprzętu.

Kilka lat temu przeprowadzono „korektę” prawną i obok głosowania elektorów możliwy jest wybór rektora przez konkurs menedżerski. Podoba się Panu takie myślenie o szkolnictwie wyższym?
Nie słyszałem o tym. Gdzieś indziej jest to, być może, jakieś rozwiązanie, ale w kontekście naszej uczelni zupełnie mi się nie podoba. Mimo różnych napięć i całej tej dosyć niezręcznej dla mnie, bo kompletnie niezgodnej z moja naturą kampanii wyborczej na urząd rektora, opinia społeczności Szkoły wyrażona głosami elektorów jest podstawowym kryterium. To specyficzna uczelnia, niewielka, relacje między ludźmi są tu dosyć zwarte, wszyscy się znają, tworzymy jakiś świat. Na uniwersytetach i politechnikach, które są molochami, talent menedżersko-logistyczny może zadziałać. Ale nie wierzę w figurę przybyłego z zewnątrz wybitnego specjalisty z wypasionym CV, który cudownie uzdrawia sytuację w jakiejkolwiek wyższej uczelni.

W przemówieniu inaugurującym nowy rok akademicki przypomniał Pan studentom czym od zawsze była sztuka, czym powinna być i czym kilkanaście lat temu był film (narzędziem do badania natury ludzkiej). Powiedział Pan też, dość odważnie jak na rektora Szkoły także Telewizyjnej, by nie oglądać polsatów i tefałenów, nie robić reklam. Czyli wyjdzie taki student z uczelni i powie: „nie mam za co żyć, bo nie robię reklam, rektor kazał nie robić”?
To niech zrobi reklamę dlatego, że musi, a nie dlatego że o tym marzy, że ma taką ambicję. Oczywiście można zareagować tak: „panie rektorze kochany, co się pan tak obrusza na te polsaty i tefałeny? Niech pan po prostu tego nie ogląda i da spokój”. Rzeczywiście, oglądanie telewizji wśród młodych jest passe. Twierdzą, że nie mają telewizora, co ma dowodzić, że nie interesują się telewizją. Ale jest pewien kłopot. Sądzę, że telewizja jest wciąż bardzo ważnym medium często tragicznie intoksykującym dużą część społeczeństwa. Nie można jej mocy ignorować. Po drugie, w nazwie naszej Szkoły widnieje słowo „telewizyjna”, więc mamy niejako nominalnie, obowiązek interesować się tym, co dzieje się z tym medium. Ono obumiera tylko pozornie, po prostu zmienia swój „stan skupienia”, kanały jakimi będzie dystrybuowane, ale tzw. mental telewizyjny jest wieczny. Wydawało mi się istotne powiedzieć o tym młodym ludziom w oficjalnym wystąpieniu. W tym temacie ciągle rozbijamy się o aspekt komercyjny. Wraca on jak mantra: reklamy, reklamy, musimy zarabiać, więc reklamy, oglądalność, reklamy, oglądalność... Wciąż pytam siebie: na ile są prawdziwe wszystkie argumenty, które mają być usprawiedliwieniem totalnego merytorycznego upadku tego medium w tzw. mainstreamie? Na ile tak musi być, bo inaczej wszystko runie, a na ile chodzi tylko o to, by zarobić jak najwięcej kasy, o obrzydliwą, bezsensowną kapitalistyczną chciwość. O finansowy wynik, który jest jedynym i niepodważalnym priorytetem, a który jak buldożer niszczy wszystko, co napotka i powoduje, że oglądamy falę wyciekającego przez kineskopy kału, które nas brudzi i niszczy, często w nieuświadomiony przez nas, ofiary, sposób, bo jego działanie jest podstępne - przekłada się na świat realny, skarlały mental, toksyczną energię, w której trzeba funkcjonować.

Będzie Pan w przyszłym roku kandydował na kolejną kadencję?
Wciąż się waham, sam ze sobą menuety odtańcowuję, ale złożyłem już najbliższym współpracownikom, ale też sobie, wstępną deklarację, że będę kandydował. Strasznie szybko ta kadencja w dal umyka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki