Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mariusz Trynkiewicz wychodzi z więzienia. Szatan z Piotrkowa na wolności [ZDJĘCIA]

Aleksandra Tyczyńska, Piotr Brzózka
fot. Dariusz Śmigielski
Mariusz Trynkiewicz miał w życiu szczęście do wymiaru sprawiedliwości. Najpierw zawiasy, potem przepustka z więzienia, spod ręki kata też się wywinął. Czy znów mu się uda?

Mariusz Trynkiewicz jest jak demon ze starej baśni, którego w dawnych czasach ludzie okiełznali i mieli unicestwić, lecz z jakiegoś powodu postanowili jedynie zamknąć w skrzyni i zakopać głęboko pod ziemią, jakby wierząc, że nigdy stamtąd nie wyjdzie. - Każdy myślał, że w ciągu 25 lat on zdechnie w tym więzieniu - mówi bez ogródek Stefan Niesiołowski na antenie radia TOK FM.

Poseł przeprasza, bo był jednym z tych parlamentarzystów, którzy ćwierć wieku temu podnieśli rękę za złagodzeniem prawa, zamieniając wyroki śmierci na najwyższą dopuszczalną karę więzienia, czyli 25 lat. Bo dożywocia wtedy nie było. Tym sposobem, Trynkiewicz poczwórnie skazany na śmierć, żyje do dziś, a jego kara w najbliższy wtorek dobiega końca. I znów morderca z Piotrkowa wzbudza panikę, jak wtedy, gdy go zatrzymali i sądzili za brutalne zabójstwa czterech chłopców. I znów jest wrogiem publicznym numer jeden. Ćwierć wieku temu pod sądem tłum krzyczał: "dajcie go nam", "na drzewo go!".

Dziś na Facebooku powstaje profil "zabić Trynkiewicza". Od tygodni debatują o nim autorytety, głos w jego sprawie zabiera prezydent państwa, Komenda Główna Policji zwołuje sztab kryzysowy, dla Trynkiewicza pisze się ustawę...

"Wyrzuciłem go z sumienia"

"Pod koniec 1986 roku i w styczniu 1987 w okolicy Przygłowa miały miejsce dziwne zdarzenia: oto nieznany osobnik zaczął uprowadzać nieletnich chłopców na teren kolonii domków letniskowych w pobliskim Włodzimierzowie" - tak zaczyna się książka "Proces szatana?", napisana ćwierć wieku temu przez dziennikarza "Odgłosów" Eugeniusza Iwanickiego.

Autor przywołuje wspomnienia chłopców. Późna pora, z ciemności wyłania się młody, szczupły mężczyzna z gładko zaczesanymi na bok włosami i wąsikiem. Pyta chłopca o drogę do kościoła. Gdy wspólnie zbliżają się do świątyni, wyciąga nóż, każe iść ze sobą. Krępuje ręce, plastrem zakleja usta, na głowę zarzuca worek. Gdy go zdejmuje, oczom ofiary ukazuje się wnętrze domku. Mężczyzna każe się rozebrać, sam też zdejmuje ubranie, kładzie się obok na tapczanie, gładzi ofiary po szyi, ramionach, piersiach i brzuchu. Nagle wstaje i każe się ubierać. Chłopca w worku na głowie odprowadza na brzeg Luciąży, puszcza wolno.

W tych sprawach zapadają wyroki, ale nikt o nich nie wie, bo co to za wyroki. W każdym razie żaden z nich nie zapobiega tragedii, do której dojdzie latem 1988 roku.

Jest 29 lipca, dzień wyjątkowo upalny. 11-letniego Tomka Łojka oraz 12-letnich Artura Krawczyńskiego i Krzysztofa Kaczmarka Mariusz Trynkiewicz wypatruje nad piotrkowskim jeziorem Bugaj. Długo obserwuje chłopców, bo jak wyjaśni w śledztwie, ta czynność zawsze go uspokajała. Zaczepia ich, próbując zainteresować swoim motocyklem. Kusi, że jest instruktorem Ligi Obrony Kraju i może im dać postrzelać z wiatrówki. Gdy wciąż się wahają, mówi, że mogą posłuchać u niego w mieszkaniu płyt z heavy metalem. Idą. W domu pokazuje im klaser, rybki, słuchają muzyki. To, co się wydarzy później, tłumaczyć będzie różnie.

Najpierw mówi, że dopadł go strach - co to będzie, jak chłopcy powiedzą rodzicom, że u niego byli. Przecież ma już na koncie wyrok za molestowanie. Nachodzi go zamroczenie, wpada w amok, trans, zadaje ciosy - tak przynajmniej twierdzi początkowo w śledztwie. Ale innym razem mówi, że już nad jeziorem wiedział, iż chłopców zabije, jeśli tylko uda mu się zaciągnąć ich do swojego mieszkania przy ulicy Działkowej...

Nożem dźga na oślep. Lekarze badający zwłoki stwierdzą potem, że żaden cios nie był śmiertelny, chłopcy zmarli z wykrwawienia. Na ciele Krzysztofa znajdują aż 10 ran.

- Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widziałem tak zmaltretowanych ciał - wspomina Janusz Sielski, emerytowany milicjant, który był obecny podczas sekcji zwłok zamordowanych chłopców, który zatrzymał i przesłuchał Mariusza Trynkiewicza i który zameldował kierownictwu komendy wojewódzkiej: "Mamy wampira z Piotrkowa".

Zatrzymany po kilkunastu dniach śledztwa Trynkiewicz ochoczo się do zabójstwa przyznaje, choć kluczy w sprawie okoliczności. Co więcej, na zadane z głupia frant pytanie, czy kilka tygodni wcześniej zabił trzynastoletniego Wojtka Pryczka, odpowiada twierdząco. To było 4 lipca. Wojtka też skusił na wiatrówkę. W domu poprosił, by chłopiec się rozebrał. Chwycił go za szyję, do ust wepchnął gąbkę. Na koniec jeszcze obciął nożyczkami pukiel włosów.

Trynkiewicz w śledztwie mówi, że nie dopisał do swojej świadomości faktu, że kogoś zamordował. "Wyrzuciłem Pryczka nie tylko ze swojej pamięci, ale i z sumienia"- wyjaśnia. Ale to też tylko jedna wersja, bo innym razem twierdzi, że zabójstwo miał wkalkulowane w plany na tamten dzień.

Szczęściarz

Przez tydzień Trynkiewicz trzyma zwłoki trójki chłopców w piwnicy swojego bloku. Żeby sąsiedzi nie poczuli, leje lizolem. Do lasu wywozi ciała wartburgiem ojca. Podpala, ale w nocy deszcz gasi ogień. 5 sierpnia częściowo spalone ciała Tomka, Artura i Krzysztofa znajduje grzybiarz. Ułożone są w trójkąt czy też, jak to interpretowano w Piotrkowie - w pentagram albo stos ofiarny. Grzybiarz boi się zgłosić odkrycie na milicję, nie chce, by padło na niego. Gdy w końcu zbiera się na odwagę, z automatu zostaje pierwszym podejrzanym. W śledztwie zeznaje, że milicjanci zawieźli go do lasu, kazali się rozebrać i wybrać sosnę, na której go powieszą.

- Nie potrafił jasno wyjaśnić, dlaczego o znalezieniu ciał powiadomił nas dopiero na drugi dzień, a potem zły, że milicja przyszła do jego mieszkania, oskarżał nas, że został źle potraktowany. To było typowe pieniactwo - przekonuje Sielski.

Po dokonaniu makabrycznego odkrycia Piotrków ogarnia panika. Na ulicach patrole zatrzymują auta do kontroli. Mnożą się podejrzenia o satanistyczne tło zabójstwa. Zwłaszcza że strach przed satanistami tli się już od miesiąca, od czasu zaginięcia Wojtka Pryczka. W relacjach osób wypoczywających nad Zalewem Sulejowskim pojawia się mężczyzna w kapeluszu, widziany z nożem i w towarzystwie młodych chłopców.

- Chwytaliśmy się wszystkiego, sądziliśmy, że sprawca zwerbował młodych chłopaków i że morderstwo Krzysia, Tomka i Artura było ich wspólnym dziełem - mówi Sielski. Wątek satanistyczny potwierdzało ułożenie ciał - właśnie jakby w stos ofiarny.

Trynkiewicza śledczy typują po kilku dniach od znalezienia ciał trójki chłopców. Do Sielskiego trafia notatka milicjanta z Sulejowa, któremu przypomina się pewien nauczyciel mający na koncie czyny lubieżne. Kiedy 11 sierpnia funkcjonariusze wkraczają do mieszkania przy ulicy Działkowej, nie mają już wątpliwości, że wcześniejszy trop był zły, a sprawcą jest niepozorny mężczyzna siedzący z ojcem przy stole.

Wszystko zaczyna się układać w jedną przerażającą całość. Latem 1988 roku Trynkiewicz ma 26 lat. I bogatą przeszłość. Po studiach trafia do jednostki wojskowej w Skierniewicach. W czasie przepustek uprowadza dwóch chłopców do domku letniskowego we Włodzimierzowie. Sprawą zajmuje się prokuratura garnizonowa z Łodzi. Za przetrzymywanie nieletniego Trynkiewicz dostaje rok w zawieszeniu. Wraca do jednostki. Kolejna przepustka, kolejny chłopiec, znów molestowanie. Tym razem Trynkiewicz zostaje skazany na 1,5 roku więzienia, odwieszony jest też poprzedni wyrok.

Ostatnia sprawa odbywa się w marcu 1988 r. Trynkiewicz trafia do więzienia w Łodzi, ale już 1 kwietania, w prima aprilis, jest wolny. Występuje bowiem o przerwę w odbywaniu kary, by mógł opiekować się matką, a sąd się zgadza. Trzy miesiące później Trynkiewicz morduje Wojtka, a potem jeszcze Tomka, Artura i Krzysztofa. 1 sierpnia, a więc trzy dni po ostatnim zabójstwie, ale jeszcze przed wykryciem sprawcy, sąd przedłuża Trynkiewiczowi przepustkę, dzięki czemu zyskuje on czas na wywiezienie ciał do lasu.

Śmierć za śmierć

Dalszy ciąg znają wszyscy. Trynkiewicz unika kata. 25 lat mija szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Zaczynają się histeryczne próby zatrzymania Trynkiewicza w izolacji za sprawą specjalnej ustawy. Czy będą skuteczne, czy morderca trafi na przymusowe leczenie do zamkniętego ośrodka, dowiemy się w przyszłym tygodniu.

Tymczasem już w czwartek sąd w Rzeszowie odrzucił wniosek o prewencyjną izolację Trynkiewicza i najprawdopodobniej w najbliższy wtorek opuści on więzienie w Rzeszowie. Szykuje się na to cała Polska. Pojawiły się pogłoski, że chce zamieszkać w Rudzie Śląskiej. Wybuchła panika, pani prezydent Rudy zapowiedziała, że uniemożliwi Trynkiewiczowi osiedlenie się w jej mieście. Małe są szanse, że wróci do Piotrkowa, tym bardziej na ulicę Działkową, ale i tu pełna mobilizacja. Dawny blok Trynkiewicza dwa razy "występuje" w polsatowskim "Państwie w państwie". Mieszkańcy skandują: "śmierć za śmierć".

- Nie wyobrażam sobie, by ten potwór miał się stać sąsiadem któregoś z nas, w jakimkolwiek miejscu w Polsce, bo to by zamieniło się nasze życie w koszmar. Nikt nie wierzy w jego wyleczenie - mówi piotrkowianka, matka 10-letniego ucznia Szkoły Podstawowej nr 11 w Piotrkowie, tej samej, w której krótko uczył w latach osiemdziesiątych Trynkiewicz.

Jedynym chyba mieszkańcem Piotrkowa, który spokojnie czeka i który jest przygotowany na wyjście Trynkiewicza, jest Stanisław Kaczmarek, ojciec zamordowanego Krzysia. Wiele lat temu zapowiedział, że jest gotów rozprawić się z mordercą. Dziś jedynie podkreśla, że państwo polskie powinno wykorzystać każdą możliwość, by nie dopuścić do uwolnienia Trynkiewicza. Mężczyzna do dziś odwiedza symboliczny grób chłopców w lesie przy drodze na Koło. Na ogół już spokojny, ale nie kryje łez, gdy mówi, że Krzyś chciał być lekarzem.

Do dziś emerytowany milicjant Janusz Sielski nie ma wątpliwości, że Trynkiewicz nie jest zwykłym zabójcą. - Moim zdaniem to człowiek bestia, który nie potrafi odczuwać współczucia, żalu. Tego nie można się nauczyć i nie sądzę, by w Trynkiewiczu coś zmieniło się przez te 25 lat - mówi Sielski.

- Szkoda, że Mariusz Trynkiewicz nie był poddany leczeniu, jakiego wymagała jego dewiacja - dodaje Małgorzata Ronc, prokurator z Piotrkowa, która doprowadziła do skazania Trynkiewicza na karę śmierci. Jest przekonana, że gdyby ustawa napisana ostatnio, dla takich jak Trynkiewicz, powstała 10 lat wcześniej, to wszyscy ci sprawcy sami prosiliby o terapeutów, mając świadomość, że inaczej nigdy nie opuszczą zakładu karnego. Teraz na wszystko jest za późno.

- Trynkiewicz pozostawiony sam sobie jest niebezpieczny. Wszyscy powinni się bać. Istnieje niebezpieczeństwo ewentualnych przyszłych ofiar, to jest tragiczne - mówi prokurator Ronc.

Opinia psychiatryczna wydana w 1988 r. przez biegłych z Warszawy: "Nie stwierdzamy choroby psychicznej i niedorozwoju. Rozpoznajemy osobowość nieprawidłową z zaburzeniami psychoseksualnymi pod postacią biseksualizmu z cechami pedofilii".

Druga opinia psychiatryczna z Łodzi podkreśla bardzo wysoki wskaźnik inteligencji. Dziś wiele osób uważa, że tamte opinie zostały nagięte, bo takiej zbrodni mogła dopuścić się jedynie osoba niepoczytalna albo chora. Ale "psychicznego", nie można byłoby skazać na śmierć. A nikt nie wyobrażał sobie innego końca tej sprawy.

Gdy Trynkiewicz przyznaje się do winy, milicjanci przeczesują jego mieszkanie. Znajdują rysunki. Szkicował nagich chłopców oraz głowy tygrysów i panter. Są też fotografie przedstawiające chłopięce torsy oraz grupy homoseksualistów uprawiających seks. I listy - świetnie usystematyzowana korespondencja erotyczna. Funkcjonariusze znajdują też coś na kształt ankiety, którą morderca przeprowadził sam ze sobą. Pytanie: "Co byś o mnie pomyślał, gdybym chciał się z tobą popieścić?". Odpowiedź: "Pomyślałbym, że jesteś żartobliwy, ale tak na serio, nie lubię, jak się ktoś ze mną pieści".

Współpraca: Karolina Wojna

Korzystaliśmy z książki Eugeniusza Iwanickiego "Proces szatana?, Wydawnictwo Łódzkie, 1990 r.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki