Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maryla Rodowicz: Mam do siebie dystans [WYWIAD]

Anna Gronczewska
W tym kostiumie Maryla Rodowicz żegnała 2013 rok
W tym kostiumie Maryla Rodowicz żegnała 2013 rok Tomasz Bolt
O swoim dzieciństwie bez ojca spędzonym we Włocławku, o mamie, babci i przyjaciołach opowiada Maryla Rodowicz, jedna z najpopularniejszych polskich piosenkarek.

Ukazała się Pani nowa książka: "Maryla. Życie Marii Antoniny". Różni się od poprzednich poświęconych Pani życiu?
To nietypowa książka. To album z dużą liczbą zdjęć dotyczących mojego życia. Zawiera też cykl wywiadów z rodziną i ludźmi, którzy ze mną pracowali.

Chyba nieprzypadkowo te wywiady przeprowadza znana dziennikarka muzyczna Maria Szabłowska?
Marysię Szabłowską znam bardzo długo. Od lat 70., kiedy zaczęła pracować w radiu. Zrobiłyśmy mnóstwo wywiadów i mamy dobre porozumienie.

Dzięki tej książce możemy poznać drugą twarz Maryli Rodowicz?
Na pewno, bo to jestem ja widziana oczami innych ludzi.

Gdy przeczytała Pani te rozmowy o sobie, to co sobie Pani pomyślała?
Czasami mnie to bawiło. Mam dystans do siebie. Nawet gdy są to krytyczne uwagi, przyjmuję je w sposób lekki, z dystansem.

Były krytyczne uwagi?
Parę się znalazło. Kilka mnie rozśmieszyło. Jak już powiedziałam, mam do siebie dystans. Zresztą to, co ci ludzie o mnie powiedzieli, jest prawdą. Dlatego z przyjemnością czytałam te wszystkie uwagi i rozmowy na mój temat.

Która z uwag Panią rozśmieszyła?
Między innymi opowieść Adasia Sztaby, który krótko, pod koniec lat 90., był moim muzykiem. Opowiedział historię, o której w drugim tomie książki wspominają też inne osoby. Po jednym z koncertów zaproszono nas na kolację. Upieczono nam małego prosiaczka. Tymczasem zanim muzycy ściągnęli sprzęt ze sceny, upłynęło trochę czasu. Gdy pojawili się w końcu na tej kolacji, z prosiaka pozostały małe kosteczki. Wtedy miałam zapytać: "Ten prosiaczek był dla wszystkich?". Pojawiły się też uwagi, że nie lubię się dzielić sukcesem, nie przedstawiam muzyków na koncercie, co jest zgodne z prawdą, bo jestem podczas występu tak skupiona na sobie, że czasem zapominam o ich przedstawieniu.

Rzeczywiście nie lubi się Pani dzielić sukcesem?
To nieprawda. Jestem jednak dosyć chaotyczna, skupiona na sobie. Myślę sobie, że przedstawię muzyków pod koniec koncertu. Potem przychodzi bis, jestem cała w emocjach i o tym zapominam.

Mówi się, że Pani kocha scenę, a scena Panią...
Na pewno kocham scenę. Może i być, że scena kocha mnie. Ale na pewno lubi mnie publiczność.

Gdy czytała Pani tę książkę, to zapewne wróciły wspomnienia. Z Zielonej Góry, w której się Pani urodziła, pewnie niewiele pani pamięta, ale z dzieciństwa spędzonego we Włocławku już tak?
Kiedy wyjeżdżałam z Zielonej Góry, miałam 3 lata. Pamiętam kilka obrazów z tamtych czasów. Ale inaczej jest z Włocławkiem. Często mi się ten Włocławek śni. Całe dzieciństwo, szkoła podstawowa, liceum, te stadiony, pierwsze śpiewanie, miłości.

Wiele osób pewnie nie wie, że wychowywała się Pani bez ojca, bo Wiktor Rodowicz z powodów politycznych siedział w więzieniu.
Niestety. Skonfiskowano nam cały majątek, dom. Mama musiała się zająć utrzymaniem rodziny. Bardzo dużo pracowała. Mieszkaliśmy skromnie, choć uważam, że niczego mi nie brakowało. Babcia świetnie gotowała. To w zasadzie ona się mną zajmowała, bo mama cały czas była w pracy albo jeździła na kursy dekoratorskie. Zajmowała się dekorowaniem wystaw sklepowych.

Talent artystyczny odziedziczyła Pani pewnie po mamie. Ale rodzina pochodzi ze wschodu, a tam wszyscy ładnie śpiewają...
W moim domu babcia, mama i ja śpiewałyśmy na głosy. Stąd też pewnie we mnie umiejętność harmonicznego śpiewania. Lubię brzmienie chóru. Zawsze na scenie towarzyszyły mi chórki.
Brakowało Pani taty?
Powiem szczerze, że chyba nie. Babcia narzucała mi dyscyplinę, mama organizowała mi wiele zajęć, by spacyfikować moją nadmierną energię. Wtedy istniało podwórko. Nie było telewizorów, komputerów. Wszystkie dzieci uciekały na podwórko. Tam działo się prawdziwe życie towarzyskie, zabawy.

Był trzepak?
Wszystko było. Strychy, gonitwy po klatkach schodowych, szalone zabawy, wagary nad Wisłą, wpadanie do wody, chodzenie po mostach...

Ale wracając do Pani ojca. Chyba wiele lat nie mogła Pani mówić o tym, co się z nim działo?
Mama prosiła, bym nie mówiła o tym poza domem. Myślę, że jej też było ciężko. Musiała zarobić na całą rodzinę, a była młodą dziewczyną. Nie zdążyła w czasie okupacji, w Wilnie, zrobić matury. Zdawała ją już po wyzwoleniu. Wspierał nas wujek z Chicago, który przysyłał paczki z ciuchami. Moja babcia przywiozła z Wilna maszynę Singera i była taką złotą rączką. Przerabiała te wszystkie amerykańskie suknie. Szyła sukienki dla mnie, dla moje mamy. Czasami wujek przysyłał w kopercie jeden lub pięć dolarów. Było wtedy prawdziwe święto. Bywało, że te dolary kradziono. Poczta robiła rewizję i ten dolar nie dochodził. Pamiętam, że kiedyś jeden dolar uratował nam święta Bożego Narodzenia. Za tego dolara można było dostać ogromną sumę złotówek. Za te pieniądze mama mogła urządzić święta.

Miała Pani typowe polskie dzieciństwo?
Na pewno. Mama, babcia były repatriantami ze Wschodu. Kiedy miały wyjechać do Polski, dostały dwie godziny, by się spakować i wsiąść do pociągu. Zostało trochę zdjęć. Ta nasza przeszłość była tylko w opowieściach, wspomnieniach. Tak więc całe moje dzieciństwo to opowieści mojej babci na temat Wilna, starych przedwojennych uliczek.

Po latach pojechała Pani do Wilna, przeszła Pani śladami opowieści babci?
Grałam tam koncerty. Pierwszy raz pojechałam do Wilna na początku lat 80. Rok temu grałam tam duży koncert, w hali. Gdy tam przyjeżdżam, to nie robią w prasie reklamy moich koncertów. Są przecież na nas obrażeni. Żadna gazeta nie napisze o moim występie, ale hala jest pełna. Litwini nie mają dobrego stosunku do Polaków.

Odnalazła Pani dom, w którym mieszkały mama, babcia?
Tak. Kiedyś przygotowywałam program telewizyjny i mama pojechała ze mną do Wilna. Ale była rozczarowana tym, co zobaczyła. Stwierdziła, że to nie jest już jej Wilno i nie chce już tam więcej przyjeżdżać.

Rodzina Pani taty miała w Wilnie aptekę?
Tak, znajdowała się niedaleko Ostrej Bramy.

Po latach nawiązała Pani kontakt z ojcem?
Oczywiście! Wyszedł z więzienia po śmierci Stalina. Była amnestia dla więźniów politycznych. Nie mógł znaleźć pracy. Mimo że miał skończonych kilka fakultetów, oferowano mu pracę stróża nocnego. Rodzice już nie wrócili do siebie. Jeździłam potem do taty na wakacje.

Była Pani kochliwą dziewczyną?
Od przedszkola podobałam się chłopcom. Już wtedy przeżywałam pierwsze miłości.

Po latach potrafi Pani usiąść i rozmawiać z dawnymi miłościami. To chyba rzadka cecha u kobiet?
Ja mogłabym się spotkać z nimi wszystkimi i przyjaźnie rozmawiać. Jeśli kiedyś z kimś się było, to nie można tego nagle odciąć i stać się wrogiem. Wygodniej jest żyć w przyjaźni, a nie wylewać na siebie pomyje.

Z opowieści znajomych, przyjaciół wynika, że jest Pani dobrym człowiekiem...
Jeśli tak jest, to się cieszę. To nie wymyślone, udawane. Po prostu taka jestem.
Niektórzy mogą się zdziwić, że jednym z Pani fanów jest ksiądz. Prowadzi nawet stronę internetową poświęconą Maryli Rodowicz.
Mam sporo fanów wśród księży, zakonników. A ksiądz Daniel jest bardzo pomocny, bo wymyślił stronę marylapress.pl. Siedzi godzinami w bibliotekach, wyszukuje stare publikacje na mój temat. Robi przedruki i wszystko umieszcza na tej stronie. Wkłada w to dużo pracy. Robi reportaże fotograficzne z moich koncertów.

I podobno wykorzystuje teksty Pani piosenek w kazaniach. Wyczytałam to w tej książce... Są w niej zamieszczone listy od fanów. Jeden napisał, że jest Pani dla niego światłem nawet nocą. Inny pisze, że jest Pani wielbicielem: nie ma co ukrywać - talent masz, śpiewa Pani cudownie, ale na miłość boską, Marylko moja kochana, wyjdź choć raz na scenę ubrana po ludzku...
To bardzo śmieszne. Na pewno ludzi drażni mój sposób ubierania się. Część już przyzwyczaiła się do moich estradowych szaleństw, a inni nie mogą na mnie patrzeć.

Ale byłoby pewnie nudno, gdyby nie zaszokowała Pani widzów kolejnym szalonym kostiumem...
Na pewno widzowie byliby rozczarowani, gdybym wyszła na scenę skromnie ubrana. Tak przynajmniej jest o czym mówić. Ja realizuję się przez te kostiumy. Ten mój talent do projektowania ubrań sprawia mi frajdę. Wiele razy szokowałam. Choćby na sylwestrze Polsatu, kiedy szokowały moje plastikowe piersi i brzuch. Wiele było prowokacji.

W tym roku chyba pierwszy raz od lat nie pracowała Pani w sylwestra?
Przyjęłam zaproszenie od przyjaciół i pojechaliśmy na Karaiby. Był to bardzo mile spędzony czas. Aczkolwiek serce rwało się na scenę. Z jednej strony, było mi trochę żal, że nie mogę stworzyć jakiejś kreacji.

Dzieci nie poszły w Pani ślady?
Nie, aczkolwiek młodszy syn, Jędrek, który zajmuje się mediami, uważa, że jest artystą. Starszy Jan gra na gitarze. Chciałby żyć z muzyki, niestety mu się to nie udaje. Córka Kasia zajmuje się ujeżdżaniem koni. Spędza całe dnie w stajni.

Podobają się Pani dzisiejsze czasy?
Jeśli chodzi o show-biznes, to w latach 70. czy 80. inaczej wyglądała sytuacja z promowaniem polskiej piosenki w radiu. Było otwarte na produkcje polskich artystów, co nam bardzo pomagało. Teraz rządzą stacje komercyjne, które nie chcą grać polskiej muzyki. Trudniej więc wypromować polskie piosenki.

Pani też miała moment, gdy stacje radiowe nie chciały grać Pani piosenek...
To było, gdy nastał u nas kapitalizm. Weszły na nasz rynek komercyjne rozgłośnie radiowe, finansowane przez zagraniczny kapitał. Pojawiły się światowe wytwórnie fonograficzne. Trzeba było się na nowo przebijać. Co nie było łatwe i dalej nie jest.

A co Pani sądzi na temat tych różnych telewizyjnych talent show?
Bardzo lubię te programy. Jak tylko mogę, to je oglądam. Podziwiam młodych ludzi, którzy się tam zgłaszają. Narażają się na czasem okrutną krytykę. Czasem jednak ktoś z nich się przebije.

Gdyby takie talent show istniały w początkach Pani kariery, to wzięłaby Pani w nich udział?
Startowałam w konkursach. Wygrałam Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie i otworzyła się dla mnie kariera. Trzeba zgłaszać się do konkursów, by dać szansę losowi.

Dlaczego nie jest Pani jurorem w takich talent show?
Nie umiałabym ostro oceniać. Byłabym takim dobrym policjantem. Nie byłoby to efektowne. Producenci tych programów szukają kogoś z pazurem, kto prosto z mostu walnie to, co myśli, a przy okazji obrazi. Ja nie umiałabym tego robić. Nie nadaję się więc do tego typu programów.

Przygotowuje Pani nową płytę?
Może z tych koncertów akustycznych, które wszystkie nagrywam. To są inaczej grane piosenki, bardziej kameralne, liryczne.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki