Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Marynarz w Łodzi" Marcina Latałły dostanie milion

Łukasz Kaczyński
Marcin Latałło zrealizuje w Łodzi swój debiut fabularny "Marynarz w Łodzi".
Marcin Latałło zrealizuje w Łodzi swój debiut fabularny "Marynarz w Łodzi". Anna Mietlińska/Muzeum kinematografii
Milion złotych - taką kwotą Polski Instytut Sztuki Filmowej dofinansował film Marcina Latałły, absolwenta łódzkiej Szkoły Filmowej, syna zmarłego tragicznie dokumentalisty Stanisław Latałły. Roboczy tytuł filmu, który będzie pełnometrażowym fabularnym debiutem reżysera znanego głównie z dokumentów, to "Marynarz w Łodzi". Właśnie wchodzi na ekrany jego "Moja ulicy", film także opowiadający o Łodzi. Reżyser podkreśla, że jego filmowym "ojcem" był Krzysztof Kieślowski.

- Ten pomysł nosiłem w sobie jeszcze dłużej niż "Moją ulicę". Jak dobrze pamiętam, narodził się on po moim przyjeździe z Francji do Polski, na studia operatorskie do szkoły, którą ukończył także mój tata - wspomina Marcin Latałło. - Uderzyło mnie, że nazwa miasta nie koresponduje z kompletnym brakiem zbiorników wodnych i rzek.

Bohater filmu to mężczyzna zawieszony miedzy dwoma światami: pamięci i niepamięci, faktów i twórczej kreacji. Przyjeżdża do Łodzi i każdej napotkanej osobie opowiada inną historię o sobie. Nim został marynarzem, wspinał się w Himalajach, był mistrzem argentyńskiego tanga, zgłębiał sztukę kuchni francuskiej, a w klasztorze Shao-Lin - wschodnie sztuki walki. Teraz jest prywatnym detektywem i szuka śladów seryjnego mordercy, porzucającego ofiary w beczkach. Snuje swe opowieści, gdyż nie pamięta kim jest naprawdę.

- Myślę, że Marynarz to jestem ja. Tylko taki, jakim bym był, gdyby moje życie było filmem a nie jawą - mówi Latałło. - To jest historia bardzo osobista i wszystkie światy, jakie przywołuje Marynarz, były częścią mojego życia. Alpinizm Marynarza ma wiele wspólnego z historią mojego ojca (Stanisław Latałło zginął w Nepalu realizując dokument o Górze Lhotse. Jego syn poświęcił mu dokument "Ślad" - dop. red.). O nauce tango czy kung-fu po prostu marzyłem, ale nigdy nie miałem czasu ani może zapału, by to zrealizować. Marynarz jest postacią, która marzy, opowiada, żyje z głową w obłokach. Ale przyjeżdżając do Łodzi będzie zmuszony, by swoje słowa zamienić w czyn.

Gdy łódzka policja znajdzie zwłoki małej dziewczynki, Marynarz będzie musiał udowodnić, że w jego opowieściach wiele jest prawdy. Przyjdzie czas, że zaprzyjaźnioną rodzinę robotniczą ugości francuską kolacją, stoczy potyczkę z łobuzami, będzie wspinał się na najwyższy szczyt w Łodzi, czyli na komin starej elektrociepłowni. I nie tylko.

Zdjęcia mają rozpocząć się we wrześniu. Niebawem zacznie się natomiast kompletowanie obsady i ekipy. Pytany o poetykę, w jakiej utrzymana będzie historia Marynarza, Latałło odpowiada:

- To dopiero się wykrystalizuje, bowiem jest to film, który dziś mnie definiuje. Nim się określę - podkreśla reżyser. - Nie ukrywam, że jego język będzie miał wiele wspólnego z "Moją ulicą", nad którą praca kosztowała mnie bardzo wiele w sensie emocjonalnym. Stąd między innymi okres od ukończenia prac do premiery, który był swego rodzaju czasem żałoby. Cieszę się teraz film wchodzi do kin i ludzie będą mogli się z nim sami zmierzyć.

Wchodząca na ekrany 15 lutego "Moja ulica" opowiada w całości o łódzkiej rodzinie, która od pokoleń pracowała w manufakturze Izraela Poznańskiego. Fabryce, która z symbolu robotniczej Łodzi z czasem stała się symbolem nowoczesności, postępu, ale nie tylko. Rodzina Furmańczyków, mieszkająca na ulicy Ogrodowej od pięciu pokoleń, jest niemym towarzyszem wyrastającego na wprost ich okien handlowego molocha.

- Furmańczykowie, podobnie jak większość sąsiadów tej gigantycznej inwestycji, byli i są w bardzo trudnej sytuacji. A z tego co widzę, Manufaktura jest coraz bogatsza, a okolice są coraz biedniejsze - zwraca uwagę Latałło. - Te "famuloki" stały się dla miasta jakimś śmietnikiem, gdzie wyrzucani są ludzie. Żyją tam bez ubikacji, handlują metanolem, którym sami siebie zabijają. To nie są godne warunki życia dla nikogo, ale moi bohaterowie starają się zachować godność.

Jak zaznacza reżyser, to jest przede wszystkim film o ludziach żyjących w zmieniającej się rzeczywistości. A gdy zmiany następują gwałtownie, przystosowanie się do nich jest szalenie trudne. Czasem niemożliwe. Łódzka premiera filmu odbędzie się w kinie Charlie. Przedpremierowo można było film oglądać w Muzeum Kinematografii.

Droga od dokumentu do fabuły, jaką przeszedł Marcin Latałło, jest powtórzeniem filmowej drogi Krzysztofa Kieślowskiego.

- Krzysztof, który był rówieśnikiem mojego taty, pojawił się w bardzo ważnym momencie mojego życia, właśnie gdy realizowałem dokument "Ślad". To Krzysztof przekonał mnie, bym poszedł do szkoły filmowej w Paryżu - podkreśla reżyser. - I to Krzysztof mówił zawsze, że przestał robić dokumenty, bo zobaczył, iż przekracza pewną granicę intymności, że za bardzo wchodzi w życie ludzi. Dlatego zdecydował się na fabularną fikcję. Wtedy wydawało mi się to kokieteryjne, teraz dokładnie wiem, co miał na myśli. Jak trudno jest obserwować ludzkie trudności i nieszczęścia, a jedyne, co się wnosi, to zainteresowanie nimi w sytuacji, gdy nikogo innego to nie dotyczy.

Marcin Latałło zamierza ubiegać się także o wsparcie dla "Marynarza z Łodzi" z Łódzkiego Fundusz Filmowego.

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki