Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matura to nie bzdura. Wspomnienia

Joanna Leszczyńska
Prof. Maria Blomberg, emerytowany archeolog z Uniwersytetu Łódzkiego.
Prof. Maria Blomberg, emerytowany archeolog z Uniwersytetu Łódzkiego. Grzegorz Gałasiński
Prof. Maria Blomberg, emerytowany archeolog z Uniwersytetu Łódzkiego, ze wzruszeniem patrzy na swoje maturalne świadectwo z 1955 roku, wydane przez Liceum Sztuk Plastycznych w Łodzi. Na długiej liście maturalnych przedmiotów są prawie same piątki i czwórki.

Dla dziewczyny z inteligenckiego domu zdanie matury w tamtym czasie wcale nie było takie proste. Marysia była córką przedwojennego oficera, którego Rosjanie zamordowali w Katyniu. W 1950 roku, kiedy kończyła szkołę podstawową, mamie wstrzymano emeryturę po mężu. Mieszkały w Wąwolnicy w lubelskim. 13-letnia Marysia, jako córka wroga ludu, perspektyw dostania się gdziekolwiek do liceum nie miała. Ale już miała świadomość, że zdobycie matury pozwoli jej się usamodzielnić i zdobyć zawód, że wtedy nie będzie zdana na bardzo serdeczną, ale jednak łaskę całej rodziny.

- Pomocna okazała się rodzinna "klika", czyli moja siostra, która była zakonnicą w klasztorze Urszulanek w Łodzi - mówi żartobliwie prof. Blomberg. - Zaproponowała mi przyjazd do Łodzi, gdzie trafiłam do Liceum Sztuk Plastycznych. Dyrektorem był wspaniały Ludwik Tyrowicz. Nauczyciele przed-wojenni, z powołania. Wśród nich uchodźcy z Wileńszczyzny, bardzo życzliwi i pomocni.

Polskiego uczył ją prof. Szymczak, późniejszy profesor w PAN, autor "Wielkiego Słownika Języka Polskiego". Oprócz przedmiotów ogólnokształcących, miała wiele przedmiotów zawodowych. Marysię przygotowywano przecież do pracy w przemyśle tkackim. Trzeba było poznać technologie różnych surowców, budowę maszyn, poznać zasady projektowania tkanin. Trudne.

No i jeszcze naciski polityczne. Dzielnicowy szef ZMP straszył ją, że nie przystępując do szkolnej organizacji młodzieżowej, psuje statystykę. I przez to nie zda matury i nie dostanie się na studia. Swoje dokładał nowy dyrektor, który nastał w szkole. Podobno miał przeszłość akowską, ale mówił jej w oczy, że jest "zakałą ludu". I nazywał "fałszywą mordą, chowaną przez zakonnice".

- Ale ja urodziłam się w czepku - mówi dziś Maria Blomberg. - Życie prało mnie z jednej strony, a z drugiej zawsze znajdowała się jakaś pomocna dłoń. W liceum zaprzyjaźniłam się z dwiema koleżankami. Te przyjaźnie trwają do dziś. Rodzice moich przyjaciółek byli mi bardzo życzliwi.

Nieraz nocowała w ich domach, a przed maturą stała się niemal domownikiem. Najbardziej bała się matematyki. I właściwie głównie ten przedmiot wkuwała do egzaminu. To były konsekwencje kilkakrotnego zmieniania szkoły podstawowej, gdyż z powodów politycznych (na Lubelszczyźnie NKWD deptało ludziom po piętach) i finansowych była zmuszona do ciągłych przeprowadzek. Strach ją też nachodził na myśl o egzaminie z wiedzy o Konstytucji, gdzie "czynnik społeczny", obecny zresztą podczas wszystkich zmagań maturalnych, mógł jej szczególnie nabruździć. Ale nie nabruździł. Polski, historia czy historia sztuki nie sprawiały jej trudności. Na polskim pisała o "Sonetach krymskich".

Z pięćdziesięciu osób, które zaczynały z nią naukę w pierwszej klasie, do matury wytrwało 15. Tak była wymagająca ta szkoła. Matury nie zdały tylko dwie osoby.

- Nauczyciele przez ostatnie półrocze tak nas wałkowali, że trzeba było się uprzeć, żeby nie zdać - wspomina Maria Blomberg.

Potem - jak mówi - przyszedł czas, by pracować na własne nazwisko i własną historię. O pracę po maturze w tamtych czasach było zresztą łatwo. Po roku pracy w fabrykach jedwabniczych, postanowiła zdawać na archeologię.

Matura jak Rubikon
Izabella Balcerek, będąc w podstawówce, myślała, że w miarę szybko uda jej się pokonać potwora, jakim wtedy dla niej była choroba. Że zrobi w normalnym trybie maturę, potem pójdzie na studia. Iza, urodzona jako wcześniak, cierpi na mózgowe porażenie dziecięce. Przez całe lata poruszała się na wózku i za pomocą balkonika. A mimo to była wielką optymistką.
Mama zjechała Polskę wzdłuż i wszerz, chwytając się każdej możliwości, by ją leczyć. Iza przyznaje, że początkowo nauka przychodziła jej wolniej niż innym. Musiała w nią włożyć więcej wysiłku. Z czasem zaczęła dorównywać rówieśnikom w normalnej szkole. Niebagatelną rolę odegrała jej mama, ślęcząc przy niej przy wielu wypracowaniach.

- Do czwartej klasy podstawówki mówiłam jak nakręcona - opowiada Iza. - Potem zaczęły się problemy z mową na tle nerwowym. Nie spotykałam się bowiem ze zrozumieniem wśród rówieśników. Kiedy jestem zestresowana, zacinam się więcej.

Nie przesadzi, jeśli powie, że miała wyboistą drogę do szkoły. Na jej osiedlu, Widzewie, krawężniki i schody utrudniają życie ludziom na wózkach. Kiedy chodziła do liceum na Czernika, mama prowadziła jej wózek. Przed szkołą Iza wysiadała z wózka i pokonywała z mamą schody, wspomagając się balkonikiem.

- W szkole musiałam sobie radzić sama, ale to mnie zahartowało - uważa Iza. - Koledzy pomagali mi, ale z przymusu. Jak sobie radziłam z przemieszczaniem po szkole? Brałam plecak na plecy, jedną ręką się trzymałam poręczy, a drugą dźwigałam balkonik.

Potem, kiedy szkoła wydała walkę narkotykom, wprowadzono ochronę. Ochroniarze byli jej życzliwi. Jeden zostawał na dole, a drugi pomagał dostać się na odpowiednie piętro.

Gdy zbliżał się maturalny maj, zrejterowała. Wystraszyła się trochę egzaminacyjnego stresu i wysiłku. Wygodną wymówką była perspektywa operacji, która miała poprawić jej komfort poruszania się. Operacja się powiodła i Iza mogła odstawić wózek i balkonik. Wystarczą jej już kule. I wspierając się na kulach, w maju 2005 roku wkroczyła na salę maturalną prywatnego liceum przy ulicy Jurczyńskiego.

- Do matury namówił mnie dyrektor Studium Policealnego, do którego poszłam po rocznej przerwie. Po pierwszym semestrze okazało się, że jestem druga pod względem wyników na roku. Dyrektor dziwił się, dlaczego nie mam matury. I dodał, że byłoby szkoda, gdybym się zmarnowała - śmieje się Iza.

Tym razem nie stchórzyła. I chociaż z powodu niepełnosprawności mogła pisać maturę pół godziny dłużej od innych, zrezygnowała z tego przywileju. Na polskim pisała o obrazach miłości w literaturze. Ambitnie, bo temat był przekrojowy. Zdała. W czerwcu znalazła jeszcze siły na obronę pracy dyplomowej.

Dziś przyznaje, że jej matura to niczym przekroczenie Rubikonu. Uwierzyła, że może zrobić w życiu coś więcej. I zrobiła - skończyła zaocznie prawo administracyjne na Uniwersytecie Łódzkim. Niestrudzenie walczy o coraz lepszą kondycję na zajęciach rehabilitacyjnych w osiedlowej świetlicy TPD "Czarne stopy". Chodzi na unijny kurs pracownika biurowego z elementami kadrowo-płacowymi. Wierzy, że wysiłek zaprocentuje kiedyś znalezieniem pracy.

Spóźniona maturzystka
Kiedy 45-letnia wówczas Agnieszka Grochowska przyniosła do domu świadectwo maturalne, dwoje jej najstarszych dzieci miało już za sobą maturalne przeżycia. Ona ze swoją maturą była spóźniona o ponad ćwierć wieku.

Dlaczego? Bo w czwartej klasie łódzkiego liceum elektronicznego, kilka miesięcy przed maturą, przerwała naukę.

- Postanowiłam wyprowadzić się z domu i zacząć żyć na własny rachunek. Nie chciałam już mieszkać z rodzicami. Dlaczego? Wolę nie wracać do tego. Tata powiedział: "Rób, jak chcesz". Wychowawca namawiał, żebym chociaż skończyła szkołę, bez zdawania matury, to będę miała przynajmniej wykształcenie średnie. Ale uparłam się.

Był rok 1985. W zamian za opiekę i niewielką opłatę wynajęła pokój u starszej pani. Bez problemu dostała pracę w Fonice, przy montażu gramofonów, gdzie wcześniej miała szkolne praktyki. W Fonice poznała przyszłego męża. Zachęcał ją do nauki. Przed ślubem poszła nawet do Centrum Kształcenia Ustawicznego, ale poddała się. Potem zaczęły przychodzić na świat dzieci i zapomniała o nauce.

Po likwidacji Foniki została szwaczką. Od siedmiu lat pracuje jako monter układów elektronicznych. Wykształcenie średnie nie było jej tam potrzebne. Ale w pewnym momencie, kiedy dzieci były odchowane, uznała, że warto zrobić coś dla siebie. Zmobilizowało ją także pewne zdarzenie w łódzkim urzędzie pracy. Urzędniczka nie chciała jej dać skierowania do pracy do montażu elektronicznego, bo Agnieszka była tylko po podstawówce. Nie pomogło tłumaczenie, że wiele lat pracowała w tym zawodzie. Więc Agnieszka pomyślała, że skoro nie da się przeskoczyć sztampowego myślenia urzędników, to może warto pokusić się o to średnie wykształcenie.

Miała 42 lata, kiedy zdecydowała się na naukę w liceum w CKU przy Różyckiego. 10 zjazdów w semestrze. Wysiłek był spory, ale nauka sprawiała jej przyjemność. Człowiek zupełnie inaczej podchodził do lektur. Czuła, że chce je przeczytać, a nie, że musi. Czasem w zimowym semestrze szło jej gorzej, kiedy egzaminy zbiegały się ze świątecznymi przygotowaniami.

- Właściwie to wcale nie miałam parcia na maturę, gdyż zależało mi głównie na średnim wykształceniu. Mąż mnie dopingował: "Skoro już się uczysz trzy lata, dlaczego masz nie zdawać matury". I podeszłam do sprawy ambicjonalnie.

Wreszcie nadszedł maj 2011 roku. Wielkie przeżycie. Pisała na temat "Granicy" Nałkowskiej. Niestety, ktoś, prawdopodobnie, maturzysta, ukradł jej wtedy z torby portfel. Ale dziś najważniejsze jest to, że zdała. I satysfakcja, że skończyła coś, co kiedyś zaczęła.

Czy z perspektywy czasu może powiedzieć, że przerywając naukę przed laty źle zrobiła?

- Nie żałuję tego, bo gdybym skończyła to liceum, potem poszła na studia, to nie wiem, czy poznałabym męża, czy miałbym dzieci. A tak mam bardzo udane małżeństwo i czworo wspaniałych dzieci.

Potem, przejeżdżając koło wydziału historii na Kamińskiego, zrozumiała, że ta matura jest także po to, by mogła uczyć się dalej. Dziś jest na drugim roku prawa administracyjnego. Ciekawe, ale też i może okazać się potrzebne:

- Skoro mam pracować do 67. roku życia, to jeszcze wiele lat pracy przede mną. Warto się postarać.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki