Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Mewa" w Teatrze Studyjnym: Teatr zaczyna się od pustej sceny - tak łatwiej dostrzec sens

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Czasem artyście nie pozostaje nic innego, jak palnąć sobie w łeb. Szczególnie, gdy jego wołanie zagaduje decydencko-inteligencka kasta, która będąc powołaną dla kultury ratowania i wspierania, poświęca ją przy każdej okazji zagrożenia własnych przywilejów i funduszy. Czy huk wystrzału sprawi jednak, że zaufamy sztuce i damy się poprowadzić do początku?

To właśnie jest teatr. Kurtyna, potem pierwsza kulisa, za nią druga, a dalej pusta scena, żadnych dekoracji - opisał teatr Antoni Czechow w „Mewie” i taki teatr zbudował na scenie Teatru Studyjnego w Łodzi Grzegorz Wiśniewski, realizując spektakl dyplomowy studentów aktorstwa łódzkiej Szkoły Filmowej na podstawie sztuki rosyjskiego klasyka. I nie chodzi jedynie o ograniczenie scenografii i rekwizytów do elementów niezbędnych dla zaznaczenia rzeczywistości spotkania bohaterów „Mewy” czy zdjęcie z postaci historycznego dziś kostiumu, by jakąkolwiek rodzajowością nie odwracać uwagi od napięcia zawartego w tekście i relacjach pomiędzy osobami dramatu. Równie istotne jest zwrócenie uwagi na konieczne odarcie teatru, a i danego nam chwilowego istnienia z nagromadzonych przez lata zafałszowań, pustych znaczeń, miałkiej treści, czarowności błyskotek, zawiści, materialnych pożądań, dyktatury prostactwa, zaklinania codzienności jazgotem bezmyślności. Być może to ostatni moment, mentalnie wsparty roztrząsanymi na wiele sposobów konsekwencjami pandemii, by stanąć nagim na pustej scenie i zacząć mówić od siebie, a nie zawłaszczonymi z Facebooka memami. Zacząć od zrzucenia skorupy niepotrzebnego bagażu, by odnaleźć siebie, pojąć swe uczucia i namiętności, a nawet oddać im się w prawdzie. Przyjmując taką perspektywę oraz zakładając, że i po to, by oczyszczać jest teatr, reżyser i młodzi aktorzy przygotowali spektakl zarazem wzruszający emocjonalną czystością, jak i wstrząsający dotykaniem tego, co tak sumiennie w sobie pozasklepialiśmy.

„Mewa” jest kolejnym spektaklem Szkoły Filmowej dowodzącym słuszności założenia, iż to teatralne osobowości powinny reżyserować ze studentami dyplomy, od razu niejako rzucając ich na głęboką wodę. Tym razem to nie tylko perfekcyjna reżyseria, spektakl stworzony w taki sposób, iż nie jest możliwe usunięcie z niego chociażby sekundowego fragmentu, a tym bardziej nie ma potrzeby dodawania czegokolwiek, ale także „zmuszenie” aktorów do wyjątkowego skupienia na swoich zadaniach, głębokiego wejścia w poszczególne postacie, oddanie rolom. Na scenie zaistniał fascynujący zespół aktorski, grający niezwykle równo, wchodzący w naturalne więzi, ale i żywy dialog z publicznością. Powstał teatr, który zuchwale przełamuje dystans społeczny, wciągając widza bez pozostawiania w zamaskowanej obojętności. Demontując przy tym teatr mieszczański i takież patrzenie na wystawianie Czechowa, wydobywa się tu podstawowe sensy miłości, radości, cierpienia, odpowiedzialności, roli sztuki i obowiązków wobec niej tych, którzy się nią zajmują i którzy o jej pozycji w społeczności decydują, tak przez duszną mieszczańskość zapaprane hipokryzją. Dzięki temu mogły w jednym przedstawieniu powstać tak skrajne, a genialne sceny, jak drapieżna sekwencja „teatru w teatrze” ze zniewoleniem aktorów z jednej strony coraz dziwniejszymi pomysłami nie zawsze mającymi coś do powiedzenia twórców, a z drugiej publicznością traktującą artystów jak komediantów, którzy - jak starego Muellera - mają bawić, bo zostali opłaceni czy ujmująca czułością i wzruszająca do łez szczerą prostotą rozmowa Niny z Trigorinem.

Grzegorz Wiśniewski wprzęgając aktorów w pełnoprawny spektakl, bez ulg, pozwolił zaistnieć im w zbiorowej, a jednocześnie indywidualnej formule. Warto zapamiętać każdego z tej grupy, bo wzbudzają oni duże nadzieje co do swojej przyszłości. Oczywiście, jak każdego roku, są wśród nich już błyszczące, wdzięczne diamenty, emanujące w pełni odwzajemnioną miłością do sceny, jak Justyna Litwic, czy choćby silną aktorską pewnością siebie (Sebastian Dela). Ale są tu również zawłaszczający scenę, doskonale wykorzystujący swoje ciało jako aktorskie narzędzie Jakub Sierenberg, cyzelująca każdą chwilę, świetnie śpiewająca Marta Stalmierska, szlachetny w swoich środkach wyrazu Mikołaj Trynda, na tyle dojrzały by inteligentnie zagrać znudzenie Daniel Stanko, wrażliwy i precyzyjny Michał Darewski, do granic przejmująca, minimalistyczna Klaudia Janas, czy bezmiernie odważna w eksponowaniu zduszonych emocji Karolina Kostoń. Z czułością przechodzą na scenie przez życiową przypadłość, polegającą na kochaniu się w tych, którzy nas nie kochają i umożliwiają każdemu z widzów przejrzeć się w obnażeniu słabości bohaterów.

„Mewa” fantastyczną energią, intensywnie reagując na współczesność, prowokuje do posprzątania bałaganu. Na scenie, którą zajmujemy, ponownie sami musimy ustawić dekoracje i wypełnić ją treścią. Oby w końcu z sensem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki