Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Mia i biały lew”: Świat naprawdę jest piękny. Ale nasz wspólny świat... [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Patrick Toselli - Galatee Films - Outside Films
Każdy, kto posiada psa, może w nieskończoność rozwodzić się nad bezwarunkową miłością, jaką obdarza on swojego właściciela. Każdy, kto ma kota, będzie godzinami opowiadał o jego charakterze. A czy można udomowić lwa?

Mia, bohaterka bardzo udanego filmu familijnego w reżyserii Gillesa de Maistre’a, początkowo nie dostrzega nawet najmniejszego powodu, by zainteresować się jakimś czworonogiem. Ma dziesięć lat, od miesiąca mieszka z rodzicami i starszym bratem na farmie w Afryce, do której przyjechała z zatłoczonego Londynu, pełnego przyjaciół i ulubionej piłki nożnej. Nie znosi nowego miejsca życia, tęskni za tym, co musiała zostawić. Ojciec Mii, John, hoduje dzikie zwierzęta, jak lwy i hieny, marząc, by farma stała się atrakcją turystyczną i zaczęła przynosić zyski umożliwiające utrzymanie całej rodziny. Pewnego dnia w gospodarstwie mężczyzny na świat przychodzi wyjątkowe białe lwiątko, które otrzymuje imię Charlie. Słodki kociak szybko zdobywa wszystkie serca, jedynie Mia zdaje się go unikać. Aż do chwili, gdy zdeterminowany Charlie rozkocha w sobie dziewczynę i stanie się jej najbliższym przyjacielem. Do tego stopnia, że gdy dla jego ratowania Mia będzie musiała położyć na szali swoje bezpieczeństwo i rodzinę, nie zawaha się ani chwilę...

„Mia i biały lew” to tradycyjne i schematycznie skonstruowane kino familijne (chwilami nawet zbyt zachowawcze), ale w tej konwencjonalnej ramie udało się pomieścić wiele atutów. Jego szczególną siłą jest autentyczność. Film powstawał trzy lata, w tym czasie dorastał lew Charlie (tak naprawdę Thor) oraz młodociani aktorzy: grająca Mię pochodząca z RPA znakomita Daniah De Villiers oraz występujący w roli jej brata Ryan Mac Lennan. Naturalna zmiana w wyglądzie całej trójki uwiarygodnia opowieść i związek dziewczyny z lwem, nie czujemy się oszukani przez realizatorów i komputerowe wspomaganie. W produkcję zaangażował się Kevin Richardson, zwany „zaklinaczem lwów”, na którego prywatnej farmie powstawały zdjęcia, za kamerą stanął Gilles de Maistre, doświadczony dokumentalista („Pierwszy krzyk”, „Alain Ducasse - kuchenne wyzwania”). Wszystkie te elementy, umiejętności oraz kompetencje są widoczne na ekranie, w sposobie myślenia o całości i złożyły się na silnie odczuwaną wiarygodność tego, co oglądamy.

Twórcy sprawnie radzą sobie również z zadaniem edukacyjnym, unikając nachalności, a podejmując kilka niezwykle istotnych kwestii. Zwraca nam się tu uwagę, że wbrew temu, co powszechnie sądzimy lwy są już gatunkiem zagrożonym i jeżeli będą znikać z naszej planety w obecnym tempie, za dwadzieścia lat na wolności może ich już w ogóle nie być. Dowiadujemy się również, iż w Afryce funkcjonują farmy, na których hoduje się lwy, według zapewnień właścicieli, dla ochrony gatunku. Tymczasem to zwierzęta hodowane dla turystów i nierzadko zabijane w legalnych polowaniach na zamkniętym terenie. Co prawda, realizatorzy pomijają przy tym fakt, że populację afrykańskich lwów trzebią również lokalni kłusownicy, choćby dla nielegalnego handlu trofeami, kłami, kośćmi czy innymi częściami tych zwierząt (wykorzystywanymi np. do celów paramedycznych) - ale, oczywiście, nie wszystko można pomieścić w jednym obrazie.

Wyraziście i bez unurzania w cukrze przedstawione zostały tu naprawdę trudne relacje rodzinne. Od dorastania w buncie, przez niedowartościowanie wyniesione z traumatycznego przeżycia w najmłodszych latach, po olbrzymi zawód związany z rodzicem i opowiedzenie się po stronie rozpoznanych wartości, mimo konfliktu z otoczeniem.

Istotą jest jednak wielka emocja i szczera więź, która może i powinna łączyć człowieka z naturą i która jest nam dana w pakiecie istnienia, ale jak wiele innych darów skutecznie ją rujnujemy. Przyjaźń między Mią i białym lwem to nieoceniona lekcja wrażliwości, szacunku, bezwarunkowości, otwartości, prawdy. Oddana jest zaś ona z dużą dawką wzruszeń i zachwytu, a także nadziei, że postępująca cywilizacja nie musi oznaczać betonowo-monetarnej bezduszności. Co ważne, autorzy przedsięwzięcia nie próbują udawać, iż lew otrzymując serdeczność sympatycznej nastolatki przestaje być groźnym, dzikim zwierzęciem. I choć każda chwila kontaktu z taką mocą przyrody jest poruszająca, to wystarczy mgnienie oka, by z przyjaciela stać się ofiarą. W sumie to też kawałek przypowieści o życiu...

Niespełnieniem filmu jest zaś niewykorzystanie okazji do zbudowania większego napięcia, szczególnie w części dotyczącej wielkiej ucieczki bohaterów. Nie zmienia to jednak faktu, że w filmie de Maistre’a wybrzmiewa radość z tego, iż żyjemy w pięknym świecie i warto urodę tego świata poznawać do utraty tchu, nawet, jeżeli wydaje się to ponad nasze możliwości. I walczyć tak jak każdy z nas potrafi o to, by był to świat wspólny.

Mia i biały lew Francja, reż. Gilles de Maistre, wyst. Daniah De Villiers, Mélanie Laurent, Langley Kirkwood | OCENA ★★★★☆☆

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki