Prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia w pamiętnej sprawie 54-latka, który uciekł ze szpitala w Zgierzu, mimo że był zarażony koronawirusem. Stąd zarzut sprowadzenia niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób, za co grozi do ośmiu lat więzienia.
CZYTAJ DALEJ >>>>
Śledczy ustalili, że 17 marca br. oskarżony wracał z Niemiec do Polski. Jechał autobusem, w którym było około 80 osób. W rejonie Zduńskiej Woli poczuł się tak fatalnie, że wezwano karetkę pogotowia, która zawiozła go do szpitala w Sieradzu. Okazało się, że ma kaszel i wysoką temperaturę. Stąd podejrzenia, że został zakażony koronawirusem.
Dlatego następnego dnia został przewieziony do szpitala w Zgierzu, z którego kolejnego dnia – 19 marca – uciekł wykorzystując nieuwagę personelu medycznego. Postąpił dość niefrasobliwie, bowiem środkami miejskiej komunikacji przyjechał do Łodzi. Najpierw udał się do swojej siostry, a potem do swego mieszkania przy ul. Narutowicza, gdzie został zatrzymany przez policjantów. Badania potwierdziły, że został zarażony groźnym wirusem.
CZYTAJ DALEJ >>>>
- Mężczyzna usłyszał zarzut sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób poprzez spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego i szerzenia się choroby zakaźnej COVID – 19. Niewątpliwie opuszczając szpital i podróżując kilkoma środkami komunikacji publicznej co najmniej godził się na możliwość zarażenia wielu osób. Podczas przesłuchania nie przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu. Wyjaśnił, że wiedział o tym, że jest w szpitalu zakaźnym. Był jednak przekonany, że nie jest chory na COVID. Chciał wyjść ze szpitala, ponieważ czuł się zmęczony i chciał się odświeżyć – informuje Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.