Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miało być duopolis, może będzie duoreferendum

Marcin Darda
Marcin Darda
Marcin Darda Dziennik Łódzki/archiwum/Grzegorz Gałasiński
Informacja z wtorku, że pod referendum o odwołanie prezydent Łodzi oraz Rady Miejskiej jest już 60 tys. podpisów musiała doprowadzić do lekkiego pobladnięcia notabli łódzkiej PO oraz innych partii, które mają swoich radnych. Dopiero potem, w środę wieczorem, okazało się, że "może ich być 60 tys." Tak wynika z szacunków referendarzy, ponieważ nie wszystkie listy z podpisami do nich trafiły, a przeliczonych jest 47 tys. Szacunkowa liczba robi wrażenie, tym bardziej, że do rozpisania referendum potrzeba 58 tys., a jest jeszcze parę dni na podwyższenie tej górki, zawsze potrzebnej ze względu na jakąś liczbę wadliwych podpisów.

Prawda jest też taka, że łódzka inicjatywa jest napędzana przez referendalne informacje z Warszawy. Tam lista podpisów rośnie lawinowo i referendum jest pewne, a to dzięki profesjonalizacji akcji referendalnej: podpisy zbierają hostessy, które otrzymują za to pieniądze. W Łodzi zaś mamy pospolite ruszenie.

Ale załóżmy, że referendum się odbędzie. I co wtedy? Wtedy, po pierwsze, nie ma wakacji. Nie ma, bo zastąpi je kampania referendalna i to w pierwszym rzędzie nie tych, którzy referendum organizują, ale tych, co się przed nim bronią. Trudno przypuszczać, by prezydent Hanna Zdanowska, jednocześnie szefowa PO w Łodzi przyjęła taktykę "na brak frekwencji", jaką zastosował trzy lata temu Jerzy Kropiwnicki i PiS. Trzy lata temu komunikat "nie idziemy na referendum" nie dotarł do ponad 5 tys. ludzi, którzy przyszli i zagłosowali przeciw odwołaniu Kropiwnickiego, i de facto frekwencyjnie uwiarygodnili referendum. Dziś sytuacja jest już inna, bo jest casus Elbląga, gdzie niedawno odwołano prezydenta z PO wraz z Radą Miejską, w której ta partia miała większość. Ludzie nie przyszli tam tylko odwołać prezydenta i radnych, przyszli odegrać się na PO i Donaldzie Tusku: za OFE, ukryte podwyżki podatków czy ciepłą wodę w kranie, która tylko kapie, albo lżejsze kieszenie. W takiej sytuacji gra na brak frekwencji to jakby się położyć i dać dorżnąć. Z Warszawy idą komunikaty, że ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz będzie walczyć, w Łodzi to samo zupełnie oficjalnie powiedział senator Maciej Grubski, a rok temu sama Hanna Zdanowska, gdy do referendum było bliżej, choć i tak się okazało, że jednak go nie będzie. Sytuacja jest trochę paradoksalna, bo zakłada kampanię zachęcającą ludzi do pójścia na referendum i głosowania przeciw odwołaniu prezydent i Rady Miejskiej, podczas gdy na referendum przychodzą głównie ci, którzy chcą głosować za odwołaniem. Poza tym taka sytuacja stawia w mało komfortowym położeniu opozycyjne PiS i SLD, które to najchętniej Zdanowskiej ułatwiłyby wylot z Piotrkowskiej 104, ale przecież jednocześnie odwołałyby własnych radnych, bo przecież nie da się w temperaturze kampanii skutecznie sprzedać komunikatu w stylu "głosujcie za odwołaniem prezydent, a za pozostawieniem radnych". Druga sprawa to fakt, że referenda w Warszawie i Łodzi przedstawia się w mediach jako plebiscyty, które faktycznie, bo w sposób czysto ordynacyjny rozpoczną początek końca Platformy. To dlatego też w PO są skłonni podjąć to ryzyko i bronić swych prezydentów, by wykorzystać ten nóż na gardle, odkuć się nie pozwalając odwołać prezydentów i udowodnić, że pogłoski o śmierci Platformy są grubo przesadzone, jak sądzą w partii. Jak taka kampania może wyglądać, aż strach pomyśleć, kiedy przypomnimy sobie ostatni spacer Hanny Zdanowskiej po Piotrkowskiej, kiedy zaprosiła "wszystkich łodzian". Przyszła pani z pieskiem i para, w takich samych t-shirtach jak prezydent. Ale cóż, to jeszcze nie kampania referendalna. W Łodzi PO nie chce reklamować referendum, dlatego jej politycy zabierają w tej sprawie głos tylko wtedy, gdy są o to pytani. Ale w czwartek na Facebooku odezwał się poseł PO John Godson, z własnej, obywatelskiej - jak ją nazwał - inicjatywy. Apeluje do łodzian o rozsądek, bo przecież już za rok z okładem nowe wybory, a referendum kosztuje. Pod adresem prezydent Zdanowskiej żadnych komplementów nie wysyła, co nie dziwi, skoro sam chce być prezydentem Łodzi. Czas na apel dla PO jednak niefortunny, bo widać, że to nie apel w obronie Zdanowskiej, a apel promocji Godsona.
Marcin Darda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki