Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Rogalski, autor bazy danych o przebiegu epidemii koronawirusa w Polsce: Moja praca nie powinna zastępować pracy rządu

Maciej Kałach
Maciej Kałach
Michał Rogalski to zamieszkały w Łodzi autor bazy danych na temat przebiegu epidemii koronawirusa w Polsce
Michał Rogalski to zamieszkały w Łodzi autor bazy danych na temat przebiegu epidemii koronawirusa w Polsce archiwum prywatne
Kiedyś zażartował, że – gdy jedni szyli maseczki – on spisywał dane do arkusza. Ale wyszła z tego sprawa wagi państwowej... Wywiad z Michałem Rogalskim, zamieszkałym w Łodzi, autorem bazy danych na temat przebiegu epidemii koronawirusa w Polsce.

Maciej Kałach: Zasłynął pan jako 19-latek, który stworzył najlepszą z publicznie dostępnych baz danych na temat przebiegu epidemii koronawirusa w Polsce. Ale naprawdę głośno zrobiło się o panu na początku listopada – gdy premier powołał się na model naukowców Uniwersytetu Warszawskiego, opracowany właśnie na podstawie pana bazy. Pojawiły się opinie, że zastępuje pan państwo. A nawet „o nastolatku, który wprowadzi nam lock-down”. To od początku: czym jest ta baza?

Michał Rogalski: „Nastolatkiem, który wprowadzi lock-down” nie jestem, zachowajmy powagę. Ja widzę poważny problem, jeśli naukowcy muszą korzystać z mojej bazy, bo żadnej rządowej nie ma i o tym mówię głośno. Ale od początku. Zbieramy, od pewnego czasu już w grupie wolontariuszy, wszystkie dostępne dane na temat epidemii do jednego miejsca. To umieszczony w internecie arkusz „COVID-19 w Polsce”. Jest w sieci upubliczniony dla każdego. Tę bazę prowadzę od początku epidemii w naszym kraju. Kompletność tej bazy sprawia, że chcą z niej korzystać – i korzystają – naukowcy. Nie tylko z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego. Akurat ono znalazło się w środku całej tej historii, ponieważ na model tego centrum, dotyczący dalszego przebiegu epidemii, powołał się premier. Ale dostaję mnóstwo wiadomości z różnych instytucji badawczych w sprawie korzystania z naszej bazy. Bo rząd takich pełnych danych nie udostępnia.

Jak zbieracie dane do bazy?

Głównym źródłem jest Ministerstwo Zdrowia, ale ono nie podaje pełnych danych, dlatego schodzimy o poziom niżej, czyli do wojewódzkich stacji sanitarno-epidemiologicznych, następnie do powiatowych. To decyzja o zejściu na poziom powiatów – bo jest ich w Polsce ponad 300 – spowodowała, że zwerbowałem grupę wolontariuszy. Czasem dane podają urzędy wojewódzkie, czasem – marszałkowskie. Bywa, iż występujemy o nie powołując się na dostęp do informacji publicznej. Ale my też nie zdobywamy wszystkiego. Przykład takiego braku to dokładne dane o osobach zmarłych – ich wieku i płci – które ministerstwo publikowało, jednak po 9 października już tego nie robi, ponieważ, jak stwierdził resort, komunikaty byłyby za długie. Ministerstwo wciąż nie wpadło na pomysł, że można by podawać te komunikaty w innej formie niż na Twitterze. Nawet po zamieszaniu związanym z moją osobą, oni nie widzą problemu w braku rządowej bazy na temat epidemii, z której mogliby korzystać naukowcy, dziennikarze czy politycy. Przecież, przyglądając się temu od strony funkcjonowania państwa, moja praca nie powinna mieć zastosowania jako oparcie dla naukowców. Zresztą mogę podać przykłady krajów, gdzie rządowe bazy, jako czytelne i pięknie opracowane od strony graficznej witryny internetowe, działają – to Islandia albo Czechy. Do tego obrazu mogę jeszcze dodać bałagan, który zauważamy podczas zbierania danych: np. ostatnio w województwie świętokrzyskim z 50 zajętych respiratorów na 80 ogółem, z dnia na dzień, zrobiło się 100 na 120, a kolejnego dnia – już 60 na znowu 80. No i ministerstwo ciągle nie wyjaśniło, dlaczego w niektórych województwach wykrywa się więcej przypadków zachorowań, niż przeprowadza testów...

Dlaczego zaczął pan zbierać dane o epidemii?

Zanim przypadki pierwszych zachorowań pojawiły się w Polsce, śledziłem dane z Chin czy Wietnamu, potem m.in. z Włoch. Gdy epidemia docierała do naszego kraju, nie mogłem odnaleźć się w tym całym chaosie informacyjnym, potrzebowałem czystych danych. Nie potrafiłem ich nigdzie znaleźć, zatem wziąłem sprawę w swoje ręce. Gdy udostępniłem moją bazę, informując o jej istnieniu na Twitterze, okazało się, że nie tylko ja mam potrzebę opierania się na liczbach – bez wszechobecnych „bomb emocjonalnych”. Zatem coś, co robiłem dla siebie, przeobraziło się w aktywność obywatelską. Już kiedyś zażartowałem, że jedni w pandemii szyli maseczki, a ja zacząłem wpisywać dane do arkusza. Ale, jak widać, wyszła z tego całkiem poważna sprawa...

Jak pan ocenia działania rządu wobec rozwoju epidemii?

Nie jestem epidemiologiem, ale uważam, że decyzja o testowaniu w kierunku COVID-19 tylko osób objawowych była błędem. Bezobjawowe „przelatywały przez sito” i dalej zarażały. Ponadto wzrost zachorowań do obecnych wartości, w mojej ocenie, wiążę z decyzją o otwarciu szkół 1 września. Nie chodzi nawet o zachowania młodszych uczniów, lecz o osoby w moim wieku, które, jeśli się zarażają, zwykle nie mają objawów – a np. imprezują, lekceważąc zagrożenie. Gdy nawet jedna taka osoba pojawia się w klasie, spotyka w niej 20 kolejnych...

Jak obecne zamieszanie wpłynie na pana przyszłość, także zawodową? A może kontaktował się z panem ktoś z rządu?

Od marca do teraz takiego kontaktu nie było. Ale jeśli chodzi o oferty pracy, np. od firm analitycznych, było ich naprawdę sporo. Odrzucam je, ponieważ sprawę, dzięki której teraz stałem się znany, traktuję jako mój projekt poboczny. Zawodowo zajmuję się grafiką komputerową i marketingiem politycznym.

Wiadomo o pana zaangażowaniu w oprawę wizualną ostatniej kampanii prezydenckiej Roberta Biedronia.

Jestem autorem całej identyfikacji wizualnej Lewicy w czasie ostatniej kampanii parlamentarnej – związanej z plakatami, banerami czy materiałami rozpowszechnianymi w internecie. Lewica, jak zakładam, była zadowolona z efektów, skoro dostałem zaproszenie do tej samej pracy w związku z późniejszą kampanią prezydencką Roberta Biedronia. W grafice komputerowej i marketingu politycznym realizowałem się przez większość nauki w liceum. Dla mojej zawodowej przyszłości uważam ten kierunek rozwoju za ważniejszy niż to, czego dokonałem w związku z epidemią.

Latem zdał pan maturę w Toruniu. Dlaczego zamieszkał pan w Łodzi?

Ze względu na moją dziewczynę, która w Łodzi studiuje. Ja całe życie zawodowe pracuję zdalnie, zatem miejsce zamieszkania nie gra roli, chociaż, przyznaję, Łódź jest bardzo fajnym miastem.

Co z pana studiami?

Mam je w planach, ale ten rok po maturze uznałem za mój „gap year”. Trochę dla wytchnienia, trochę, aby moja decyzja o rozpoczętym kierunku była podjęta „na chłodno”. Na pewno nie traktuję studiów jako drogę, dzięki której zdobędę pracę, bo z propozycjami zatrudnienia, jak opowiadałem, nie mam kłopotów. Studia mają być dla mnie drogą dalszego rozwoju. Z takim podejściem pewnie jestem inny od większości moich rówieśników. Myślę o tym, aby zostać w Łodzi, ale już wiem, jak życie potrafi być nieprzewidywalne. W marcu nie pomyślałbym, że będę miał 20 tysięcy obserwujących moje konto na Twitterze, już nie mówiąc o całym zamieszaniu z premierem.

Kliknij tu, by przejść do bazy danych Michała Rogalskiego

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki